mieszkancach Ziemi. Co za nieodparta mysl o goracej, tropikalnej planecie, ktora kipi rozumnym zyciem, i to tuz, tuz, obok!

Godzila sie na wkuwanie wiedzac, ze to tylko jest pusta skorupa dla wiedzy. Pracowala tyle, ile potrzeba dla jakichs tam wynikow, zas wiekszosc czasu poswiecala innym zagadnieniom. Wolne chwile po lekcjach, a nawet cale godziny, udawalo sie jej przepedzac w czyms, co nazywano „warsztatem” — to znaczy, w brudnej, ciasnej fabryczce, ktora otwarto w czasach, kiedy szkola poswiecala wiecej uwagi „edukacji zawodowej”, niz to obecnie jest w modzie. Cos, co nazywano „edukacja zawodowa”, ograniczalo sie zreszta do prac recznych — stad w warsztacie tokarki, wiertarki i inne narzedzia, do ktorych nie wolno jej bylo sie zblizac, albowiem bez wzgledu na talenty, jakie byc moze miala, przeciez „byla dziewczyna”. Z oporami wyrazono zgode, by prowadzila swe prace w elektronicznej czesci „warsztatu”. Wiec najpierw skladala male radio, poslugujac sie mniej lub bardziej odrecznym szkicem, by wkrotce przerzucic sie na cos o wiele bardziej interesujacego.

Skonstruowala maszyne szyfrowa — dosc prymitywna, ale dzialala. Kazda wiadomosc wrzucona do niej w jezyku angielskim, umiala przetworzyc prostym szyfrem na cos, co moglo zdawac sie belkotem. Ale zbudowac maszyne, ktora dzialalaby odwrotnie, to znaczy, odtwarzalaby wiadomosc z zaszyfrowanej w zrozumiala, przy nieznajomosci kodu — oho, to by bylo cos. Mozna by przeciez skonstruowac maszyne, ktora sprawdzalaby kazda z mozliwych podmianek (na przyklad, A zamiast B, A zamiast C, A zamiast D), przy czym nalezaloby pamietac o tym, ze niektore litery w angielskim sa czesciej uzywane od innych.

Maszyna dekodujaca stala sie zabawka tylko dla niej samej, bo nigdy nie posluzyla sie nia do posylania kolezankom lub kolegom jakichs supertajnych informacji. Watpila, czy choc jedno z nich mogloby sie stac zaufanym powiernikiem jej elektronicznych i kryptograficznych namietnosci — chlopcy tylko by wrzeszczeli i latali, zas kolezanki jakos dziwnie na nia spogladaly.

Zolnierze armii Stanow Zjednoczonych walczyli w dalekim kraju, ktory nazywal sie Wietnam. Miesiac w miesiac coraz wiecej mlodych ludzi zgarniano z ulic i gospodarstw i odprawiano do Wietnamu. Im jasniej zaczynala rozumiec, skad sie biora wojny i im wiecej wysluchiwala publicznych wypowiedzi wodzow narodu, tym wieksza ogarniala ja wscieklosc. I Prezydent i Kongres klamia, zabijaja — myslala sobie — a prawie cala reszta w milczeniu sie na to godzi. Jej bunt wzmogl sie zwlaszcza po tym, jak jej przybrany ojciec wyrazil swoje oficjalne stanowisko w sprawie dotrzymywania ukladow sojuszniczych, teorii domina i bezczelnej agresji komunistycznej. Zaczela sie wiec wymykac na odbywajace sie niedaleko, w jednym z koledzow, wiece i mityngi. Ludzie, ktorych tam spotykala zdawali sie jej o wiele bystrzejsi, otwarci, i zywi, niz towarzystwo w gimnazjum — zgrzebne i gulowate. John Staughton wpierw pare razy ostrzegl ja, az wreszcie zabronil zadawac sie ze studentami. Nie uszanuja jej — powiedzial — wykorzystaja. Zas ona pozuje na intelektualistke, ktora nie jest i nigdy nie bedzie. Gorszacy jest tez sposob, w jaki sie ubiera: czy kurtka wojskowa to stroj odpowiedni dla dziewczyny? To nedzna maskarada pelna hipokryzji, majaca niewiele wspolnego z zamanifestowaniem sprzeciwu wobec amerykanskiej interwencji w poludniowo-wschodniej Azji.

