niedlugo potem wywalil drzwi i zadusil ja golymi rekoma, kiedy lezala w wannie.

Upieral sie pozniej, tlumaczac niekoherentnie swoj atak szalu, ze zabil ja, poniewaz wszystko bylo jej wina: wpedzala go w nalog, dajac pieniadze. Gdyby postepowala tak jak jego ojciec, Max Fryzjer, ktory nie dawal ani grosza, prawdopodobnie by sie wykurowal. Zamknieto go w szpitalu psychiatrycznym dla kryminalistow i niewykluczone, ze tam jeszcze siedzi, jesli zyje.

Co do skonsternowanej przerazonej zydowskiej imigrantki, ktora byla jego matka, sklonny jestem sadzic, ze kiedy syn dusil ja w wannie, nie miala pojecia, co sie z nia dzieje i dlaczego umiera. Przypuszczam, ze z takim samym bezradnym oslupieniem obserwowala nalog syna oraz dziwne zmiany, jakie ten nalog powodowal w jego zachowaniu, ktorego kompletnie nie rozumiala – w przeciwienstwie do dzisiejszych matek i godnych pochwaly publicznych oficjeli, wiedzacych na temat narkotykow wszystko, co trzeba, a mimo to tez nie potrafiacych nic zrobic.

Innym uzaleznionym od heroiny cpunem z sasiedztwa, ktorego znalem o wiele blizej, byl chlopak o imieniu Solly. Chodzilismy razem do podstawowki i czasami gralismy w te same gry w tych samych druzynach. Nie pamietam, co sie z nim dzialo w szkole sredniej, ale chyba jej nie skonczyl. On tez spedzil jakis czas w Lexington. Byl niczym Mark Twain, ktory stwierdzil, ze rzucenie palenia to dla niego latwizna, tyle razy to robil; Solly zrywal z heroina wiecej niz raz. Ostatnim razem pomogl mu Marvin Winkler. Zalatwil Solly'emu stala regularna robote w swiezo uruchomionej cukierni w New Jersey. Solly bardzo sie staral i byl szczesliwy i dumny ze swojej pracy. Nie cpal.

– Robie najlepsze lukrowane paczki z miodem na calym swiecie – przechwalal sie szczerze. – Ludzie zjezdzaja sie z calego New Jersey i Connecticut, zeby sprobowac moich paczkow.

Wkrotce zaczal chodzic z dziewczyna i kiedy o nim ostatnio slyszalem, mowili o malzenstwie. Wkrotce potem Marvin musial zamknac interes, bo przenosil sie do Kalifornii, i nie wiemy, co sie pozniej stalo z Sollym.

Moge stwierdzic z niejaka duma, ze zaden z moich przyjaciol z trzech roznych grup spolecznych, z ktorymi mialem stycznosc na Coney Island (ludzie z jednej zazwyczaj nie przestawali z tymi z drugiej), nie zostal narkomanem i ani razu nie przyszlo mu do glowy, by ulec czemus tak destruktywnemu i w ogole czemukolwiek, nad czym nie potrafi zapanowac. (Podobnie jak znacznie pozniej z LSD, nikt z nas nie pragnal osiagnac tego rozrzedzonego stanu umyslowego uniesienia, ktorym zachwycali sie ci, co brali). Jestem przekonany, ze ci, ktorzy wpadli w nalog, byli osobnikami pozbawionymi jakichkolwiek atrakcyjnych cech osobowosci.

