— To właściwie wszystko. Szesnaście lat świetlnych nie jest zbyt wielką odległością. Może jakiś ich statek wylądował tutaj… ?

— Przypuszczasz, że oni tu są? To znaczy ich potomkowie?

— Nie wiem. Po prostu skojarzyłem z nimi te ruiny. Mogli to zbudować…

— Jak oni właściwie wyglądali? — spytał Rohan. — Byli człekokształtni?

— Achramian sądzi, że tak — odparł Ballmin. — Ale to tylko hipoteza. Zostało po nich mniej niż po australopiteku.

— To dziwne…

— Wcale nie dziwne. Ich planeta była przez kilkanaście tysięcy lat pogrążona w chromosferze Nowej. Okresowo temperatura przekraczała na powierzchni dziesięć tysięcy stopni. Nawet skały denne skorupy globu przeszły kompletną metamorfozę. Po oceanach nie zostało i śladu, cały glob wyżarzył się jak kość w ogniu. Pomyślcie, jakieś sto wieków wewnątrz pożaru Nowej!

— Lyranie, tutaj? Ale dlaczego mieliby się ukrywać? I gdzie?

— Może już wyginęli? Zresztą nie żądajcie ode mnie zbyt wiele. Po prostu powiedziałem to, co przyszło mi na myśl.

Zapadła cisza. Na pulpicie sterów zapalił się alarmowy sygnał. Rohan poderwał się, podniósł słuchawki do uszu.

— Tu Rohan… Co? To pan? Tak! Tak! Słucham… Dobrze, natychmiast wracamy! — Zwrócił ku tamtym pobladłą twarz. — Druga grupa znalazła „Kondora” trzysta kilometrów stąd…

Kondor

Z daleka rakieta wyglądała jak krzywa wieża. Wrażenie to powiększało ukształtowanie otaczających ją piasków: zachodnie obwałowanie było znacznie wyższe od wschodniego, ze względu na kierunek stałych wiatrów. Kilka ciągni­ków w pobliżu było zasypanych prawie zupełnie, nawet i znieruchomiały miotacz energii z uniesioną pokrywą zaniosło wydmami do połowy kadłuba. Ale sama ru­fa ukazywała wyloty dysz, bo znajdowała się wewnątrz nie zawianej wklęsłości. Dzięki temu wystarczyło odgarnąć cienką warstwę piasku, aby dotrzeć do rozsy­panych wokół pochylni przedmiotów.

Ludzie „Niezwyciężonego” zatrzymali się na brzegu obwałowania. Pojazdy, które ich przywiozły, otoczyły już wielkim kręgiem cały teren i wyrzucone z emi­torów pęki siłowe połączyły się w osłaniające pole. Transportery i inforoboty po­zostawili kilkadziesiąt metrów od miejsca, w którym kolisko piachu opasywało podstawę „Kondora”, i patrzyli ze szczytu na wydmy w dół.

Pochylnię statku dzieliła od gruntu pięciometrowa przestrzeń, jakby coś za­trzymało ją znienacka w ruchu, kiedy była opuszczana. Rusztowanie osobowego dźwigu stało jednak pewnie, a pusta klatka windy z otwartym wejściem zdawała się zapraszać do środka. Obok niej wystawało z piasku kilka tlenowych butelek. Aluminiowe ich ścianki lśniły, jakby porzucono je zaledwie kilka minut temu. Nieco dalej wystawał z wydmy błękitny fragment jakiegoś przedmiotu, który oka­zał się plastykowym pojemnikiem. Zresztą chaotycznie porozrzucanych przed­miotów było we wklęsłości u podnóża statku mnóstwo: bańki konserwowe, pełne i opróżnione, teodolity, aparaty fotograficzne, lunety, statywy i manierki — jedne całe, inne noszące ślady uszkodzeń.

