— Znam jego treść na pamięć. „Lądowanie na Regis III zakończone. Planeta pustynna typu sub-Delta 92. Schodzimy na ląd drugą procedurą w strefie równikowej kontynentu Ewany”.

— Tak. Ale to nie był ostatni sygnał.

— Wiem, panie astrogatorze. Czterdzieści godzin później hiperprzekaźnik zarejestrował serię impulsów, jak gdyby nadawanych morsem, ale nie posiadających żadnego sensu, a potem kilkakrotnie powtarzające się, dziwne odgłosy. Haertel nazwał je „miauczeniem kotów, ciągniętych za ogon”.

— Tak… — powiedział astrogator, ale widoczne było, że nie słucha.

Stał znowu przed ekranem. Nad samym skrajem pola widzenia, tuż przy rakiecie, ukazały się nożycowe wysunięte przęsła pochylni, po której sunęły jak na paradzie równo, jeden za drugim, energoboty, trzydziestotonowe maszyny, powleczone silikonowym pancerzem przeciwpożarowym. W miarę jak spełzały w dół, ich pokrywy rozchylały się powoli i zarazem szły w górę, dzięki czemu ich prześwit powiększał się; opuszczając pochylnię, głęboko zanurzały się w piachu, ale szły pewnie, orząc wydmę, którą wiatr wzniósł już wokół „Niezwyciężonego”. Rozchodziły się na przemian w jedną i w drugą stronę, aż po upływie dziesięciu minut cały perymetr statku otoczony był łańcuchem metalowych żółwi. Znieruchomiawszy, każdy począł zagrzebywać się miarowo w piasku, aż znikł, i tylko połyskliwe plamki, regularnie porozmieszczane na rudych zboczach wydm, wskazywały miejsca, z których wystawały kopułki emitorów Diraca. Powleczona pianoplastykiem, stalowa podłoga sterowni drgnęła pod stopami ludzi. Ciała ich przeszył krótki jak błyskawica, wyraźny, choć ledwie wyczuwalny dreszcz i znikł, tylko przez chwilę jeszcze mrowił mięśnie szczęk, a widziany obraz rozmazał się w oczach. Zjawisko to nie trwało ani pół sekundy. Powróciła cisza, przerywana odległym, płynącym z dolnych kondygnacji mamrotaniem uruchamianych motorów. Pustynia, czarnorude zwały skalne, szeregi leniwie pełznących fal piasku wyostrzyły się w ekranach i wszystko było jak przedtem, ale ponad „Niezwyciężonym” rozwarła się niewidzialna kopuła siłowego pola, zamykając dostęp do statku. Na pochylni pojawiły się, krocząc w dół, metalowe kraby z młynkami anten, poruszających się na przemian w lewo i w prawo. Inforoboty, daleko większe od emitorów pola, miały spłaszczone tułowie i zgięte, rozchodzące się na boki, metalowe szczudła. Grzęznąc w piasku i jakby z obrzydzeniem wydobywając zeń głęboko zapadające się kończyny, członkonogi rozeszły się i zajęty miejsca w przerwach łańcucha energobotów. W miarę jak operacja osłony rozwijała się, na centralnym pulpicie sterowni wyskakiwały z matowego tła światełka kontrolne, a tarcze udarowych zegarów wypełniały się zielonkawym blaskiem. Jakby dziesiątek wielkich kocich oczu patrzał teraz nieruchomo na obu ludzi. Strzałki leżały wszędzie na zerze, świadcząc, że nic nie próbuje przedostać się przez niewidzialną tamę siłowego pola. Tylko wskaźnik dyspozycji mocy sunął coraz wyżej, mijając czerwone kreski gigawatów.

— Zejdę teraz na dół i zjem coś. Niech pan przeprowadzi stereotyp, Rohan! — powiedział znużonym nagle głosem Horpach, odrywając się od ekranu.

— Czy zdalnie?

— Jeśli panu na tym zależy, może pan wysłać kogoś… albo iść sam.