Spooky Weiner nie byl cpunem i nie wygladal na takiego, ktory moglby nim zostac. Dzieki szczegolnym psychicznym predyspozycjom niewiadomego pochodzenia stal sie na jakis okres miejscowym autorytetem w dziedzinie konopii lub haszu (przez pozniejsze pokolenia nazywanego „trawka') i bezblednie osadzal, czy cos jest, czy nie jest „smieciem'. Mial dar nieomylnego rozpoznawania gorszych badz zanieczyszczonych gatunkow marihuany. Te zdolnosci nie uszly uwagi starszych kolegow, seniorow niegdysiejszego klubu Alteo, z ktorymi wciaz bylismy w kontakcie. Kiedy kroily sie wieksze zakupy, zabierali go ze soba na przejazdzke do Harlemu lub Greenwich Village. Tam, w mrocznych korytarzach, napiecie siegalo szczytu; Spooky pobieral probki i sprawdzal. Otaczajacy go ciasnym kregiem ewentualni kupcy i pelni nadziei sprzedawcy wstrzymywali oddech, gdy Spooky zaciagal sie gleboko wlasnorecznie skreconym jointem. Czekali jak na rozzarzonych weglach na efekt sztachniecia i werdykt wydobyty ze scisnietego gardla, ktore nie bylo jeszcze sklonne do wydechu. Bardzo czesto werdykt sprowadzal sie do jednego slowa: smieci. Kiedy werdykt brzmial „smieci', transakcja nie dochodzila do skutku i trzeba bylo szukac lepszego dostawcy z lepszym gatunkiem konopii, haszu, maryski albo trawki.

Slynne wyczulenie Spooky'ego na smieci doprowadzilo w koncu do jego konfliktu z prawem, konfliktu, ktory wielu z nas, pamietajacych ten incydent (w tym on sam), wciaz uwaza za humorystyczny. Stalo sie to pewnej sobotniej nocy. Nazajutrz rano mial wpasc do mnie, zebym pomogl mu rozkrecic interes polegajacy na niedzielnych dostawach do domu sniadan skladajacych sie z bajgli, wedzonego lososia i kremowego sera. Napisalem dla niego w czynie spolecznym tekst reklamowy do oferty, ktora rozsylal poczta, zaopatrzywszy ja w wymyslony przez siebie wytluszczony naglowek. (Naglowek glosil: WYSPIJ SIE W NIEDZIELE RANO! Nazwa firmy, ktorej siedziba miescila sie przy Surf Avenue na Coney Island, brzmiala Zielone Farmy, spolka z o.o.). Wczesnym wieczorem zatelefonowal do mnie z Coney Island Danny Ksiaze, informujac wesolym tonem, ze poranne spotkanie sie nie odbedzie; Spooky nie moze przyjsc.

– Dlaczego nie moze? – zapytalem, chichoczac razem z Dannym w oczekiwaniu na jego odpowiedz, wiedzialem bowiem o stalym pechu, ktory przesladowal Spooky'ego w jego roznych przedsiewzieciach. – Gdzie teraz jest?

– W pudle – odparl Danny, zanoszac sie bronchitycznym smiechem i natychmiast mu zawtorowalem.

– Co sie stalo?

Stalo sie, ze Spooky ze swym wyjatkowym oddaniem sprawie jakosci marihuany i swoja wyczulona antena na smieci, oddelegowany zostal do miasta, aby kupic duza ilosc trawki, na ktora zlozylo sie czterech lub pieciu kupcow. Transakcja doszla do skutku i Spooky wrocil na Coney Island, do sali bilardowej Beksy, zeby zaczekac na powrot wspolnikow. Nie zdazyl nawet przysiasc na skraju stolu bilardowego w glebi lokalu, kiedy do srodka wpadla grupka policjantow w cywilu. W tych zamierzchlych czasach na Coney Island rozpoznawalo sie policjantow w cywilu po dwoch rzeczach: wypuszczonych przy cieplej pogodzie koszulach, ktore kryly przytroczone do pasa narzedzia ich fachu, oraz celtyckorozowej i saksonskobialej cerze, ktore zdradzaly stuprocentowych gojow. Szukali kogos innego, ale Spooky nie mogl tego wiedziec. Zgrabnie rzucil swoja paczuszke w ciemne miejsce tuz przy scianie, modlac sie, zeby nikt tego nie zauwazyl.

– Podnies te paczke, synu – oznajmil policjant, ktory zauwazyl. – Albo zgole ci ten wasik z twarzy.

Spooky towarzyszyl mu do aresztu z nie zgolonym wasikiem.

Doszlo do ugody. Sedzia byl lagodny, a aresztujacy funkcjonariusz nie mial pewnosci, czy rzeczywiscie widzial, jak podejrzany rzuca inkryminowany przedmiot na podloge.

