wpatrywal sie w ziemie. – I obaj zaczelismy przekopywac liscie i w ogole. To, co znalezlismy, zupelnie mi nie wyglada na szopa czy krolika… – Kiedy to powiedzial, splotl rece na piersiach, spuscil brode i zaczal kolysac sie na pietach.

– A to dlaczego?

– Kosci sa za duze. – Zwinal jezyk w rurke, po czym wepchnal go w jedno z miejsc po zebach. Koniuszek jezyka pojawial sie i znikal miedzy jego zebami, jak robak szukajacy swiatla dziennego.

– Cos jeszcze?

– A niby co? – Robak sie schowal.

– Znalazl pan cos obok kosci?

– Tak. I tu wlasnie cos nie gra. – Wyciagnal rece, pokazujac nimi rozmiary. – To wszystko bylo w duzym, plastikowym worku i… – Wzdrygnal sie, ustawil rece dlonmi do gory i nie dokonczyl zdania.

– I? – Czulam sie coraz bardziej nieswojo.

– Une uentouse. – Rzucil to szybko, bedac jednoczesnie skrepowanym i podnieconym.

Gil musial byc duchem ze mna, jego obawy na pewno dorownywaly moim. Oderwal wzrok od ziemi i nerwowo wodzil oczami wokol.

– Co? – spytalam, myslac, ze moze zle zrozumialam to slowo.

– Une ventouse. Przetykaczka. Taka do lazienki. – Pokazal, jak jej sie uzywa. Pochylony do przodu, chwycil rekoma za niewidoczny uchwyt i poruszal rekoma w gore i w dol. Ta makabryczna scenka byla tak nie na miejscu, ze az wstrzasajaca.

Gilowi wyrwalo sie “Sacre…', po czym ponownie utkwil wzrok w ziemi. Przygladalam mu sie. Cos rzeczywiscie nie gralo. Skonczylam notowac i zamknelam notes.

– Czy w wykopie jest mokro? – Zupelnie nie mialam ochoty zakladac gumiakow i kombinezonu, jesli nie bylo to konieczne.

– Nie – odparl ten z kitka i ponownie spojrzal na Gila, oczekujac przytakniecia. Gil potrzasnal glowa, nie odrywajac oczu od ziemi.

– No dobra – powiedzialam. – Chodzmy. – Mialam nadzieje, ze wygladalam na spokojniejsza, niz sie naprawde czulam.

Czlowiek z kitka ruszyl przez trawe w strone lasku. Powoli schodzilismy w dol parowu, a im blizej bylismy dna, tym wiecej bylo krzakow i drzew. Zaglebilam sie w gestwinie, prawa reka chwytajac wieksze galezie, ktore dla mnie odginal, po czym przekazywalam je Gilowi. Pomimo tego galazki haczyly o moje wlosy. Miejsce pachnialo mokra ziemia, trawa i gnijacymi liscmi. Swiatlo sloneczne z trudem przebijalo sie przez korony drzew, wiec ziemia wydawala sie byc pokryta plamami wygladajacymi jak kawalki z ukladanki puzzle. Gdzieniegdzie, pochyly promien slonca znalazl jednak przesmyk i dotykal ziemi, a w jego swietle widac bylo unoszace sie drobinki pylu. Owady klebily sie wokol mojej twarzy i slyszalam ich bzyczenie, a pelzajace robaki oblepialy moje kostki.

Na dnie parowu mezczyzna stanal, zeby zorientowac sie, gdzie jest, po czym skrecil w prawo. Ruszylam za nim, odganiajac sie od komarow, reka odgarniajac rosliny, przechodzac ze zmruzonymi oczyma przez chmury muszek klebiacych sie przede mna. Czasami ktoras leciala prosto na rogowke. Kropelki potu gromadzily sie na moich ustach i przylepialy kosmyki nie upietych wlosow do czola i szyi. Niepotrzebnie sie martwilam moim strojem i fryzura.

Pietnascie metrow od ciala juz nie potrzebowalam przewodnika. Z zapachem wilgotnego lasu mieszal sie zapach smierci, ktorego nie mozna bylo z niczym pomylic. Odor rozkladajacego sie ciala jest jedyny w swoim rodzaju. Wisial w cieplym, popoludniowym powietrzu, slaby, ale wyrazny. Z kazdym krokiem slodkawy, cuchnacy zapach przybieral na sile, jego intensywnosc narastala jak brzeczenie szaranczy, az w koncu przestal sie mieszac z innymi zapachami i przycmil wszystkie. Aromaty mchu, ziemi, iglakow i powietrza ustapily miejsca odorowi gnijacego ciala.

Gil zatrzymal sie w pewnej odleglosci. Sam zapach mu wystarczal. Nie potrzebowal przygladac sie cialu ponownie. Trzy metry dalej zatrzymal sie mlodszy mezczyzna, odwrocil sie i bez slowa wskazal za maly wzgorek czesciowo przykryty liscmi i szczatkami roslin. Glosno bzyczac, muchy zataczaly kregi, jak pracownicy uniwersytetu wokol darmowego szwedzkiego stolu.

Na widok tego moj zoladek sie skurczyl, a w glowie odezwal sie glos: “Wiedzialam, ze tak bedzie'. Z narastajacym we mnie przerazeniem polozylam plecak u stop drzewa, wyciagnelam pare rekawiczek chirurgicznych i zaczelam ostroznie przedzierac sie przez listowie. Zblizywszy sie do wzgorka, zauwazylam miejsce, z ktorego mezczyzna zgrabil roslinnosc. To co ujrzalam, potwierdzalo moje obawy.