Zupełnie jakby je ktoś wyrzucał całymi stosami z rakiety! — pomyślał Rohan, zadzierając głowę tam, gdzie w postaci ciemnego otworu widniało wejście osobowe: jego klapa była nie domknięta.

Mały zwiad lotny de Vriesa natknął się zupełnie przypadkowo na martwy sta­tek. De Vries nie próbował dostać się do jego wnętrza, lecz od razu zawiadomił bazę. Dopiero grupa Rohana miała zbadać tajemnicę sobowtóra „Niezwyciężone­go”. Technicy biegli już, prosto od swych maszyn, niosąc skrzynki narzędziowe.

Zauważywszy coś wypukłego, co pokrywała cienka warstwa piasku, Rohan odrzucił ją czubkiem buta, sądząc, że to jakiś mały globus, i wciąż jeszcze nie zdając sobie sprawy, co to jest, wydźwignął ową bladożółtawą kulę z ziemi. Pra­wie krzyknął: wszyscy zwrócili się ku niemu. Trzymał ludzką czaszkę.

Potem znaleźli inne kości i więcej szczątków, a także jeden cały szkielet, odziany w kombinezon. Między odpadłą dolną szczęką a zębami górnej spo­czywał jeszcze ustnik tlenowego aparatu, a wskaźnik ciśnienia zatrzymał się na czterdziestu sześciu atmosferach. Klęcząc, Jarg odkręcił zawór butli i gaz trysnął z przeciągłym sykiem. W doskonale suchym powietrzu pustyni nawet ślad rdzy nie tknął żadnej ze stalowych części reduktora i gwinty obracały się zupełnie lek­ko.

Mechanizm dźwigu można było uruchomić z klatkowej platformy, ale widocz­nie sieć była bez prądu, bo naciskanie guzików okazało się daremne. Wspięcie się po czterdziestometrowej konstrukcji windy przedstawiało niemałą trudność i Ro­han wahał się, czy nie wysłać raczej w górę kilku ludzi na latającym talerzu, ale tymczasem dwóch techników, związawszy się liną, polazło po zewnętrznym dźwi­garze. Pozostali, milcząc, przyglądali się postępom ich wspinaczki.

„Kondor”, statek dokładnie tej samej klasy co „Niezwyciężony”, o kilka za­ledwie lat wcześniej opuścił stocznię i nie można było odróżnić ich sylwetek. Ludzie milczeli. Chociaż właściwie nie mówiono o tym nigdy, woleliby chyba ujrzeć roztrzaskane wskutek wypadku — bodaj i eksplozji reaktora — szczątki. To, że stał tutaj, wkopany w piasek pustyni, martwo przechylony na jedną stronę, jakby grunt poddał się pod ciśnieniem podpór rufowych, tak otoczony chaosem przedmiotów i kości ludzkich, a równocześnie tak z pozoru nietknięty, ogłuszy­ło wszystkich. Wspinający się dosięgli osobowej klapy, uchylili ją bez wysiłku i znikli patrzącym z oczu. Nie było ich tak długo, że Rohan zaczął się już niepo­koić, lecz niespodziewanie winda drgnęła, uniosła się o metr, a potem na powrót wylądowała na piasku. Równocześnie w otwartym wejściu ukazała się sylwetka jednego z techników; dawał ręką znaki, że można jechać.

Rohan, Ballmin, biolog Hagerup i jeden z techników, Kralik, we czterech po­jechali na górę. Ze starego nawyku Rohan patrzał na potężną wypukłość kadłuba, sunącą za balustradą dźwigu, i pierwszy, ale nie ostatni raz tego dnia osłupiał. Tytanowo-molibdenowe płyty pancerza były raz koło razu nawiercone czy też podziobane jakimś przeraźliwie twardym narzędziem; ślady te były niezbyt głębokie, ale tak gęste, że całą powłokę zewnętrzną statku pokryła jakby ospa. Rohan

Вы читаете Niezwyciężony
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×