Jakis czas pozniej Spooky wypelnial oficjalny kwestionariusz, chyba zeby przedluzyc waznosc prawa jazdy, i musial odpowiedziec na pytanie, czy byl kiedys aresztowany. Bojac sie grzywny lub wiezienia, postanowil nie owijac niczego w bawelne i odpowiedzial twierdzaco. W nastepnym pytaniu domagano sie jednak, zeby podal powod. W tym miejscu pozwolil sobie na przeblysk humoru, ktory przezwyciezyl jego ostroznosc. Z lekkim sercem napisal: „Nieudane pozbycie sie smieci'.

Przestalismy grac w punchball. Nic juz nie bawilo nas w dzielnicy zabaw. Wyjezdzalismy, zeby zamieszkac w innych miejscach; nikt z moich znajomych, ktorzy mieszkali kiedys na Coney Island, nie wrocil tam ani nie mial takiej ochoty. Znudzily nam sie diabelskie kolejki i inne atrakcje i chodzilismy tam teraz tylko towarzyszac komus innemu albo cos zjesc, gdy nie mielismy nic lepszego do roboty. Kiedy u Nathana, ktory dzialal takze w zimie, zaczeto podawac zupe grochowa, byla to najlepsza zupa grochowa na swiecie, zwlaszcza w mrozne styksowe noce, a kiedy wprowadzono pizze, rowniez nie ustepowala najlepszym na swiecie. (Podobnie jak w wypadku lukrowanych paczkow z miodem Solly'ego, ludzie przyjezdzali z daleka, zeby sprobowac smakolykow Nathana i nigdy nie byli rozczarowani).

Luna Park zszedl na psy i zamknal podwoje; Steeplechase tez powoli podupadal, chociaz tego nie widzielismy. Widok mniej znudzonych od nas ludzi, ktorzy tloczyli sie rozradowani w srodku, sprawial nam blogie zadowolenie. Na pewno nie znudzily nam sie, lecz uszczesliwily wspaniale warunki rozwoju, ktore zapewnilo nam amerykanskie spoleczenstwo i z ktorych skwapliwie korzystalismy.

Po powrocie z Kalifornii moje podroze do Brooklynu nie byly zbyt regularne. Wybieralem sie tam razem z zona albo sam. Czesto jezdzilismy do Brooklynu, ale nie odwiedzalismy Coney Island i o wielu rzeczach dowiadywalem sie teraz z drugiej reki, glownie od Marvina, ktory pozostaje najstarszym z moich bardzo bliskich przyjaciol (chociaz nie widzielismy sie od jakichs dwoch, trzech lat), oraz od Louiego Berkmana, a w sprawach dotyczacych innych ludzi od Daveya Goldsmitha, Danny'ego| Ksiecia, Harolda Blooma i jeszcze paru osob. Wiadomosci odmiennego rodzaju docieraly do mnie od mojej matki, mieszkajacej w apartamencie na Coney Island az do operacji przepukliny, po ktorej byla zbyt slaba i niesamodzielna, zeby mieszkac i sama, a takze od Sylvii i Lee, ktorzy mieli swoje mieszkania w okolicy. Jako malzenstwo, moja zona Shirley i ja, prowadzilismy ozywione zycie towarzyskie: przyjaznilismy sie z Marvinem i Evelyn, Lou i Marion Berkmanami, Dave'em i Estelle Goldsmithami, a potem z George'em i Miki Mandelami; na Coney Island wciaz mieszkal zawsze zabawny Danny Ksiaze, przyjaciolka Evelyn, Maxine, ktora wyszla za maz za bylego zawodowego boksera, oraz zwinna starsza siostra Maxine, June, znakomita tancerka lindy hop (bardzo rzadka rzecz u bialej kobiety), ktora zakochala sie w Dannym Ksieciu i zeby za niego wyjsc, rozwiodla sie z wczesnie poslubionym mezem. Latwo nawiazywalismy znajomosci i moglismy spotykac sie zarowno w miescie, jak i na Coney Island.

W Brooklynie, kiedy nie mielismy jakichs specjalnych planow, to, dokad szlismy i co robilismy, zalezalo czesto

Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×