Z ziemi i lisci wystawala klawiatura zeber, ktorych konce zakrzywialy sie ku gorze tworzac jakby szkielet embrionalnego statku. Schylilam sie, zeby sie lepiej przyjrzec. Niezadowolone muchy glosno bzyczaly, a ich niebiesko-zielone ciala mienily sie w sloncu. Gdy odgarnelam przyslaniajace zebra szczatki roslin, okazalo sie, ze spajal je fragment kregoslupa.

Wzielam gleboki oddech, zalozylam lateksowe rekawiczki i zaczelam rekoma zdejmowac martwe liscie i wyschniete igly. Kiedy odslonilam kregoslup, w swietle slonca zauwazylam klebowisko wystraszonych zukow, ktore zaczely odlatywac. Robaki wyswobadzaly sie ze zbitej masy i w pospiechu, jeden po drugim, znikaly pod kregami.

Ignorujac insekty, caly czas usuwalam przykrywajace cialo warstwy. Pracujac ostroznie, powoli oczyscilam przestrzen mniej wiecej metra kwadratowego. Juz po niecalych dziesieciu minutach zobaczylam to, co odkryli Gil i jego kolega. Odgarniajac wlosy z twarzy odziana w rekawiczke dlonia, odchylilam sie do tylu i patrzylam na wylaniajacy sie obraz.

Przygladalam sie czesciowo juz zamienionemu w szkielet tulowiowi, klatce piersiowej, kregoslupowi i miednicy, ciagle jeszcze polaczonym wyschnietymi miesniami i wiezadlami. W odroznieniu od mozgu i organow wewnetrznych, ktore z pomoca bakterii i robactwa szybko sie rozkladaja, czasami w ciagu paru tygodni, tkanka laczna jest nader wytrzymala i potrafi spinac stawy calymi miesiacami, a nawet latami.

Widzialam resztki brazowej i wysuszonej tkanki przylegajacej do kosci klatki piersiowej i tulowia. Kiedy tak siedzialam w kucki, slyszac bzyczenie much i widzac plamki swiatla na lisciach otaczajacych mnie drzew, nie mialam zadnych watpliwosci co do dwoch rzeczy. Tulow byl ludzki i lezal tutaj od niedawna.

Wiedzialam rowniez, ze jego znalezienie sie w tym miejscu nie bylo przypadkiem. Ofiara zostala zabita i porzucona. Resztki ciala lezaly na plastikowym worku, takim, jakich sie powszechnie uzywa w kuchni na smieci. Teraz worek byl rozdarty, ale przypuszczalam, ze uzyto go do przetransportowania ciala. Nie bylo ani glowy, ani konczyn, a w poblizu nie bylo widac zadnych rzeczy osobistych czy przedmiotow. Oprocz jednego.

Kosci miednicy obejmowaly lazienkowa przetykaczke. Jej drewniana raczka wystawala z nich jakby to byly polozone do gory nogami lody na patyku, a czesc z czerwonej gumy mocno przylegala w miejscu otworu dolnego kosci miednicy. Pozycja przetykaczki sugerowala to, ze umieszczono ja tam specjalnie. Pomimo ze mysl ta byla dosc przerazajaca, bylam pewna, ze sie nie mylilam.

Wstalam i rozejrzalam sie wokol. Kolana protestowaly przeciwko gwaltownej zmianie pozycji. Z doswiadczenia wiedzialam, ze glodne zwierzeta moga roznosic fragmenty ciala na imponujaca odleglosc. Psy czesto je chowaja w plataninie krzakow i niskiej roslinnosci, a zwierzeta zyjace w norach wciagaja male kosci i zeby do swoich jam. Strzepalam ziemie z rak, po czym dokladnie rozejrzalam sie wokol, szukajac tras, ktorymi zwierzeta mogly sie przemieszczac.

Bzyczaly muchy, a z oddalonego o setki kilometrow Sherbrooke dobiegl mnie teraz odglos klaksonu. Wspomnienia innych lasow, innych grobow i innych kosci przebiegaly przez moj umysl, jakby to byly nie powiazane ze soba obrazki ze starych filmow. Stalam zupelnie nieruchomo, zmysly mialam wyostrzone i szukalam. W koncu wyczulam raczej niz zauwazylam pewna nieregularnosc w otaczajacej mnie gestwinie. Jak promien sloneczny odbijajacy sie od lustra, wrazenie minelo, nim neuronom w moim mozgu udalo sie stworzyc jakis obraz. Prawie niezauwazalny blysk sklonil mnie do obrocenia glowy. Nic. Stalam sztywno, nie majac pewnosci, czy naprawde cos widzialam. Przesunelam reka po twarzy, zeby odpedzic insekty, i zauwazylam, ze robi sie chlodniej.

Cholera. Nie przestawalam sie rozgladac. Lekki powiew wiatru uniosl moje wilgotne wlosy z czola i poruszyl liscie. Wtedy znowu to wyczulam. Mialam niejasne wrazenie, ze swiatlo sloneczne sie od czegos odbija. Zrobilam kilka krokow, nie bedac pewna, gdzie to bylo, i zatrzymalam sie, kazda komorka mego ciala starajac sie rozszyfrowac gre swiatla i cienia. Nic. Oczywiscie, ze nic, glupia. Tam nie moze niczego byc. Nie ma much.

Вы читаете Zapach Smierci
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×