Matka nie uczestniczyla w tych sporach, ograniczajac sie do patetycznych nawolywan, by Ellie i Staughton ze soba „nie walczyli”. Za to, gdy zostawaly same naciskala na Ellie, by poddala sie woli przybranego ojca i zeby „byla mila”. Ale Ellie zaczela podejrzewac Staughtona, ze ozenil sie z matka tylko dla pieniedzy z ubezpieczenia, jakie dostala po smierci ojca. Czy mogl byc jakis inny powod? Ktoregos dnia matka przybiegla do Ellie w stanie podenerwowania i nagle zazadala, by Ellie zrobila „cos dla nich wszystkich” — aby zaczela uczeszczac na wyklady z Pisma Swietego. Jak mama mogla poslubic Staughtona? — to pytanie juz tysieczny raz w niej krzyczalo. Wyklady z Pisma Swietego — ciagnela matka — ulatwiaja przyswajanie sobie tradycyjnych cnot, no i co wiecej, pokaza Staughtonowi, ze Ellie szczerze pragnie jakiegos porozumienia — „A wszystko to zrob z milosci dla matki i ze wspolczucia dla niej” — mozna by zakonczyc.

I tak kazdej niedzieli, przez prawie caly rok szkolny, Ellie regularnie uczeszczala na spotkania dyskusyjne odbywajace sie w pobliskim kosciele. Byl to jeden z tych protestanckich zborow, ktorych nawet nie musnal ozywczy niepokoj ewangelizacji. Przychodzilo tam paru gimnazjalistow, troche doroslych — glownie kobiet w srednim wieku — a takze zona pastora pelniaca role przewodnika wspolnoty. Nigdy przedtem Ellie powaznie nie czytala Biblii, raczej godzac sie z maloduszna definicja ojca, ze „jest to na pol historia barbarzynstwa, na pol zestaw bajek”. Tak wiec podczas weekendu poprzedzajacego pierwsze spotkanie przeczytala (probujac nie macic swego krytycyzmu) to, co wydawalo sie jej najwazniejszymi czesciami Starego Testamentu. Od razu zauwazyla, ze w pierwszych dwoch rozdzialach Ksiegi Rodzaju znajduja sie dwie odrebne i zupelnie sobie przeciwne historie Stworzenia. Nie rozumiala, jak moglo istniec swiatlo i cien, zanim zostalo stworzone Slonce, miala problem z odgadnieciem, czyim wlasciwie mezem byl Kain i wprost zadziwily ja opowiesci o Locie i jego corkach, o Abrahamie i Sarze w Egipcie, o zareczynach Dinah, Jakubie, i Ezawie. Rozumiala, ze tchorzostwo jest czyms, co zdarza sie na tym swiecie, i ze synowie moga oklamywac, nawet oszukiwac starego ojca, zas nikczemny maz moze zgodzic sie na to, by jego zona byla naloznica krola. Nawet zdarza sie i to, ze ktos namawia do zgwalcenia swych corek. Ale jednego w tej swietej ksiedze brakowalo: slowa niezgody na te okropnosci, co wiecej, zdawalo sie, ze te zbrodnicze czyny sa akceptowane, nawet pochwalane.

Od poczatku spotkania nie mogla doczekac sie dyskusji nad tym, co uwazala za irytujace nielogicznosci. Spodziewala sie, ze troche uchyli sie przed nia kurtyna przeslaniajaca Boskie Zamiary, albo przynajmniej znajdzie sie wytlumaczenie, dlaczego oczywiste zbrodnie nie znajduja potepienia w oczach autora, czy raczej Autora. Czekalo ja rozczarowanie — zona pastora poddala sie bez wystrzalu: takie sprawy po prostu nigdy nie byly przedmiotem ich dyskusji. Gdy Ellie upierala sie, aby dociec, jak to mozliwe, ze corki faraona jednym rzutem oka do koszyka wiedzialy, ze maja do czynienia z zydowskim dzieckiem, zona pastora splonela glebokim rumiencem i poprosila, by Ellie nie zadawala niewlasciwych pytan (w tym momencie w glowie Ellie zajasniala odpowiedz).

