Zaczelismy od biura nieruchomosci w Santa Monica. Firma nosila nazwe „Osadnictwo XXII wieku”. Szczyt nowoczesnosci. Wysiedlismy z auta z Sara i weszlismy do srodka. Za biurkiem siedzial mlody facet, krawat, ladna koszula w prazek, czerwone szelki. Na luzie. Przerzucal papiery na biurku. Przerwal robote i popatrzyl na nas.

– Czym moge sluzyc?

– Chcemy kupic dom – powiedzialem.

Odwrocil glowe w bok i zapatrzyl sie w dal. Minela minuta. Dwie.

– Chodzmy – powiedzialem do Sary.

Wrocilismy do auta. Ruszylem.

– O co mu poszlo? – spytala Sara.

– Nie mial ochoty sie z nami zadawac. Oszacowal nasza wartosc i uznal za niegodnych swojego czasu.

– Kiedy to nieprawda.

– Byc moze, ale poczulem sie, jakbym mial parchy.

Jechalem przed siebie, nie bardzo wiedzac, dokad jade.

Jakos mnie to zabolalo. Jasne, ze mialem kaca i bylem nie ogolony i, jak zawsze, moje ubranie nieco dziwnie na mnie lezalo, a lata ubostwa tez zrobily swoje. Ale moim zdaniem osadzanie czlowieka na podstawie wygladu jest niemadre. Sam wole raczej kierowac sie czyjas mowa i zachowaniem.

– Cholera ich wie – rozesmialem sie. – Moze nikt nam nie zechce sprzedac domu.

– To byl jakis kretyn – zawyrokowala Sara.

– „Osadnictwo XXII wieku” to jedna z najpowazniejszych sieci obrotu nieruchomosciami w tym stanie.

– To byl jakis kretyn – powtorzyla Sara.

Nadal jednak czulem sie upokorzony. Kto wie, moze faktycznie bylem jakims swirem. W zasadzie umialem tylko pisac na maszynie – i to nie zawsze.

Droga prowadzila teraz wsrod wzgorz.

– Gdzie jestesmy? – spytalem.

– W kanionie Topanga – odpowiedziala Sara.

– Wyglada dosyc rozpaczliwie.

– Okolica jest w porzadku, gdyby nie powodzie, pozary i nowa generacja rozczarowanych hippisow.

Dostrzeglem szyld. PRZYSTAN MALPOLUDOW okazala sie barem. Zatrzymalem samochod. Wysiedlismy. Przed barem stalo pelno motocykli. Mowilo sie na nie „wieprze”.

Weszlismy do srodka. Bar trzeszczal w szwach. Kolesie w skorach, Kolesie w brudnych chustach. Niektorzy mieli na twarzy parchy. Inni brody, z ktorymi cos bylo nie tak. Wiekszosc miala okragle, bladoniebieskie, apatyczne oczy. Cisi i spokojni, wygladali, jakby siedzieli tak juz ktorys tydzien z rzedu.

Znalezlismy dwa wolne stolki.

– Dwa piwa – zaordynowalem. – Wszystko jedno jakie, byle w butelce.

Barman odplynal.

Po chwili wyroslo przed nami piwo. Chlapnelismy.

Nad kontuar wychynela jakas twarz i zaczela sie nam przygladac. Okragla i nalana, nosila znamiona imbecylizmu. Nalezala do mlodego mezczyzny o brudnorudych wlosach i brodzie oraz zupelnie siwych brwiach. Dolna warga obwisla, jakby dzwigala niewidzialny ciezar. Wywinieta na zewnatrz, polyskiwala wilgocia.

– Chinaski – przemowil mlody grubas – niech mnie diabli, jak to nie jest CHINASKI.

Skinalem niedbale dlonia i zapatrzylem sie w dal.

– Jeden z moich czytelnikow – wyjasnilem Sarze.

– No, no.

– Chinaski – dobiegl mnie glos z prawej strony.

– Chinaski – powtorzyl inny glos.

Przede mna wyrosla whisky. Unioslem szklaneczke.

– Dziekuje, panowie. – Obalilem do dna.

– Miarkuj sie – zaniepokoila sie Sara. – Wiesz, jak z toba bywa. Nigdy sie stad nie wydostaniemy.

Barman przyniosl kolejna whisky. Byl to maly facecik z twarza usiana czerwonymi krostami. Wygladal bardziej apatycznie niz reszta. Stal i gapil sie na mnie.

– Chinaski – odezwal sie – jestes najwiekszym pisarzem na swiecie.

