Niestety, w dziedzinie glownych przedmiotow napotkala pewne trudnosci: z chlopakami, ktorzy stanowili wiekszosc w jej grupie — nie dosc, ze ledwie mozna bylo pogadac o problemach fizyki, to juz w ogole mowy nie bylo o jakiejs ich glebszej analizie. Wpierw z czyms w rodzaju „wybiorczego roztargnienia” przysluchiwali sie jej uwagom, potem zapadala minuta ciszy, po ktorej wracali do swoich spraw tak, jakby w ogole niczego nie powiedziala. Zdarzalo sie, ze owszem, przyznali jej w czyms racje, nawet pochwalili, i zaraz znow niezachwianie kontynuowali swe wlasne rozwazania. Nie miala watpliwosci, ze to co mowila, nie bylo w koncu takie zupelnie glupie i nie zyczyla sobie, by ja tak bezczelnie ignorowano. Ignorowano albo, po ojcowsku, poklepywano po ramieniu — na przemian. Slabosc glosu byla w czesci, ale tylko w czesci, tego przyczyna. Zaczela wiec trenowac „glos fizyczny” — jasny, kompetentny glos wykladowy, o kilka decybeli glosniejszy od rozmowy. Z takim glosem nalezalo miec racje. I czekac na swoj moment, znala przeciez swa sklonnosc do atakow smiechu, ktorymi mogla zrujnowac kazdy tak opracowany wywod. Zdecydowala sie wiec na metode szybkich, ostrych wtracen, ktore najlepiej przykuwaja uwage sluchacza. Po czyms takim mogla mowic jeszcze przez chwile, juz swoim wlasnym glosem. Ilekroc znalazla sie wsrod nowych dyskutantow, od nowa musiala walczyc o prawo do uczestnictwa w rozmowie — chocby na tyle, ile potrzeba, aby w jej nurcie umoczyc wioslo. Chlopcy na jej problemy pozostawali slepi i glusi, a nierzadko podczas cwiczen laboratoryjnych lub seminariow asystent potrafil powiedziec: „a teraz, panowie, przejdzmy do…”, po czym spostrzeglszy, ze Ellie marszczy brwi, dodawal: „o, przepraszam, panno Arroway, ale mysle o pani jak o jednym z nas”. Najwiekszym komplementem, na jaki mogli sie zdobyc, bylo uznanie, ze widza w niej odrobine wiecej, niz tylko kobiete. Wiec musiala pilnowac, aby nie rozwinela sie w niej osobowosc kombatantki, albo po prostu normalna mizantropia. Nagle uderzyla ja mysl: „mizantrop” to taki ktos, kto w ogole nie lubi ludzi, nie tylko mezczyzn. Zas dla kobiet wymyslono, oczywiscie, cos zupelnie osobnego: „mizogynizm”. Widocznie mezczyzni, ktorzy opracowywali slowniki, jakos zaniedbali slowo, ktore opisywaloby wylacznie niechec do nich. Wyglada na to — myslala — ze wszyscy leksykografowie byli mezczyznami i nie widzieli rynkowej potrzeby dla produkcji takiego slowa.

Wiecej niz innych osaczaly ja obciazenia rodzinno-domowe. Radoscia napawala odzyskana swoboda — intelektualna, towarzyska, seksualna — a przeciez podczas gdy jej rowiesnicy oddawali sie modzie bezksztaltu, ktory zamazywal roznice miedzy plciami, ona aspirowala ku elegancji i prostocie w doborze sukienek i makijazu, oczywiscie na tyle, na ile pozwalal chudy budzet. Dla sprzeciwow politycznych — myslala — istnieja bardziej skuteczne sposoby. Dorobila sie wiec ledwie paru blizszych przyjaciol, a za to masy doraznych wrogow, ktorzy nie cierpieli jej ubiorow, jej politycznych i religijnych pogladow oraz energii, z jaka bronila swych przekonan. Wiele dziewczat, skadinad nieglupich, bralo jej wiedze i zamilowanie do nauk za kamien osobistej obrazy, ale za to pare innych patrzylo na nia jak na cos, co matematycy nazywaja twierdzeniem pochodnym — dedukcyjny dowod na istnienie kobiety umiejetnej, nawet wybitnej, jak na model wzorcowy.