Gdy przeszli do Nowego Testamentu, podniecenie Ellie jeszcze wzroslo. Mateusz i Lukasz wywodzili drzewo rodowe Jezusa od samego krola Dawida, lecz dla Mateusza miedzy jednym a drugim bylo dwadziescia osiem pokolen, zas dla Lukasza czterdziesci trzy. Na obu listach nie zgadzalo sie prawie ani jedno nazwisko. Jakze wiec obie Ewangelie — i Mateusza, i Lukasza — moga byc tym samym Slowem Boga. Sprzeczne ze soba genealogie wydaly sie jej jaskrawym przykladem dopasowywania pozniejszych wydarzen do proroctwa Izajaszowego, preparowaniem danych, ktore w chemii nazywa sie „laboratorka”. Gleboko poruszylo nia Kazanie na Gorze, ale rownie gleboko rozczarowalo upomnienie, aby oddawac co cesarskie cesarzowi i dwukrotnie do lez i krzykow doprowadzila ja pastorowa, probujaca unikami zbyc pytanie o prawdziwy sens zdania: „Nie przychodze czynic pokoju, lecz wojne”. Wreszcie powiedziala matce zalamujacej nad nia dlonie, ze zrobila co mogla, ale juz nikt nawet konmi nie zawlecze jej na nastepne spotkanie.

Lezala na tapczanie. Byla upalna letnia noc. Elvis spiewal: „Blagam o jedna noc z toba…” — ci chlopcy w szkole, tacy niedojrzali. I takie sprawialo klopoty — zwazywszy policyjny nadzor, pod jakim przybrany ojciec ja trzymal — rozwiniecie znajomosci z pewnym studentem, ktorego spotykala na wykladach i podczas wiecow. Niechetnie przed soba przyznawala, ze przynajmniej co do jednego John Staughton sie nie mylil: mlodym mezczyznom w wiekszosci przypadkow chodzilo wylacznie o korzysci seksualne. Ale zarazem byli oni, wbrew temu, czego mozna by sie spodziewac — emocjonalnie duzo bardziej wrazliwi. Moze z powodu tej pierwszej cechy?

Juz byla na pol pogodzona z mysla, ze ze studiow nici, ale bez wzgledu na wszystko zamierzala opuscic dom. Staughton nie dalby jej ani grosza na droge i psu na bude zdalyby sie potulne oredownictwa mamy… gdy wtem na egzaminach wstepnych Ellie wypadla tak swietnie, ze — ku wlasnemu zaskoczeniu — uzyskala, jak twierdzili nauczyciele, szanse na stypendium w jednym z najlepszych uniwersytetow w kraju. Wsrod pytan testowych udalo jej sie pare trafien, i uwazala to za fuks. Jesli sie przeciez ma minimum wiedzy, ot tyle, by umiec wykluczyc wszystkie oprocz dwu najbardziej prawdopodobnych odpowiedzi, a potem nie sypnac sie w zestawie dziesieciu prostych pytan — obliczala sobie — to istnieje szansa jedna na tysiac, ze sie trafi caly test. Przy dwudziestu prostych pytaniach szanse maleja do jednego na milion. A jesli okolo miliona uczniow zdawalo w tym roku egzamin, to temu jednemu po prostu musialo sie udac.

Cambridge w Massachusetts to dosc daleko, by wymknac sie spod kurateli Staughtona, ale zarazem dosc blisko, by na wakacje jezdzic znow do domu na spotkania z matka — dla ktorej zreszta cala domowa sytuacja stawala sie coraz trudniejszym wyborem pomiedzy nieustanna zdrada corki, a doprowadzaniem wlasnego meza do wybuchow wscieklosci. Ku wlasnemu zdziwieniu Ellie nie wybrala Instytutu Technologii Stanu Massachusetts, lecz Harvard.

Pojechala wiec studiowac — ladna, mloda, ciemnowlosa i niewysoka kobieta, z usmieszkiem blakajacym sie w kaciku ust i gotowoscia nauczenia sie wszystkiego. Postanowila wzbogacic swa wiedze wszelkimi mozliwymi kursami, jakie sie nawina i nie ograniczac sie do swych glownych przedmiotow, czyli matematyki, fizyki i inzynierii.

Вы читаете Kontakt
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×