zera wywolala nagly wstrzas. Nie bylo najmniejszego powiewu wiatru, a jedynie ostry, dotkliwy chlod, splywajacy z bezchmurnego nieba.

Mezczyzna podszedl do relingu i postawil kolnierz marynarki. Wychylil sie za burte, spojrzal w dol, lecz zobaczyl jedynie czarne morze, spokojne jak sadzawka w parku. Popatrzyl w strone dziobu, a potem na rufe. Od wypuklego dachu palarni pierwszej klasy az po sterowke przed pomieszczeniami oficerskimi poklad lodziowy byl calkowicie pusty. Tylko dym unoszacy sie z pierwszych trzech sposrod czterech zolto-czarnych kominow i oswietlone okna klubu i czytelni swiadczyly o ludzkiej obecnosci.

Biala piana wzdluz burty zaczela czerniec i znikac, kiedy potezny statek powoli tracil szybkosc, dryfujac w ciszy pod rozgwiezdzonym niebem. Z mesy oficerskiej wyszedl intendent i zerknal za burte.

– Dlaczego sie zatrzymujemy?

– W cos stuknelismy – odparl intendent, nie odwracajac glowy.

– Czy to cos powaznego?

– Skadze znowu, prosze pana. Zreszta nawet gdyby powstal jakis przeciek, to pompy powinny sobie z nim poradzic.

Nagle z osmiu wylotow buchnela para, swiszczac ogluszajaco niczym setka lokomotyw w tunelu. Nim pasazer zaslonil sobie uszy, rozpoznal przyczyne. Dostatecznie dlugo przebywal w poblizu maszyn, by wiedziec, ze to nadmiar pary z bezczynnych silnikow tlokowych wypuszczano przez zawory bocznikowe. Ogluszajacy halas uniemozliwial dalsza rozmowe z intendentem. Mezczyzna odwrocil sie i obserwowal innych czlonkow zalogi statku, ktorzy pojawili sie na pokladzie lodziowym. Kiedy zobaczyl, ze zdejmuja oslony z szalup i klaruja talie zurawikow, wowczas poczul okropny strach, ktory scisnal mu zoladek.

Stal tak blisko godzine, podczas gdy swist dobywajacej sie z wylotow pary powoli zamieral w nocnej ciszy. Kurczowo trzymajac sie relingu, niepomny na chlod, mezczyzna prawie nie zwracal uwagi na male grupki pasazerow, ktorzy bladzili po pokladzie lodziowym, dziwnie milczacy i oszolomieni.

W pewnej chwili zblizyl sie jeden z mlodszych oficerow. Byl to dwudziestokilkuletni mezczyzna o typowo angielskiej mlecznobialej cerze i z typowo angielska znudzona mina. Podszedl do czlowieka stojacego przy relingu i klepnal go w ramie.

– Bardzo pana przepraszam, ale musi pan zalozyc pas ratunkowy.

Mezczyzna powoli odwrocil sie i wlepil wzrok w oficera.

– Toniemy, prawda? – spytal chrapliwie.

Oficer zawahal sie na moment, a potem skinal glowa.

– Statek bierze wode i pompy nie nadazaja.

– Ile czasu nam pozostalo?

– Trudno powiedziec. Moze jeszcze godzina, jezeli woda nie dotrze do kotlow.

– Co sie stalo? Przeciez w poblizu nie bylo zadnego innego statku. Z czym sie zderzylismy?

– Z gora lodowa. Rozdarla nam kadlub. Parszywy pech. Mezczyzna chwycil reke oficera tak mocno, ze mlody czlowiek az sie skrzywil.

– Musze dostac sie do ladowni.

– Ma pan male szanse, prosze pana. Woda zalewa pomieszczenia pocztowe i bagaze w ladowniach juz plywaja.

– Pan musi mnie tam zaprowadzic.

Oficer probowal sie uwolnic, ale reka pasazera trzymala jak imadlo.

– To niemozliwe. Mam rozkaz zajac sie lodziami ratunkowymi na prawej burcie.

– Moze to zrobic inny oficer – powiedzial pasazer bezbarwnym glosem – a pan zaprowadzi mnie do ladowni.

W tym momencie oficer zauwazyl wykrzywiona obledem twarz pasazera i poczul lufe pistoletu, ktora wciskala mu sie w genitalia.

– Rob, co ci kaze – warknal mezczyzna – jesli chcesz zobaczyc swoje wnuki.

Oniemialy oficer wlepil oczy w pistolet, a potem podniosl wzrok. Nagle zrobilo mu sie niedobrze. Nawet nie pomyslal o sprzeciwie czy oporze, w zaczerwienionych oczach przed soba zobaczyl bowiem szalenstwo.

– Moge tylko sprobowac.

– No wiec probuj! – warknal mezczyzna. – I zadnych sztuczek. Caly czas bede szedl za toba. Jeden glupi blad, a rozwale ci kregoslup.

