– O dzisiejszy wieczor. Hm, mozemy przelozyc spotkanie na siodma trzydziesci zamiast siodmej? Moja praca sprawia, ze jestem bardziej nerwowa niz swierszcz zamkniety w klatce z jaszczurka.

– Jasne. Nie ma sprawy. Dla mnie tak chyba tez bedzie wygodniej. – Przytrzymujac telefon ramieniem, siegnelam do szafki po sloik z ziarnami kawy i wlozylam trzy lyzki do mlynka.

– Wpasc po ciebie? – spytala.

– Albo odwrotnie. Moge prowadzic, jak chcesz. Gdzie pojdziemy? – Zastanawialam sie, czy nie wlaczyc mlynka, ale zdecydowalam sie tego nie robic. Juz i tak wydawala sie nieco poirytowana.

Milczala. Oczyma wyobrazni widzialam, jak bawi sie swoim kolczykiem w nosie, kiedy sie zastanawia. Dzisiaj mogl to byc nawet jakis cwiek. Na poczatku nie moglam sie do tego przyzwyczaic i mialam problemy z koncentracja, gdy rozmawialam z Gabby. Skupialam sie na kolczyku, zastanawialam, jak bolesne jest przeklucie nosa. Teraz juz nie zwracalam na to najmniejszej uwagi.

– Wieczorem powinno byc ladnie – odparla. – Moze pojdziemy zjesc gdzies pod chmurka? Na Prince Arthur albo St. Denis?

– Super – powiedzialam. – W takim razie nie ma powodu, zebys tu przyjezdzala. Podjade po ciebie kolo wpol do osmej. Pomysl o jakims nowym miejscu. Mam ochote na cos egzotycznego.

Chociaz z Gabby moglo to byc ryzykowne, tak zwykle robilysmy. Znala miasto duzo lepiej niz ja, wiec to przewaznie ona wybierala restauracje.

– Okej. A plus tard.

– A plus tard – odparlam. Bylam zdziwiona i troche mi ulzylo. Normalnie nie mogla skonczyc rozmowy. Czesto musialam wymyslac jakies wymowki, zeby sie wyrwac.

Telefon zawsze byl dla nas swego rodzaju kolem ratunkowym. Gabby kojarzy mi sie z telefonem, jak nikt inny. Ten zwyczaj wyksztalcil sie w poczatkowych stadiach naszej znajomosci. Kiedy bylysmy jeszcze studentkami, rozmowy w jakis dziwny sposob przynosily mi ulge, wyrywajac mnie ze stanu melancholii, ktorej tak czesto padalam ofiara w tamtych latach. Po tym, jak w koncu nakarmilam, wykapalam i polozylam do lozeczka moja corke Katy, godzinami wisialam na telefonie, rozmawiajac z Gabby, dzielac sie moim podnieceniem z powodu nowo odkrytej ksiazki, dyskutujac o naszych zajeciach, profesorach, studentach i czasami o niczym konkretnym. To byla jedyna osloda, na ktora pozwalalysmy sobie w czasach, kiedy nasze zycie nie bylo takie slodkie.

Chociaz teraz rozmawiamy rzadziej, mechanizm prawie sie nie zmienil w ciagu lat, ktore uplynely od tamtego czasu. Razem czy osobno, dzielimy sie swoimi radosciami i pomagamy sobie w smutku. To Gabby pomogla mi przetrzymac kuracje odwykowa na spotkaniach w klubie AA, gdy potrzeba napicia sie nie dawala mi spokoju od rana do wieczora, trzeslam sie i caly czas sie pocilam. To do mnie dzwoni Gabby, rozbawiona i pelna nadziei, kiedy milosc pojawia sie w jej zyciu, a potem znowu, samotna i zrozpaczona, kiedy znika.

Kawa sie zaparzyla i postawilam ja na szklanym stoliku w jadalni. Przez glowe przebiegaly mi wspomnienia zwiazane z Gabby. Zawsze sie usmiechalam, kiedy o niej myslalam. Gabby na seminarium magisterskim. Gabby na wykopaliskach. Gabby w akcji, z czerwona chusta zarzucona na ramiona i kolyszacymi sie dredami, kiedy wzrusza ziemie kielnia. Majac ponad metr osiemdziesiat wzrostu, szybko zrozumiala, ze nie bedzie tradycyjna pieknoscia. Nie starala sie odchudzac ani opalac. Nie golila sie pod pachami, nog tez nie. Gabby to byla Gabby. Gabrielle Macaulay z Trois-Rivieres w Quebecu. Jej matka byla Francuzka, ojciec Anglikiem.

Przyjaznilysmy sie w czasie studiow. Ona nienawidzila antropologii fizycznej, cierpiala na zajeciach, ktore ja uwielbialam. Ja mialam tak samo z jej ulubiona etnologia. Gdy skonczylysmy studia, ja pojechalam do Polnocnej Karoliny, a ona wrocila do Quebecu. Rzadko widywalysmy sie przez te lata, ale dzieki telefonowi caly czas bylysmy sobie bliskie. To przede wszystkim dzieki Gabby zaproponowano mi profesure na McGill w 1990 r. Podczas tego wlasnie roku zaczelam pracowac na pol etatu w laboratorium i nawet po powrocie do Polnocnej Karoliny, nie zrezygnowalam z tej posady – jezdzilam na polnoc co szesc tygodni, tak jak tego wymagala moja praca. A w tym roku wzielam urlop na karolinskiej uczelni i pracowalam w Montrealu juz na pelnym etacie. Tesknilam do przebywania z Gabby i cieszylam sie z odnowienia naszej przyjazni.

