Nekalayla zbudowal te olbrzymia swiatynie i kazal pomalowac ja na ohydny zielonkawy kolor, myslac chyba przy tym o kolorze amerykanskich nominalow. Trzydziesto – czy nawet czterdziestoosobowy team nie zajmowal sie niczym innym jak otwieraniem kopert, wyciaganiem z nich banknotow i czekow, wpisywaniem w ksiegi datkow sum jakie wplynely, dat ich nadejscia oraz nadawcow z adresami. Inna grupa, tej samej chyba wielkosci, zajmowala sie tylko wysylaniem broszur i informacji o Nekalayli, i ciezko harujac pod olbrzymim portretem mistrza, powiekszonym do niebotycznych rozmiarow, na ktorym on, otulony kaplanskimi szatami i ozdobiony broda, spogladal w dol, kontrolujac prace swoich wyznawcow.

Nekalayla rozprzestrzenial nauke, w mysl ktorej, chodzac po pustyni mial jakoby spotkac Jezusa Chrystusa, z ktorym ucial sobie wyczerpujaca pogawedke. Mieli zasiasc na skale, a Jezus Chrystus jakoby mial wypaplac mu wszystko z najdrobniejszymi detalami. Te tak zwane tajemnice mistrz Nekalayla puszczal teraz w obieg, z jednym tylko zastrzezeniem, ze mogly one docierac tylko do tych, ktorzy mogli sobie na to pozwolic. W kazda sobote odprawial msze swieta, w trakcie ktorej jego pomocnicy, bedac takze jego zwolennikami, uruchamiali przy kazdym wejsciu oraz kazdym wyjsciu kazdego uczestnika mszy zegar kontrolny, wychodzac ze slusznego zalozenia, ze czas to pieniadz.

I czy wobec takich faktow mozliwa bylaby jakakolwiek proba przechytrzenia takiego Nekalayli, madrzejszego o tajemnice Jezusa Chrystusa wypowiedziane na pustyni, przez niejakiego Mathew Bettlesa, nawet jesli ten ostatni wyczysci sobie buty na superglanc?

– Czy ktos juz ze Stone'em o tym rozmawial? spytalem cicho.

Urwales sie czy jak?

Wiec siedzielismy tak razem. Godzine chyba. W zupelnym milczeniu. Ja i Stone.

Ktos zajal miejsce Mathew przy stole rozdzielczym, ktos inny dostal juz tez robote. Tylko ja nic. Wiec po godzinie tego cholernego milczenia, wstalem i podszedlem do biurka Jonstone'a.

– Mr. Jonstone?

– Tak, Chinaski.

– Gdzie jest Mathew? Czy on jest dzisiaj chory?

Stone spuscil glowe. Popatrzyl na jakis papier lezacy przed nim, a potem podal mi go. Przeczytalem i wrocilem na moje stare miejsce. Usiadlem. Godzine pozniej Jonstone odwrocil sie do mnie.

– Nic nie mam dzis dla pana, Chinaski.

Wiec wstalem i chcialem wyjsc. W drzwiach zatrzymalem sie.

– Do widzenia Mr Jonstone. Mysle, ze mimo wszystko bedzie to pogodny dzien takze i dla pana.

Nie odpowiedzial nic.

Zszedlem na dol, do sklepu z alkoholem i kupilem sobie butelke marki Grandad.

Na sniadanie.

13

Ludzie, widzac roznoszacego poczte listonosza, reagowali zawsze w ten sam sposob. Zawsze.

– Troche sie dzis spozniamy, co?

– A gdzie jest ten listonosz, ktory zawsze tu przychodzil?

– Hej, wuj Sam!

– Listonosz! Listonosz! To nie do mnie!

Ulice klebily sie od nudnych i skretynialych typow. Tacy mieszkali najczesciej w pieknych domach, nie chodzili codziennie do pracy – zastanawialem sie czesto, jak to robili. Jednym z takich typow byl jeden, co to nigdy nie pozwalal zblizyc sie do swojej skrzynki pocztowej. Stal przed nia i z oddali obserwowal nadchodzacego listonosza, zajetego jeszcze, trzy czy cztery domy dalej, napelnianiem skrzynek pocztowych sasiadow. Stal i trzymal przed soba wyciagnieta reke.

Moi koledzy, takze obslugujacy te trase, na moje pytanie, kim jest ten czlowiek, stojacy przed wlasna skrzynka pocztowa z wyciagnieta reka, odpowiadali mi takim samym pytaniem:

– Kto to jest, stoi przed skrzynka pocztowa i zebrze o przesylki dla siebie?

Pewnego dnia ten zebrzacy o przesylki dla siebie stal na ulicy, oddalony o jakies dwa domy od miejsca, gdzie wisiala na plocie skrzynka pocztowa, jego skrzynka pocztowa, i rozmawial z sasiadem. Rozmawiajac z nim nie spuszczal mnie z oka. Wiedzial, ze musze odwiedzic jeszcze dwa domy, zanim dojde do jego miejsca zamieszkania. W chwili, kiedy zobaczylem, ze odwrocil sie do mnie plecami, tracac ze mna kontakt wzrokowy, zaczalem biec w strone jego domu. Nigdy jeszcze w takim tempie nie pracowalem. Olbrzymimi krokami, bez zatrzymania sie, rzucilem sie w strone skrzynki… i juz wetknalem list do otworu, kiedy on odwrocil sie, zobaczyl co sie swieci i zaczal drzec sie.