Dyskretnie wsunal pistolet do kieszeni marynarki i wcisnal lufe w plecy oficera. Torowali sobie droge przez sklebiony tlum pasazerow, ktorzy teraz bezladnie miotali sie po pokladzie lodziowym. Byl to juz jakby inny statek. Nikt nie smial sie i nie zartowal, zniknal gdzies podzial na klasy; i bogatych, i biednych laczyl wspolny strach. Jedynie stewardzi sie usmiechali, probujac zabawiac pasazerow rozmowa o niczym i wreczajac im biale pasy ratunkowe.

Rakiety, ktorymi wzywano pomocy, wygladaly niepozornie i zdawalo sie, ze wystrzelono je w smolista czern na prozno, ich bialych swiatel bowiem nie widzial nikt poza ludzmi stojacymi na pokladzie statku skazanego na zaglade. Stanowily niesamowite tlo dla rozdzierajacych serce pozegnan, kiedy mezczyzni z wymuszona nadzieja w oczach troskliwie wsadzali swoje zony i dzieci do lodzi ratunkowych. Nierealnosc tej sceny potegowala osmioosobowa orkiestra, zebrana na pokladzie lodziowym – jej czlonkowie wygladali calkiem nie na miejscu z instrumentami muzycznymi i w bialych pasach ratunkowych. Zaczeli grac „Alexander's Ragtime Band' Irvinga Berlina.

Ponaglany pistoletem oficer przeciskal sie przez tlum ludzi idacych w gore glownymi schodami na poklad lodziowy. Dziob statku zanurzal sie coraz bardziej, co sprawialo, ze obaj schodzacy mezczyzni co chwila tracili rownowage. Na pokladzie B sciagneli winde i ruszyli nia w dol na poklad D.

Mlody oficer odwrocil sie i przyjrzal czlowiekowi, ktory skazywal go na pewna smierc, wiedziony dziwnym kaprysem. Usta mezczyzny byly zacisniete, a szkliste oczy patrzyly w przestrzen. Pasazer zauwazyl, ze oficer mu sie przyglada. Zwarli sie oczyma na dluzsza chwile.

– Nie martw sie…

– Nazywam sie Bigalow, prosze pana.

– Nie martw sie, Bigalow. Zdazysz przed zatonieciem statku.

– Do ktorej sekcji ladowni chce sie pan dostac?

– Do skarbca w ladowni numer jeden, na pokladzie G.

– Poklad G z pewnoscia jest juz zalany.

– Bedziemy mogli to stwierdzic dopiero wowczas, gdy tam dotrzemy, prawda?

Kiedy drzwi windy sie otwarly, pasazer poruszyl pistoletem w kieszeni. Wysiedli i znow przeciskali sie przez tlum.

Bigalow zerwal z siebie pas ratunkowy, podbiegl do schodow prowadzacych na poklad E, zatrzymal sie, spojrzal w dol i zobaczyl wode, ktorej poziom nieublaganie sie podnosil, cal po calu. Kilka lamp pod powierzchnia zimnej wody jeszcze sie palilo, roztaczajac upiorny blask.

– To nie ma sensu. Sam pan widzi.

– Czy jest jakas inna droga?

– Drzwi wodoszczelne zamknieto po kolizji. Moze uda nam sie tam dotrzec przejsciami dla zalogi.

– Chodzmy wiec.

Okrezna droga prowadzila przez labirynt stalowych korytarzy i pionowych przejsc z drabinkami. W pewnej chwili Bigalow sie zatrzymal, podniosl okragla pokrywe niewielkiego wlazu w podlodze i zajrzal do srodka. O dziwo, poziom wody na pokladzie ladunkowym siegal zaledwie okolo polowy metra.

– Beznadziejna sprawa – sklamal. – Ladownia jest zalana. Pasazer brutalnie odepchnal oficera na bok i sam zajrzal do wlazu.

– Dla mnie jest wystarczajaco plytko – wycedzil. Lufa pistoletu machnal w strone otworu. – Schodzimy.

Lampy na suficie ladowni wciaz jeszcze sie palily, kiedy obaj mezczyzni brneli w wodzie, zmierzajac do skarbca statku. W slabym swietle blysnela mosiadzami ogromna limuzyna renault umocowana do podlogi.

Potykajac sie w lodowatej wodzie, kilkakrotnie sie przewrocili, az zdretwieli z zimna. Zataczajac sie jak pijani, wreszcie dotarli do skarbca. Mial on ksztalt szescianu o boku dwoch i pol metra i stal w samym srodku ladowni; jego sciany grubosci trzydziestu centymetrow wykonano z najlepszej stali.

Pasazer wyjal klucz z kieszeni kamizelki i wlozyl go do zamka, ktory byl nowy i jeszcze nie wyrobiony, lecz w koncu ustapil z glosnym trzaskiem zapadek. Mezczyzna otworzyl ciezkie drzwi i wszedl do srodka. Wowczas

Вы читаете Podniesc Tytanica
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×