Pobieglem za nia i doslownie w ostatniej chwili udalo mi sie wsunac noge miedzy drzwi i prog.

– HEEJJJ – I CO TO WSZYSTKO MA ZNACZYC DO KURWY NEDZY, CO?!

– Jazda stad! Jazda! Pan jest zlym czlowiekiem – zasyczala.

– Niech pani to wreszcie zrozumie! Pani musi poswiadczyc wlasnym podpisem odbior tego listu! Inaczej nie moge go pani wydac! Pani okrada sluzby publiczne Stanow Zjednoczonych Ameryki Polnocnej!

– Niech pan stad zmiata – zly czlowieku!

Calym ciezarem ciala rzucilem sie na drzwi i znalazlem sie w przedpokoju. Wszedzie bylo ciemno. Zaluzje i firany nie wpuszczaly ani jednego promienia swiata. Dom byl zupelnie i szczelnie wyciemniony.

– PAN NIE MA PRAWA WDZIERAC SIE DO MOJEGO DOMU! PROSZE NATYCHMIAST GO OPUSCIC!

– A pani mysli, ze nie uprawia bezprawia? Co? Pani okrada mnie z listow. Albo mi go pani odda, albo potwierdzi jego odbior! A dopiero wtedy sobie pojde!

– No, dobra juz, dobra – zacwierkala nagle – chetnie podpisze.

Pokazalem jej miejsce, gdzie ma zlozyc podpis i dalem dlugopis. Caly czas nie spuszczalem oka z jej piersi i tego wszystkiego, co wokol nich. Jaka szkoda – pomyslalem – ze to taka kompletna idiotka, jaka szkoda, jaka szkoda – nic tylko zal i bolesc.

Oddala mi dlugopis i potwierdzenie odbioru. Podpis przypominal bazgraniny dzieci niskiej grupy wiekowej, na klatkach schodowych.

Zaczela czytac list, a ja powoli zbieralem sie do odejscia.

Nagle rzucila list i z rozpostartymi rekami stanela przede mna; przestala tez nagle napierac, zebym opuscil jej domostwo.

– Zly, zly czlowiek. Pan tu przyszedl, zeby mnie zgwalcic, co?

– Prosze zejsc na bok, ja chce wreszcie stad wyjsc!

– PAN MA WYPISANIE ZLO W RYSACH TWARZY!

– A pani mysli, ze ja tego nie wiem? A teraz prosze pozwolic mi dalej wykonywac moja prace.

Sprobowalem ja odsunac, delikatnie, jedna tylko reka.

Wbila sie pazurami w moj lewy policzek. Zaczela saczyc sie krew. Rzucilem torbe na ziemie, czapka sama spadla mi z glowy i kiedy probowalem chustka zatamowac krew, zaatakowala mnie ponownie, rozdrapujac i to gleboko, prawy policzek.

– TY DURNA PIZDO! ZWARIOWALAS, CZY CO!

– Aha, aha – no i mialam racje, pan jest zlym czlowiekiem.

Stanela blisko mnie, chyba za blisko. Chwycilem ja za tylek i zaczalem calowac. Jej cycki prawie wwiercaly sie we mnie, cale jej cialo silnie parlo na mnie. Wyrzucila glowe do tylu i zaczela sie znowu drzec: – Potwor, potwor! Diabelskie nasienie!

Ona sie darla, a ja juz mialem jej sutki w ustach.

– Potwor! Pomocy! Gwalca! – krzyczala niezmordowanie dalej.

A ja przyznawalem jej racje, zsunalem jej majtki na dol, otworzylem wlasny rozporek i silnie wdarlem sie w nia. Dziwnym, nietanecznym krokiem, udalo sie nam dojsc do kanapy i upasc na nia. Wyrzucila szybko nogi do gory, ale nie przestawala drzec ryja.

– GWALT! GWALT! – skrzeczala coraz donosniej, z nogami caly czas w gorze. Zrobilem wszystko, co bylo w mojej mocy i na co mnie bylo wtedy stac, zapialem rozporek, przerzucilem torbe, tym razem na lewe ramie, nalozylem czapke na glowe i wyszedlem z domu, zostawiajac ja w ciszy, wpatrzona w sufit.

Musialem zrezygnowac z obiadu, a mimo to, nie pojawilem sie punktualnie w urzedzie.

– Spoznil sie pan pietnascie minut – skonstatowal chlodno Stone.

Nic nie odpowiedzialem.

I dopiero teraz dostrzegl zadrapania na twarzy.

– Na milosc boska, co sie panu stalo? – zdziwil sie.

– O TO JA TEZ CHCIALEM PANA WIELOKROTNIE ZAPYTAC. OD DAWNA.

– Nie rozumiem!

– Ach, wszystko jedno!

15

Jak nie ulewa, to zar z nieba.

Przez caly tydzien temperatura nie spadala ponizej czterdziestu stopni. Kazdego wieczora wypompowany, pompowalem w siebie calkiem niezle zeby nastepnego dnia, w piekielnym sloncu cierpiec na mysl o Jonstonie, o ostatnim ochlaju i o szeregach butelek zgromadzonych skrzetnie przez Betty. Niektorzy wciskali na glowy korkowe tropikalne helmy, a co najmniej sloneczne okulary na nosy – ale ja sie tak nie przystrajalem. Mnie bylo wszystko jedno – zawsze mialem na sobie strzepki czegos, co kiedys moglo byc ubraniem, a buty juz tak byly stare, ze paznokcie z latwoscia torowaly sobie przez nie droge na zewnatrz. Czasami wymaszczalem sobie buty kawalkami starych gazet, ale to nie pomagalo na dlugo.