Moj wzrok przykulo migajace swiatelko automatycznej sekretarki. Ktos musial dzwonic przed Gabby. Nastawilam ja tak, zeby sie wlaczala po czterech sygnalach, chyba ze juz wczesniej cos sie nagralo. Wtedy wlaczala sie po pierwszym. Zastanawiajac sie nad tym, jak moglam przespac cztery sygnaly i cala wiadomosc, podeszlam do niej i przycisnelam guzik. Kaseta sie przewinela i wlaczyla. Cisza, a potem klikniecie. Nastepnie krotki pisk i glos Gabby To tylko pomylka. To dobrze. Wlaczylam przewijanie do tylu i poszlam sie ubrac do pracy.

Laboratorium medyczno-prawne miesci sie w budynku znanym jako QPP albo SQ, w zaleznosci od preferencji jezykowych. Dla anglojezycznych jest to Quebec Provincional Police, a dla francuskojezycznych – La Surete du Quebec. Laboratoire de Medecine Legale, podobne do laboratorium medycyny sadowej w Stanach, miesci sie na tym samym pietrze co Laboratoire de Sciences Judiciares, centralne laboratorium dla prowincji. Razem, LML i LSJ tworza jednostke znana jako La Direction de l'expertise Judiciaire – DEJ. Czwarte i najwyzsze trzy pietra budynku zajmuje wiezienie. Kostnica i pomieszczenia do przeprowadzania autopsji mieszcza sie w piwnicy. Policja prowincji zajmuje pozostalych osiem pieter.

Ma to swoje zalety. Wszyscy jestesmy razem. Jesli potrzebna mi jest analiza wlokien albo probki gleby, przechodze przez korytarz i jestem na miejscu. Ma to tez wady – jestesmy latwo osiagalni. Prowadzacy sledztwo z ramienia SQ czy miejscowi detektywi, zeby dostarczyc nam dowody albo dokumenty, musza przejechac tylko kilka pieter winda.

Na przyklad tego dnia rano. Claudel czekal przed drzwiami mojego biura, kiedy przyjechalam.

Trzymal w reku mala, brazowa koperte i nieustannie stukal jej krawedzia w otwarta dlon. Powiedziec, ze wygladal na pobudzonego, to tak, jakby urzec, ze Gandhi wygladal na glodnego.

– Mam karte od dentysty – powiedzial tonem powitania. Trzymal koperte jak prezenter w czasie ceremonii wreczania nagrod Akademii Filmowej. – Sam sie po nia pofatygowalem… – Przeczytal nabazgrolone na kopercie nazwisko. – Do doktora Nguyen. Ma gabinet w Rosemont. Bylbym tutaj wczesniej, ale gosciu ma naprawde tepa sekretarke.

– Kawy? – spytalam. Chociaz nigdy nie spotkalam sekretarki doktora Nguyena, solidaryzowalam sie z nia. Wiedzialam, ze nie miala milego poranka.

Otworzyl usta, zeby przyjac albo odrzucic propozycje. Nie wiem, ktore. W tym wlasnie momencie zza rogu wylonil sie Marc Bergeron. Najwyrazniej nieswiadomy naszej obecnosci, przeszedl energicznym krokiem obok rzedu blyszczacych, czarnych drzwi biurowych i zatrzymal sie kawalek od moich. Zgial jedna noge i oparl na udzie walizke. Przypomnial mi sie styl zurawia z Karate Kid. Bedac w tej pozycji, otworzyl walizke, poszperal w srodku i wyciagnal klucze.

– Marc?

Wystraszyl sie. Jednym ruchem zatrzasnal walizke, chwycil ja w reke, ktora natychmiast opuscil.

– Bien fait – zauwazylam, powstrzymujac usmiech.

– Merci. – Spojrzal na Claudela i na mnie. W lewej rece trzymal walizke, a w prawej klucze.

Marc Bergeron byl niewatpliwie dziwnie wygladajacym czlowiekiem. Mial na karku blisko szescdziesiatke, a moze i nieco wiecej. Byl wysoki, koscisty i lekko przygarbiony, zgiety do przodu, jakby wiecznie gotowy na przyjecie ciosu w brzuch. Jego bujne, krecone, siwe wlosy wyrastaly mu gdzies dopiero od polowy glowy. Dzieki czuprynie mial grubo ponad metr dziewiecdziesiat wzrostu. A jego metalowe okulary zawsze byly tluste i pokryte warstwa kurzu. Czesto mruzyl oczy, jakby staral sie czytac drobne litery na jakims kwitku. Wygladal bardziej jak dzielo awangardowego tworcy postaci ludzkich niz dentysta sadowy.

– Monsieur Claudel dostal od dentysty Gagnon jej karte – powiedzialam, wskazujac na detektywa.

Claudel uniosl koperte, jakby na potwierdzenie.

Oczy za poplamionymi szklami ani drgnely. Bergeron patrzyl na mnie obojetnie. Wygladal teraz jak wysoki, zaklopotany mlecz z cienka, dluga lodyga i gestwina bialego puchu. Uswiadomilam sobie, ze on w ogole nie wie nic o tej sprawie.

Bergeron byl jednym ze specjalistow zatrudnianych na czesc etatu przez LML, z ktorymi konsultowano sie w celu uzyskania specjalistycznej analizy z roznych dziedzin. Neuropatologii. Radiologii. Mikrobiologii. Dentystyki. Przychodzil do laboratorium tylko w piatki. Reszte czasu poswiecal pacjentom w swoim prywatnym gabinecie. Nie bylo go tutaj w zeszlym tygodniu.

Strescilam mu sprawe.

Вы читаете Zapach Smierci
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×