– NIE! NIE! NIE! – ryczal – NIE WRZUCAC! NIE WRZUCAC!

Jego bieg zadziwil mnie, a nawet przerazil. Zasuwal, jakby chcial pokonac sto metrow w czasie krotszym niz dziesiec sekund.

Wcisnalem mu listy w dlon. Widzialem jeszcze, jak ciezko dyszac otwieral je, przechodzil przez werande i znikl za drzwiami.

Co to wszystko mialo oznaczac, tego do dzis nie wiem.

14

I znowu nowa trasa.

Stone zawsze dawal mi najtrudniejsze. Czasami, przez przypadek, zalapywalem sie na cos lzejszego. Ale to tylko czasami i tylko przez przypadek.

Trasa 511 nie nalezala do morderczych. Cieszylem sie wiec juz na mala przerwe z kawa i gazetami, na obiad – na obiad, ktory zawsze w ostatniej chwili jakos sie ulatnial, dematerializowal!

Zupelnie przecietna okolica. Zadne kamienice czynszowe, tylko male domki, stojace obok siebie w dobrze utrzymanych ogrodkach.

Ale przeciez to byla nowa trasa – musialem wiec postawic sobie pytanie: gdzie tu byl i jaki to mial byc ten hak! Jeden czy moze pare? Jakie niespodzianki moglyby powalic mnie na chodnik?

Z boza pomoca dam sobie jakos rade – pocieszalem sie. Obiad – a potem punktualnie z powrotem do urzedu. Punktualnie!

Kiedys to zycie musi dac sie polubic, nie!

Ludzie tu mieszkajacy nie mieli nawet psow. Nie dostrzeglem nikogo, kto by nie dopuszczal listonosza do skrzynki pocztowej. Cisza i spokoj. Nawet zadnych zlosliwych komentarzy pod moim adresem.

Byc moze osiagnalem juz pewna dojrzalosc w tym zawodzie i to wszystko, co sie pod tym pojeciem kryje – spekulowalem sobie w myslach.

Wiec od jednej skrzynki do drugiej, bez pospiechu, jak w maslo – mozna by powiedziec, zupelnie oddany sprawie, uczciwy i porzadny listonosz. Przypomniala mi sie wtedy rozmowa z takim jednym caloetatowym w podeszlym wieku. Polozyl sobie wtedy reke na serce i wyszeptal:

– Chinaski, pewnego dnia, rypnie ci sie to tu, dokladnie tu!

– Co, zawal?

– ODDANIE SLUZBIE! Zobaczysz – bedziesz jeszcze z tego dumny.

Stary, pobeltany pierdziel!

Wtedy powiedzial to bardzo serio. Byl nawet wzruszony.

Teraz nagle powrocila ta rozmowa. Musialem o tym myslec. I o nim. A w reku pojawil sie list polecony z potwierdzeniem odbioru.

Stalem pod drzwiami i dzwonilem. Male okienko w drzwiach otworzylo sie. Nie widzialem, kto stal po drugiej stronie.

– Polecony.

– Cofnac sie jeden krok – wydobyl sie damski glos. – Niech pan sie cofnie o jeden krok… do tylu. Chce zobaczyc panska twarz.

Aha – pomyslalem – no to mamy jakas kolejna wariatke.

– Nie sadze, by bylo to konieczne wpatrywac sie w oczy listonosza wtedy, kiedy on ma pani wreczyc tylko polecony. Wrzuce awizo do skrzynki, a pani moze sobie to odebrac jutro rano. Prosze nie zapomniec zabrac ze soba dowodu osobistego.

Wrzucilem wiec awizo do skrzynki i odwrocilem sie plecami do drzwi, oddalajac sie od domu.

Drzwi sie nie otworzyly, ale rozwarly, powodujac silny halas. Kobieta, jak oszalala furia, rzucila sie za mna w pogon. Miala na sobie jeden z tych zupelnie przeswitujacych szlafrokow, a pod nim ani sladu biustonosza. Tylko ciemnoniebieskie majteczki. Jej wlosy chyba nigdy nie byly czesane. Sprawialy raczej wrazenie, jakby chcialy umknac z tego lba gdziekolwiek. Twarz byla pokryta bardzo tlustym kremem, szczegolnie grube jego warstwy zalegaly okolice oczu.

Skora byla tak biala, jakby nigdy nie widziala slonca – a jej twarz nie byla ani zmeczona, ani sfatygowana, a mokre usta byly caly czas otwarte. Na wargach rozpoznawalny byl slad szminki – a ona sama byla jednak fantastycznie zbudowana… ta kobieta! Wszystko to udalo mi sie dostrzec w ulamku sekundy, kiedy ona pedzila susami w moja strone.

Szybko wsunalem list do torby…

– Niech pan mi odda list do mnie! – zaskrzeczala.

– Szanowna pani – nie dawalem sie zastraszyc – pani musi…

Wyrwala list z torby i pocwalowala do drzwi. Zatrzymala sie w nich na chwile, rozerwala koperte, a potem wbiegla do srodka.

Pierdolona adresatka pomyslalem. Musze miec ten list, albo jej podpis! Za doreczanie przesylek poleconych odpowiadalem prawie glowa. Sam musialem podpisac odbior tej przesylki w urzedzie, a teraz ktos musi poswiadczyc jej odbior ode mnie.

– HEEJJJ!!! – wydarlem sie.

Вы читаете Listonosz
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×