przesiakniete bylo mrocznym zapachem kilkuset ognisk. Junko przez dluzsza chwile napawala sie ta wonia.
– Prosze pana?
– Co?
– Ja jestem w srodku pusta.
– Tak?
– Uhm.
Kiedy zamknela oczy, nie wiedziec czemu poplynely z nich lzy. Splywaly po policzkach i skapywaly jedna po drugiej. Junko polozyla prawa reke na pokrytym plociennymi spodniami kolanie pana Mitake i mocno scisnela. Cala sie trzesla. Pan Mitake objal ja ramieniem i w milczeniu przygarnal. Ale lzy plynely dalej.
– Naprawde nic we mnie nie ma – powiedziala duzo pozniej zachrypnietym glosem. – Jestem zupelnie pusta.
– Rozumiem.
– Naprawde pan rozumie?
– Ja sie na tym dosc dobrze znam.
– Co mam zrobic?
– Jesli sie czlowiek wyspi, po przebudzeniu wszystko to na ogol przechodzi.
– To nie takie proste.
– Moze i nie. Moze to nie takie proste.
Poslyszeli syk pary, w ktora zamieniala sie ukryta w klodzie wilgoc. Pan Mitake podniosl glowe, zmruzyl oczy i przez chwile patrzyl w tamta strone.
– No to co mam zrobic? – spytala Junko.
– Hm… Chcesz teraz razem ze mna umrzec?
– Dobrze. Moge umrzec.
– Mowisz powaznie?
– Powaznie.
Pan Mitake milczal przez chwile, ciagle obejmujac ja ramieniem. Junko ukryla twarz w jego przyjemnie znoszonej kurtce.
– Tak czy inaczej poczekaj, az ognisko calkiem zgasnie – powiedzial pan Mitake. – Napracowalem sie przy nim, wiec chce tu posiedziec, az sie dopali. Gdy ogien sie dopali i bedzie calkiem ciemno, mozemy razem umrzec.
– Dobrze – odpowiedziala Junko. – A w jaki sposob umrzemy?
– Zastanowie sie.
– Dobrze.
Junko, spowita zapachem ogniska, zamknela oczy. Obejmujace jej plecy ramie pana Mitake bylo, jak na ramie mezczyzny, dosc drobne i dziwnie zylaste. Chyba nie moglabym z tym czlowiekiem zyc, pomyslala Junko, ale byc moze moglabym z nim umrzec.
Gdy tak opierala sie o ramie pana Mitake, powoli ogarniala ja sennosc. To na pewno z powodu whisky. Wiekszosc drewna sie rozpadla i obrocila w popiol, lecz najgrubsza kloda ciagle jeszcze lsnila pomaranczowym swiatlem i Junko czula na skorze jej spokojne cieplo. Minie jeszcze troche czasu, zanim sie dopali.
– Czy moge sie zdrzemnac? – zapytala pana Mitake.
– Pewnie, ze mozesz.
– Obudzi mnie pan, gdy zgasnie?
– Nie martw sie. Gdy ogien zgasnie, zrobi sie zimno i sama sie obudzisz, chocbys nie chciala.
Junko powtorzyla w myslach te slowa. Gdy ogien zgasnie, zrobi sie zimno i obudze sie sama, chocbym nie chciala. Potem zwinela sie w klebek i zapadla w krotki gleboki sen.
Wszystkie boze dzieci tancza
Yoshiya obudzil sie z potwornym kacem. Ze wszystkich sil staral sie otworzyc oczy, lecz otworzylo sie tylko jedno. Lewa powieka go nie sluchala. Mial wrazenie, ze w nocy glowa wypelnila mu sie dziurawymi zebami, a z gnijacych dziasel saczy sie ropa i od srodka rozpuszcza szare komorki. Jezeli jakos tego nie powstrzyma, wkrotce przestana istniec. Ale zdawalo mu sie, ze nie bedzie mogl nic na to poradzic. W miare mozliwosci chcialby sie jeszcze odrobine przespac. Jednak wiedzial, ze juz nie usnie. Zbyt zle sie czul.
Odwrocil sie w strone zegarka przy lozku, ale z jakiegos powodu zegarka tam nie bylo. Nie bylo go tam, gdzie powinien byc. Nie bylo tez okularow. Pewnie nieswiadomie gdzies je rzucil. Juz przedtem mu sie to zdarzalo.
