– Odsuncie sie – oswiadczyl Lawrence wszystkim wokol. Szarpnal reka mocno, raz i drugi. Ostry metalowy pierscien nie puszczal. Przy trzecim szarpnieciu mezczyzny isuzu przechylil sie do przodu na resorach. – Auuu! – krzyknal Stewart tonem karateki z czarnym pasem, przygotowujacego sie do rozbicia cegiel. Chwycil prawe przedramie lewa reka i rzucil sie wstecz calym swoim ciezarem stu kilkunastu kilogramow. Krew prysnela na asfalt, niemal dosiegajac trampek nastolatki. Dziewczyna natychmiast odskoczyla w tyl i z gracja stanela na palcach.

– Oooo – zgromadzony tlum jeknal zgodnie, rownoczesnie ze wstretem i podziwem.

– Dzieki – sapnal Lawrence. Lewa reka wzial od Darwina chusteczke, ktora owinal wokol okrwawionego kciuka i przegubu prawej dloni.

Dar wsunal mu telefon komorkowy do gornej lewej kieszeni koszuli. Stewart usiadl za kierownica troopera i wlaczyl zaplon.

– Chcesz, zebym z toba pojechal? – spytal Minor. Wyobrazil sobie okropna scenke. Lawrence slabnie z powodu utraty krwi, grupa przestepcow zauwaza flesz dokumentujacego spotkanie aparatu z teleobiektywem. Pogon przez pustynie. Strzelanina. Stewart mdleje. Straszny final!

– Eee, nie – odparl tamten – pojedz tylko na to osiedle spokojnej starosci i porozmawiaj z kim trzeba. Zobaczymy sie jutro w firmie.

– W porzadku – odrzekl Dar apatycznym tonem. Wolalby pogon po pustyni i strzelanine ze zlodziejami samochodow niz przeklete osiedle starcow. Tego rodzaju zajec Lawrence i Trudy zwykle mu oszczedzali.

Stewart odjechal. Ford byl juz tylko purpurowa kropka na horyzoncie. Czterej mezczyzni w kombinezonach mechanikow i nastolatka zagapili sie na rozprysk krwi na bialym betonie.

– Jezusieee – mruknal najmlodszy. – Ale glupio facet zrobil.

Darwin opadl na rozgrzana czarna skore siedzenia acury.

– Larry zrobil w zyciu przynajmniej dwadziescia glupszych rzeczy – odparowal, po czym wlaczyl silnik i ryczaca klimatyzacje. Ruszyl i rowniez skierowal sie na zachod.

***

Parking przyczep miescil sie w Riverside tuz obok drogi numer 91, niedaleko skrzyzowania z dziesiatka, ktora Dar przyjechal z Banning. Minor znalazl wlasciwa uliczke, wjechal w nia i zaparkowal w cieniu pod drzewem bawelnianym. Tu przeczytal reszte akt.

– Cholera – mruknal do siebie. Wstepny raport Lawrence’a i dane ubezpieczyciela sugerowaly, ze osiedle przyczep istnialo w tym miejscu juz przez jakis czas, gdy zaludnila je spolecznosc emerytow. Obecnie, aby tu zamieszkac, nalezalo miec ukonczone przynajmniej piecdziesiat piec lat (chociaz wnuki i inne dzieci mogly zostawac na noc); srednio mieszkancy liczyli sobie prawdopodobnie pod osiemdziesiatke. Z akt wynikalo, ze wiele starszych osob zylo w tutejszych przyczepach, jeszcze zanim zamieszkali w nich emeryci, czyli okolo pietnascie lat temu.

Osiedle ubezpieczono dosc wysoko, bo az na sto tysiecy dolarow; taka suma byla stosunkowo rzadka. Darwin zauwazyl, ze wlasciciel terenu – niejaki pan Gilley – posiadal kilka podobnych parkingow mieszkalnych i wszystkie wysoko ubezpieczyl, z czego mozna bylo wnioskowac, iz firmy ubezpieczeniowe uznaly osiedla emerytow za miejsca o wysokim stopniu ryzyka, w ktorych czesto dochodzilo do nieszczesliwych wypadkow, totez nie chcialy ich ubezpieczac na zwyklych zasadach. Dar wiedzial, ze ta czestotliwosc moze oznaczac zwyczajny pech lub nieostroznosc ze strony wlasciciela.