Piwo i whisky sciekaly wszystkim porami skory, pot zalewal mi oczy, a ja zdychalem ciezko obladowany, jakbym niosl krzyz na wlasnych plecach, wyciagalem z torby poplamione gazety, dostarczalem pomiete listy, klnac na slonce, zataczajac sie na lewo i na prawo.

Jakis kobiecy glos dotarl do moich prawie juz drewnianych plecow.

– LISTONOSZ! LISTONOSZ! TO NIE JEST TEN ADRES! TO NIE TUTAJ!

Odwrocilem sie. W odleglosci jednego domu stala kobiecina i krzyczala. Niemily to byl krzyk, tym bardziej, ze juz wiedzialem, iz dzisiejszego opoznienia nie bede w stanie nadrobic.

– Prosze polozyc ten list na skrzynce. Jutro go zabiore!

– NIE! NIE! PROSZE TO ZABRAC NATYCHMIAST!

Zamachala czyms w powietrzu.

– CZY PANI JEST GLUCHA!

– PROSZE TO ZABRAC, TO NIE JEST TEN ADRES!

Boze, dlaczego tolerujesz jeszcze takie monstra!

Postawilem torbe na chodniku. Zdjalem czapke z glowy i grzmotnalem ja na trawnik. Potoczyla sie na ulice. Olalem to. Podszedlem do tej wrzeszczacej w taki pieprzony upal kobiety.

Skad ona ma jeszcze tyle sily?

Wyrwalem jej to cos z reki, odwrocilem sie bez slowa, odszedlem. To byla tylko ulotka reklamowa, wydrukowana w milionach egzemplarzy, cos o obnizce cen w jakims tekstylnym sklepie! Wsciekly wcisnalem czapke na czubek glowy, przerzucilem torbe tym razem na prawa strone, z trudnosciami!, i ruszylem przed siebie w tym ujebliwym upale.

Przechodzilem wlasnie jakies skrzyzowanie, gdy dobiegl mnie z tylu, znowu z tylu!, po raz drugi!, i znowu glos kobiety!

– Listonoszu! Listonoszu! Czy nie ma pan listu dla mnie?

– Szanowna pani, skoro przeszedlem juz obok pani skrzynki na listy, nie wrzucajac tam niczego, znaczy to tylko tyle, ze dzis nic dla pani nie ma!

– Ja jednak wiem, ze cos pan dla mnie ma.

– A jak pani na to wpadla?

– Siostra dzwonila do mnie i powiedziala, ze napisze do mnie list.

– Tak, jak juz pani powiedzialem, nic dla pani nie ma.

– A ja wiem, ze pan ma! Pan musi miec! Wiem, ze jest w torbie.

Wpakowala lapy do torby i chwycila plik kopert.

NIECH SIE PANI NIE WAZY DOTYKAC PRZESYLEK POCZTOWYCH POWIERZONYCH POCZCIE STANOW ZJEDNOCZONYCH! NIC DLA PANI NIE MA!!!

Odwrocilem sie i przyspieszylem kroku.

– A JA WIEM, ZE PAN MA! Przechodzac kolejna przecznice, natknalem sie na jej sasiadke.

– Pan sie spoznia dzisiaj.

– Wiem.

– A gdzie jest ten, co normalnie roznosi w tej dzielnicy poczte nie spozniajac sie?

– Konczy sie na raka!

– Na raka! Harald umiera na raka?

– Nie inaczej – powiedzialem slodkawo i rzeczowo wreczylem jej to, co dla niej mialem.

– Rachunki! – krzyknela. – SAME RACHUNKI! I to juz wszystko, czym chce mnie pan uszczesliwic. TYMI RACHUNKAMI!!!

– Szanowna pani, to jest wszystko, czym dzisiaj dysponuje.

Odwrocilem sie na piecie i poszedlem dalej.

A co ja moglem poradzic na to, ze gadaja godzinami przez telefon, ze pichca na gazie i ze zapalaja wszystkie zarowki w swoich domach. Za to sie placi. A one rozdziawiaja pyski, jak bym to ja zmusil je wszystkie do instalowania telefonow czy kupna telewizora za 350 dolarow na dlugoterminowy kredyt?

Obok stal dwupietrowy, prawie nowy dom, z dziesiecioma czy dwunastoma mieszkaniami. Wszystkie skrzynki, zamykane na kluczyki, staly przed domem, osloniete lekkim zadaszeniem. Wreszcie troche cienia. Zaczalem napelniac skrzynki listami.

– HEJ! WUJ SAM! NO I JAK TAM, WSZYSTKO NA CHODZIE!

Zrobilo sie nagle za glosno. Nie bylem przygotowany na taki wrzask i harmider. Poczulem sie tak, jak by ktos chcial mnie obrugac i za cos objechac. Za co? Nawet przestraszylem sie. Bylem tak samo nerwowy jak moj kot.

Mialem juz tego wszystkiego po dziurki w nosie. Obejrzalem sie za siebie. Nikogo. Tylko jedno okno, z siatka przeciwko muchom i komarom, drzalo jeszcze troche.

Вы читаете Listonosz
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×