Z tymi słowy astrogator rozsunął drzwi i wyszedł. Rohan widział jeszcze chwilę jego profil w słabym świetle windy, która bezszelestnie spłynęła w dół. Spojrzał na tablicę zegarów pola. Zero. Właściwie należało rozpocząć od fotogramometrii — pomyślał. Okrążać planetę tak długo, aż będzie się miało kompletny zestaw zdjęć. Może w ten sposób wykryłoby się coś. Bo obserwacje wizualne z orbity niewiele są warte; kontynenty to nie morze, ani majtkami w bocianim gnieździe nie są wszyscy razem obserwatorzy u lunet. Inna rzecz, że komplet zdjęć uzyskałoby się po bez mała miesiącu.

Winda wróciła. Wsiadł do niej i zjechał na szósty poziom. Wielka platforma przed komorą ciśnień pełna była ludzi, którzy właściwie nie mieli tu już nic do roboty, tym bardziej że cztery sygnały, zwiastujące porę głównego posiłku, powtarzały się już chyba od kwadransa. Rozstępowano się przed nim.

— Jordan i Blank. Pójdziecie ze mną na stereotyp.

— Pełne skafandry, panie nawigatorze?

— Nie. Tylko tlenówki. I jeden robot. Najlepiej z arktanów, żeby nam nie ugrzązł w tym cholernym piachu. A wy wszyscy czego tu stoicie? Straciliście apetyt?

— Chciałoby się zejść, panie nawigatorze… na ląd.

— Chociaż na parę chwil…

Podniósł się gwar głosów.

— Spokój, chłopcy. Przyjdzie czas na wycieczki. Na razie mamy trzeci stopień.

Rozchodzili się niechętnie. Tymczasem z towarowego szybu wynurzył się dźwig z robotem, o głowę przewyższającym najroślejszych ludzi. Jordan i Blank, już z aparatami tlenowymi, wracali elektrycznym wózkiem — widział ich, oparty o poręcz korytarza, który teraz, gdy rakieta stała na rufie, zmienił się w pionową studnię, sięgającą aż do pierwszej grodzi maszynowej. Czuł nad sobą i pod sobą rozłożyste piętra metalu, gdzieś na samym dole pracowały cichobieżne przenośniki, słychać było słabe mlaskanie przewodów hydraulicznych, a z głębi czterdziestometrowego szybu płynął miarowo podmuch zimnego, oczyszczonego powietrza z klimatyzatorów maszynowni.

Dwaj ludzie obsługi komorowej otwarli przed nimi drzwi. Rohan sprawdził odruchowo położenie pasów i docisk maski. Jordan i Blank weszli za nim, po czym blacha zazgrzytała ciężko pod stąpnięciami robota. Przeraźliwy, przeciągły syk powietrza, wciąganego do wnętrza statku. Otwarła się zewnętrzna klapa. Pochylnia maszyn znajdowała się o cztery piętra niżej. Aby zjechać na dół, ludzie posługiwali się małym dźwigiem, który wysunięto już przedtem z pancerza. Jego kratownica sięgała szczytu wydmy. Klatka dźwigu była otwarta ze wszech stron. Powietrze było niewiele chłodniejsze aniżeli we wnętrzu „Niezwyciężonego”. Wsiedli we czterech, odhamowane magnesy puściły i miękko zjechali z jedenastopiętrowej wysokości, mijając kolejne sekcje kadłuba. Rohan odruchowo sprawdzał ich wygląd. Niezbyt często udaje się poza dokiem oglądać statek z zewnątrz.

Spracowany — pomyślał, widząc smugi wżerek od meteorytów.

Miejscami płyty pancerne utraciły blask, jakby nadgryzione silnym kwasem. Winda skończyła krótki lot, osiadając miękko na fali nawianego piachu. Zeskoczyli i zaraz zapadli się powyżej kolan. Tylko robot, przeznaczony do badań na ośnieżonych przestrzeniach, kroczył śmiesznym, kaczkowatym, lecz pewnym chodem na swych karykaturalnie rozpłaszczonych stopach. Rohan kazał mu stanąć, a sam z ludźmi uważnie obejrzał wszystkie wyloty dysz rufowych, o ile były z zewnątrz dostępne.

Вы читаете Niezwyciężony
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×