Gilleya zawiadomiono cztery dni temu, ze na tym konkretnym parkingu zdarzyl sie powazny wypadek, w wyniku ktorego jeden z lokatorow zmarl. Osiedle przyczep nazywalo sie Cienisty Odpoczynek, chociaz Minor zauwazyl, ze wiekszosc rosnacych tu starych drzew wyschla i cienia nie bylo zbyt wiele. Wlasciciel natychmiast skontaktowal sie ze swoim radca prawnym, ktory zadzwonil do Stewart Investigations w sprawie rekonstrukcji wypadku, dzieki ktorej prawnik bedzie mogl ocenic stopien odpowiedzialnosci swojego klienta. Dla firmy Lawrence’a i Trudy przypadek byl dosc typowy, Dar nienawidzil jednak tego typu spraw – nieszczesliwych upadkow, przykladow czyjegos zaniedbania, braku odpowiedniej opieki, opieszalosci pielegniarek… i tak dalej. Zgodnie ze swoja umowa o prace dla Stewart Investigations zajmowal sie zwykle rekonstrukcja wypadkow znacznie bardziej skomplikowanych.

W zalaczonych dokumentach nie znalazl zadnych konkretow dotyczacych ostatniego wypadku, choc adwokat wlasciciela poinformowal Trudy o istnieniu swiadka – innego mieszkanca osiedla, mezczyzny imieniem Henry, ktory mial zostac na te okolicznosc przesluchany w tamtejszym klubie okolo godziny jedenastej. Darwin zerknal na zegarek. Do jedenastej pozostalo dziesiec minut.

Przeczytal kilka akapitow z zapisu rozmowy telefonicznej z adwokatem. Wynikalo z niej, ze jeden ze starszych mieszkancow, pan William J. Treehorn, lat siedemdziesiat osiem, wjechal swoim pojazdem o napedzie elektrycznym na kraweznik przed klubem, wypadl z pojazdu, uderzyl sie w glowe i zmarl na miejscu. Wypadek zdarzyl sie okolo godziny dwudziestej trzeciej.

Minor ruszyl do wspomnianego klubu, zaniedbanego jednopietrowego budynku ze spadzistym dachem. Nalezalo zaczac od sprawdzenia zewnetrznego oswietlenia. Darwin zauwazyl, ze latarnie oswietlaja droge bezposrednio przed klubem. Byly to trzy niskocisnieniowe sodowe lampy uliczne na dziesieciometrowych slupach. Minora nieco one zaskoczyly, gdyz stawiano je raczej dalej na poludnie – blizej miejsca, gdzie on mieszka, czyli San Diego, gdyz mialy minimalizowac rozproszenie swiatla dla obserwatorium na Mount Palomar. Tak czy inaczej, jezeli owego wieczoru wszystkie sie palily, na miejscu wypadku przed klubem bylo wystarczajaco jasno. Czyli punkt na korzysc nieobecnego wlasciciela.

Darwin podjechal powoli pod klub. Zapisal sobie w notesie, ze przed budynkiem prowadzono roboty drogowe: czesc ulicy pokryto juz nowa warstwa asfaltu. Byly slupki odblaskowe i stozki, a zolta tasma ograniczala dostep takze do czesci chodnika. Na ulicy stal jeszcze walec i lezal sprzet. Minor objechal klub, zatrzymal acure na malym parkingu na tylach, wysiadl i wszedl do budynku; chyba nie mial klimatyzacji, bo panowalo w nim duszace goraco.

Grupa starszych mezczyzn grala w karty przy stoliku ustawionym blisko tylnego okna. Rozciagal sie z niego widok na basen i jacuzzi, ktore wygladaly na rzadko uzywane – tafla wody w jacuzzi byla pokryta rzesa i zaplesniala, basen wymagal czyszczenia. Minor niepewnie zblizyl sie do graczy, mimo iz cala czworka patrzyla na niego, zamiast w karty.

– Przepraszam, nie chcialem panom przerywac gry – zagail – ale czy jest wsrod was ktos o imieniu Henry?

Jeden z mezczyzn, na oko pod osiemdziesiatke, zerwal sie na rowne nogi. Byl niski, mierzyl moze z metr szescdziesiat piec i nie wazyl wiecej niz piecdziesiat kilo. Mial charakterystyczne dla starcow w swoim wieku chude, blade nogi, przyduze szorty, droga koszulke polo, nowiutkie buty do biegania i czapke bejsbolowa z emblematem reklamujacym jakies kasyno w Las Vegas. Na rece nosil zegarek – zlotego roleksa.

– Ja jestem Henry – odparl dziarsko, wyciagajac pokryta plamami watrobowymi reke. – Henry Goldsmith. Przyslala pana firma ubezpieczeniowa na rozmowe o wypadku Buda?

Darwin przedstawil sie, po czym spytal:

– Bud to pan William J. Treehorn?

– Bud to Bud – odparl jeden z graczy, nie podnoszac oczu znad kart. – Kazdy go tak nazywal. Nikt nigdy nie zwracal sie do niego „Williamie” czy „Billu”. Bud to Bud.