Poddajac sie fali rewolucji seksualnej, zaczela i w tej dziedzinie eksperymentowac z coraz wiekszym entuzjazmem, by dojsc do smutnego wniosku, ze jej kochankowie in spe po prostu boja sie jej. Zaden zwiazek nie trwal dluzej niz pare miesiecy… jedynym godnym wyjsciem bylaby wiec demonstracja wzgardy dla erotycznych zainteresowan — zdlawienie samej siebie, czyli cos, przeciw czemu tak ostro wystepowala jeszcze w szkole sredniej. Przerazal ja obraz matki skazanej na potulna wegetacje w domowym wiezieniu… zaczela wiec zwracac swa uwage ku mezczyznom nie zwiazanym z nauka ani z uniwersytetem.

Miala wrazenie, ze niektorym kobietom obce sa wszelkie milosne zachody i jedyne, co potrafia, to rzucic komus do stop pelnie swoich uczuc bez chocby krztyny krytycznego zastanowienia. Inne oddawaly sie istnym kampaniom wojennym: tkaniu sieci misternych intryg i taktykom odwrotu, a wszystko po to, by „zlowic” upatrzonego. Slowo „upatrzony” mowilo samo za siebie — biedny mezczyzna nie byl „upragniony”, tak jak sie kogos pragnie — rozmyslala — a tylko „upatrzony”, jako obiekt godny zainteresowania w opinii tych, dla ktorych te zalosna lamiglowke ukladaly. Za to wiekszosc kobiet trzymala sie, w jej opinii, strefy srodkowej, gdzie mogly zadoscuczynic swym namietnosciom dlugotrwalymi korzysciami, jakich sie spodziewaly. Niewykluczone, ze interes wlasny czasem krzyzowal sie w nich z miloscia, choc te druga raczej trudno bylo w nich dojrzec, nawet uwaznym okiem. Caly ten pomysl wykalkulowanej pulapki po prostu jezyl jej wlos na glowie — w tych sprawach nie miala watpliwosci, ze calym sercem jest po stronie tego, co sie odbywa samo. I tak to z nia bylo w chwili, gdy spotkala Jesse.

Jakas randka zaprowadzila ja do piwnicy przy Kenmore Sauare. Jesse spiewal rhytm and bluesa przy wtorze gitary prowadzacej. To co spiewal i sposob, w jaki sie poruszal, lepiej niz ona sama, uswiadomil jej, czego cale zycie pragnela. Nastepnego wieczoru sama tu wrocila. Usadowila sie przy najblizszym sceny stoliku i razem z Jessem przymykala oczy, gdy spiewal oba swoje kawalki. Po dwoch miesiacach zamieszkali razem.

Pracowala tylko wtedy, kiedy kontrakty zmuszaly go do wyjazdow do Hartford albo Bangor. Nadal spedzala dzien po dniu wsrod studentow: chlopcow z ostatnia generacja suwakow logarytmicznych dyndajacych u ich paskow; chlopcow z plastikowymi nakretkami od dlugopisow zatknietymi za kieszenie na piersiach; pedantycznych chudzielcow smiejacych sie nerwowo; powaznych chlopcow, ktorzy kazda chwile nie przeznaczona na sen poswiecali karierze naukowej. Zaabsorbowani zglebianiem tajnikow przyrody prawie bezradni byli wobec zwyczajnych ludzkich spraw, ktore ujmowali, mimo swej calej erudycji, albo z patosem albo powierzchownie. Moze wyscig ku najnowszym osiagnieciom wiedzy tak ich pochlanial, ze juz nie mieli czasu na smakowanie pelni swego ludzkiego istnienia. A moze wlasnie ta ich spoleczna nieumiejetnosc ciagnela ich ku dziedzinom, wsrod ktorych te nieumiejetnosc latwiej da sie ukryc. Ich towarzystwo, wyjawszy scisle kontakty naukowe, zupelnie przestalo ja obchodzic.