Pomyslal, ze musi wstac, lecz kiedy usiadl na lozku, poczul zamet w glowie i znow opadl twarza na poduszke. Po okolicy krazyl ciezarowka sprzedawca pretow do suszenia bielizny. Jezeli kupilo sie nowy, zabieral stary. Cena nie zmienila sie od dwudziestu lat. Z glosnikow dobiegal nagrany na tasme monotonny glos mezczyzny w srednim wieku, ktory mowil, rozwlekajac slowa. Gdy Yoshiya to slyszal, krecilo mu sie w glowie jak podczas morskiej choroby. Meczyly go mdlosci, lecz nie mogl zwymiotowac.
Jeden z jego przyjaciol mowil, ze kiedy ma kaca, zawsze oglada poranny program w telewizji. Gdy slucha irytujacych glosow nieustepliwych reporterek mowiacych o skandalach w swiecie artystycznym, od razu udaje mu sie zwymiotowac.
Lecz tego poranka Yoshiya nie mial sily wstac, zeby wlaczyc telewizor. Nie chcialo mu sie nawet oddychac. Przed oczami chaotycznie, lecz uparcie mieszaly sie przezroczyste swiatlo i biala mgla. Wszystko widzial dziwnie dwuwymiarowe. Nagle zastanowil sie, czy tak sie czuje czlowiek w chwili smierci. W kazdym razie nigdy wiecej nie chcialby tego przezywac. Moge teraz umrzec. Prosze cie, panie Boze, juz nigdy wiecej nie karz mnie w ten sposob.
Pan Bog przywiodl mu na mysl matke. Chcial sie napic wody, wiec zaczal ja wolac, lecz wtedy przypomnial sobie, ze jest w domu sam. Trzy dni temu matka wyjechala do Kansai z innymi wiernymi. Sa rozni ludzie, pomyslal. Matka jest ochotniczka i sluzebnica panska, a syn cierpi na kaca kategorii superciezkiej. Nie moze wstac. Lewe oko nawet mu sie nie otwiera. Z kim on sie tak upil? Zupelnie nie pamieta. Kiedy probuje sobie przypomniec, mozg zmienia sie w kamien. Potem sobie przypomni, powoli.
Pewnie jeszcze nie minelo poludnie. Po razacym swietle wpadajacym do pokoju przez szpare miedzy zaslonami ocenil, ze musi byc po jedenastej. Pracowal w wydawnictwie, gdzie przez palce patrzono na spoznienia, nawet w przypadku mlodego pracownika jak on. W takich razach nadrabial, pracujac po godzinach. Gdy jednak pojawial sie dopiero po poludniu, szef rugal go bezlitosnie. Ruganie splywalo po nim jak woda po kaczce, lecz wolal nie sprawiac klopotu wiernemu, z ktorego polecenia dostal te prace.
W koncu wyszedl z domu przed pierwsza. Zwykle pod jakims pretekstem nie poszedlby w taki dzien w ogole do pracy, ale mial na dyskietce pewien tekst, ktory musial dzis ostatecznie zredagowac i wydrukowac, a nie mogl o to poprosic nikogo innego.
Z mieszkania, ktore wynajmowali z matka w Asagaya, pojechal pociagiem linii Chuosen do Yotsuya, tam przesiadl sie w metro linii Marunouchi. Z Kasumigaseki linia Hibiya dotarl do Kamiyacho. Niepewnym krokiem wszedl i zszedl po wielu schodach. Wydawnictwo znajdowalo sie blisko stacji. Byla to niewielka firma specjalizujaca sie w przewodnikach turystycznych po roznych krajach swiata.
Tego wieczoru kolo dziesiatej, gdy w drodze do domu przesiadal sie na stacji Kasumigaseki, zobaczyl mezczyzne, ktoremu brakowalo kawalka ucha. Mogl miec piecdziesiat pare lat, wlosy mial gesto przyproszone siwizna. Byl wysoki, nie nosil okularow, ubrany byl w niemodny tweedowy plaszcz, w prawej rece niosl skorzana teczke. Wolnym krokiem czlowieka gleboko zamyslonego szedl z peronu linii Hibiya w kierunku linii Chiyoda. Yoshiya bez wahania ruszyl za nim. Poczul, ze zaschlo mu w gardle, jakby bylo pokryte stara popekana skora.
Matka Yoshiyi miala czterdziesci trzy lata, lecz wygladala na trzydziesci pare. Miala regularne rysy, zdawala sie bardzo schludna i zadbana. Dzieki zdrowemu odzywianiu i energicznej gimnastyce rano i wieczorem zachowala dobra figure i miala piekna gladka cere. Do tego byla tylko o osiemnascie lat starsza od Yoshiyi, wiec bez przerwy