– To prawda – przyznal Henry Goldsmith. Mowil cichym, smutnym tonem. – Znalem Buda od… Jezu… trzydziestu lat. I zawsze byl Budem.

– Widzial pan wypadek, panie Goldsmith?

– Henry – odrzekl starzec. – Prosze mi mowic Henry. I tak… jestem jedynym swiadkiem. Psiakrew, moze nawet spowodowalem ten wypadek! – obnizyl glos, totez Dar z trudem uslyszal trzy ostatnie slowa. – Znajdzmy pusty stolik – dodal. – Wszystko panu opowiem.

Usiedli jak najdalej od graczy. Darwin znow sie przedstawil, wyjasnil, dla kogo pracuje i komu przekaze zebrane informacje, po czym spytal starego, czy moze nagrac jego wypowiedz.

– Nie musi pan ze mna rozmawiac, jesli pan nie chce – powiedzial. – Zbieram po prostu dane dla rzeczoznawcy, ktory przekaze je radcy prawnemu wlasciciela terenu.

– Jasne, ze z panem porozmawiam – odparowal Henry. Zamachal reka, sugerujac rezygnacje z przyslugujacego mu prawa do milczenia. – Opowiem po prostu, co sie zdarzylo. – Minor kiwnal glowa i wlaczyl dyktafon wyposazony w kierunkowy i wysoce czuly mikrofon. Przez pierwsze mniej wiecej dziesiec minut mezczyzna snul opowiesc o sobie. Wraz z zona mieszkali naprzeciwko Buda i jego zony na osiedlu przyczep, gdzie wprowadzili sie, jeszcze zanim teren zaludnili wylacznie seniorzy. Rodziny poznaly sie w Chicago, a kiedy ich dzieci podrosly i wyprowadzily sie na swoje, we czworo przeprowadzili sie Kalifornii. – Bud mial wylew jakies dwa lata temu – ciagnal Henry. – Nie… To bylo przed trzema laty. Zaraz po tym, jak przekleta Atlanta Braves wygrala World Series. [zawodowa liga bejsbolowa w Stanach Zjednoczonych.]

– David Justice zrobil wtedy home run - dorzucil mechanicznie Minor. Poza bejsbolem nie interesowal sie zadna dyscyplina. No chyba, ze za sport uwaza ktos szachy. Darwin ich za sport nie uwazal.

– No moze – mruknal Henry. – Wlasnie wtedy Bud mial wylew. Tuz po turnieju.

– Wlasnie dlatego pan Treehorn musial uzywac pojazdu elektrycznego do poruszania?

– To znaczy parda – przyznal starzec.

– Slucham?

– Te pojazdy wykonuje firma o nazwie Pard, dlatego Bud swoj nazywal wlasnie pardem. Lubil go jak kumpla. – Dar znal te marke. Byly to niewielkie, trzykolowe pojazdy, choc troche za duze jak na elektryczne trojkolowce. Posiadaly maly silnik elektryczny, ktory napedzal tylne kola. Mozna je bylo zamawiac z regularnym akceleratorem i hamulcami noznymi (jak wozek do golfa) albo z zespolem przyrzadow do sterowania i hamowania umieszczonym na kierownicy (dla osob z bezwladem nog). – Po wylewie Bud mial lewa strone sparalizowana – podjal Henry. – Powloczyl lewa noga. Lewe ramie… no coz… mial lekko skrecone i trzymal je zwykle na udzie. Nie do konca panowal nad lewa strona twarzy i mial klopoty z mowieniem.

– Ale mogl mowic? – spytal Darwin cicho. – Informowac o swoich potrzebach?

– Jasne, ze tak, psiakrew – odparl starzec, usmiechajac sie, jakby chelpil sie wnukiem. – Wylew nie oglupil go. Jego mowa byla… no coz… nielatwo go bylo zrozumiec… ale Rose, Verna i ja zawsze wiedzielismy, co mowi.

– Rose to zona pana Treehorna… Buda?

– Tylko przez piecdziesiat dwa lata – odcial sie Henry. – Verna zas to moja trzecia. Poslubilem ja dwadziescia dwa lata temu, w styczniu.

– A w noc wypadku… – podsunal Dar.

Urazony stwierdzeniem Minora staruszek zmarszczyl brwi.

– Spytales, mlody czlowieku, czy Bud potrafil informowac otoczenie o swoich potrzebach. Wiec mowie, ze potrafil… jednak rozumielismy go przede wszystkim ja, Rose i Verna… To my… wie pan, to my… ze tak powiem… tlumaczylismy go innym.

– Rozumiem, prosze pana – pokajal sie Dar.

Вы читаете Ostrze Darwina
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×