Noca byl Jesse — podrygujacy i jeczacy, i majacy w sobie ten rodzaj sil natury, ktorym podporzadkowal sobie cale jej zycie. W ciagu roku spedzonego razem, nie potrafilaby wymienic chocby jednej nocy, ktorej Jesse nie bylby chetny do czegos innego niz sen. Nie znal sie na fizyce lub na matematyce, lecz jakos cala swoja osoba istnial we wnetrzu kosmosu — przez ten czas i ona z nim.

Probowala pogodzic ze soba dwa odmienne swiaty, w ktorych zyla. Marzyla sie jej jakas towarzyska harmonia muzykow z fizykami, ale wieczorki, ktore organizowala, byly dretwe i wczesnie sie konczyly.

Ktoregos wieczora powiedzial, ze chce z nia miec dziecko. Ze spowaznieje, ze ustatkuje sie, poszuka stalej pracy. Nawet, kto wie, zastanowi sie nad malzenstwem.

— Dziecko? — odpowiedziala pytaniem. — Wtedy bede musiala rzucic szkole. Zostalo mi jeszcze pare lat, jesli bedzie dziecko, to raczej nie wroce na uniwersytet.

— No, tak — powiedzial — ale za to bedziemy mieli dziecko. Stracisz szkole, ale dostaniesz cos innego.

— Jesse — odparla — ja potrzebuje szkoly.

Drgnal i Ellie uczula, ze ich zlaczone ze soba zycia Jesse strzasa z ramion i zostawia. Jeszcze dwa miesiace to trwalo, choc wlasciwy koniec rozegral sie wlasnie w tamtej chwili. Pocalowali sie na pozegnanie i Jesse wyruszyl do Kalifornii. Jego glosu juz nigdy wiecej nie slyszala.

Pod koniec lat szescdziesiatych Zwiazkowi Radzieckiemu udalo sie ulokowac serie pojazdow kosmicznych na powierzchni Wenus. Byly to pierwsze pojazdy stworzone przez czlowieka, jakim udalo sie wyladowac w uporzadkowany sposob na innej planecie. Ponad dziesiec lat przedtem, amerykanscy radioastronomowie stwierdzili w obserwatoriach na Ziemi, ze Wenus jest silnym zrodlem fal radiowych. Tlumaczeniem, ktore najzgodniej zaakceptowano, byl efekt cieplarniany — to znaczy, ze na Wenus istnieje bardzo gesta atmosfera, ktora nie wypuszcza na zewnatrz calego ciepla, jakie planeta produkuje.

Z teorii tej wynikalo, ze powierzchnia Wenus musi byc zabojczo goraca, o wiele za goraca na krysztalowe miasta i latajacych wsrod nich Wenusjan. Ellie czula sie oszukana i wymyslala jakies inne tlumaczenie — na przyklad, bezskutecznie probowala wyobrazic sobie sytuacje, gdy fale radiowe powstalyby nie na powierzchni Wenus, ale wyzej, choc astronomowie Harvarda, a takze Instytutu Technologii dowodzili, ze nie ma absolutnie zadnego innego wytlumaczenia otrzymanych emisji radiowych anizeli kipiaca wprost powierzchnia tej planety. Jednak mysl o takim masywnym efekcie szklarniowym wydawala sie jej nie tylko malo prawdopodobna, ale i pozbawiona smaku: oto planeta, ktora sama siebie wykancza… Niestety, ktoregos dnia wyladowala tam Venera i wystawiwszy termometr stwierdzila, ze temperatury na Wenus starczyloby, aby roztopic cyne lub olow. W myslach ujrzala, jak rozpuszczaja sie krysztalowe miasta — choc az tak goraca przeciez Wenus nie byla — a takze powierzchnie planety splywajaca krzemowymi lzami… Byla romantyczka, o tak, od dawna o tym wiedziala.

Choc jednoczesnie potega astronomii budzila jej podziw: astronomowie siedzac sobie w domach i ustawiajac radioteleskopy na Wenus, zmierzyli temperature na jej powierzchni prawie z taka sama dokladnoscia, jak to zrobila Venera trzynascie lat potem. Jak tylko siegala pamiecia, elektrycznosc i elektrony zawsze ja fascynowaly, choc dopiero teraz pierwszy raz tak gleboko poruszyla ja radioastronomia. Siedzisz bezpiecznie w

Вы читаете Kontakt
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×