– Tak sadzisz? – Unioslem szklaneczke whisky i podalem Sarze, ktora obalila zawartosc.

Zakrztusila sie lekko. Odstawila szklanke.

– Pije tylko dlatego, zeby cie odciazyc.

Za nami powoli zaczynal gromadzic sie maly tlumek.

– Chinaski… Chinaski… Ale jaja… Czytalem wszystkie twoje ksiazki. WSZYSTKIE TWOJE KSIAZKI!… Moglbym ci dac kupa w dupe… Te, Chinaski, staje ci jeszcze od swieta?… Chinaski, Chinaski, chcialbys posluchac mojego wiersza?

Zaplacilem barmanowi, odepchnelismy stolki i ruszylismy w strone drzwi. Znowu uderzyly mnie ich skorzane kurtki i twarze bez wyrazu. Twarze wyprane z radosci i inicjatywy. Tym biedakom straszliwie czegos brakowalo. Cos we mnie drgnelo i przez krotka chwile mialem ochote objac ich wszystkich, przytulic i pocieszyc jak jakis Dostojewski, ale zdawalem sobie sprawe, ze i dla mnie, i dla nich skonczyloby sie to tylko smiesznoscia i upokorzeniem. Swiat nie wiedziec kiedy zabrnal za daleko i odruchy dobroci nie mogly byc juz tak proste jak dawniej. Musielibysmy nad tym znowu popracowac.

Tlum ruszyl za nami przed bar.

– Chinaski, Chinaski… Skad wziales taka piekna kobitke? Nie zasluzyles na nia, chlopie!… Chinaski, nie wyglupiaj sie, zostan, napij sie z nami! Zachowuj sie jak czlowiek! Zachowuj sie jak w swoich ksiazkach! Nie badz chujem!

Pewnie, ze mieli racje. Wsiedlismy do auta, zapalilem i powoli tuszylem przez rozstepujacy sie niechetnie tlum. Niektorzy slali calusy, inni wysuwali srodkowy palec do gory, pare piesci walnelo w szyby wozu.

Wydostalismy sie na szose i ruszylismy dalej.

– Wiec to sa twoi czytelnicy? – upewnila sie Sara.

– Ogolnie rzecz biorac, tak.

– Czy ludzie inteligentni nie czytuja twoich ksiazek?

– Mam nadzieje, ze nie.

Jechalismy dalej w milczeniu.

– O czym myslisz? – spytala w koncu Sara.

– O Dennisie Bodym.

– O Dennisie Bodym? A ktoz to taki?

– W podstawowce byl moim przyjacielem. Ciekawe, co sie z nim stalo.

10

Jechalem dalej, az moj wzrok padl na tabliczke: „Biuro nieruchomosci Tecza”.

Zaparkowalem przed frontem. Nie brukowany parking roil sie od dziur i dolow. Wybralem najgladszy kawalek i ustawilem samochod. Wysiedlismy i poszlismy do biura. W otwartych drzwiach przykucnela tlusta biala kura. Potracilem ja wchodzac. Kura uniosla sie, wydzielila, z siebie nieco materii, wlazla do biura, znalazla sobie miejsce w kacie i znowu przycupnela. Za biurkiem siedziala chuda kobieta po czterdziestce, miala proste wlosy o barwie szlamu, ktore wienczyl czerwony papierowy kwiat. Pila piwo i palila pall maila.

– Siemanko! – pozdrowila nas. – Szukata czegos na tym zadupiu?

– Mozna by to tak ujac – potwierdzilem.

– No to ujmujcie! Ha, ha, ha!

Chlapnela piwko i podala mi wizytowke.

BIURO NIERUCHOMOSCI

TECZA

Szepnijcie, czego wam trzeba

a ja przychyle wam nieba.

Lila Gant,

do uslug.

Wstala.

– Jedzcie za mna…

Nie zamykala biura… Wsiadla do swojego samochodu. Comet '62, poznalem., bo sam kiedys mialem cometa '62. Prawde mowiac, ten tutaj wygladal dokladnie jak tamten, ktorego sprzedalem na zlom.

Ruszylismy za nia kreta, wiejska, zakurzona droga. Jechalismy przez pare minut. Zauwazylem, ze na skrzyzowaniach nie ma swiatel, a po obu stronach drogi ciagna sie glebokie wawozy. Zanotowalem w pamieci, ze jazda noca po paru glebszych moze byc ryzykowna.

Вы читаете Hollywood
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×