7

Ciagle bylismy w Luizjanie. Czekala nas jeszcze dluga jazda pociagiem przez Teksas. Dali nam jedzenie w puszkach, ale nie dali nam otwieraczy. Poukladalem swoje puszki na podlodze i wyciagnalem sie na drewnianej lawce. Pozostali mezczyzni zasiedli razem w przedniej czesci wagonu, smiali sie i gadali. Zamknalem oczy.

Po jakichs dziesieciu minutach poczulem, ze ze szczelin pomiedzy deszczulkami oparcia wydobywa sie kurz. Byl to jakis bardzo stary, trumienny kurz, ktory cuchnal smiercia – czyms, co bylo juz od dawna umarle. Przenikal do moich nozdrzy, osiadal na brwiach, probowal mi sie wcisnac do ust. I wtedy uslyszalem odglos przypominajacy dyszenie. Poprzez szpary zobaczylem czlowieka przykucnietego za oparciem siedzenia, ktory prosto w twarz wydmuchiwal mi zalegajacy w tych szparach kurz. Usiadlem, a wtedy tamten wygramolil sie zza mojej lawki i pobiegl na przod wagonu. Wytarlem twarz i wpatrywalem sie w niego. Niewiarygodne!

– Jak tu przyjdzie, to mi, chlopaki, pomozecie – uslyszalem, jak mowi do nich. – Musita obiecac, ze nie zostawicie mnie samego.

Cala banda gapila sie teraz na mnie. Polozylem sie z powrotem na lawce. Slyszalem wyraznie ich glosy.

– Cos z nim jest nie tak. Za kogo on sie ma? Nie odzywa sie do nikogo. Caly czas trzyma sie na osobnosci.

– Poczekajta, az zaczniemy robic na tych torach. Wtedy go, skurwysyna, dorwiemy.

– Myslisz, ze mu dasz rade? Na moje oko to jakis pomyleniec.

– Jak ja mu nie dam rady, to kto inny. Zmieknie mu rura, zanim skonczymy te robote.

Po pewnym czasie poszedlem na przod wagonu, zeby napic sie wody. Gdy podszedlem do nich, przestali ze soba rozmawiac. Pilem wode z kubka, a oni przygladali mi sie w milczeniu. A potem, kiedy sie odwrocilem i odszedlem na swoje miejsce, zaczeli znowu gawedzic.

Pociag zatrzymywal sie wiele razy, w nocy i za dnia. Na kazdym postoju, gdy w poblizu widac bylo odrobine zieleni i jakies miasteczko, jeden lub dwoch ludzi wyskakiwalo z wagonu.

– Hej, do diabla! Gdzie sie podziali Collins i Martinez?

Brygadzista wyciagal tabliczke z przypieta kartka i skreslal ich z listy. Przeszedl na tyl wagonu i podszedl do mnie.

– Jak sie nazywasz?

– Chinaski.

– Zostajesz z nami?

– Zalezy mi na tej robocie.

– No i dobra. – Odszedl i zostawil mnie samego.

W El Passo zjawil sie brygadzista i powiedzial nam, ze sie przesiadamy. Dali nam kwity na jeden nocleg w pobliskim hotelu i bony na jedzenie w miejscowym bufecie. A takze instrukcje, jak, kiedy i gdzie mamy zaladowac sie przed poludniem na nastepny pociag.

Czekalem przed barem, dopoki tamci nie skoncza jesc, a gdy wyszli wreszcie, dlubiac w zebach i rozmawiajac, ruszylem do srodka.

– Damy temu sukinsynowi w srake.

– Czlowieku, jak ja nienawidze tego skurwysyna!

Wszedlem i zamowilem siekany stek z cebula i fasola. Brakowalo masla do chleba, ale kawa byla dobra. Kiedy wyszedlem, juz ich nie bylo. Chodnikiem zblizal sie do mnie jakis wloczega. Dalem mu swoj kwit na nocleg w hotelu.

Tej nocy spalem na lawce w parku. Wydawalo mi sie, ze tak bedzie bezpieczniej. Bylem zmeczony i twardosc parkowej lawki zupelnie mi nie przeszkadzala. Usnalem.

Po pewnym czasie obudzilo mnie cos, co przypominalo ryk. Nie mialem pojecia, ze aligatory potrafia ryczec. Choc, dokladniej rzecz biorac, bylo to kilka rzeczy naraz: ryk, gniewne sapanie i syczenie. A takze dzwiek klapiacych szczek. Posrodku sadzawki stal pijany marynarz i trzymal za ogon aligatora. Stworzenie probowalo zwinac sie w palak i dosiegnac przesladowce, ale mialo z tym trudnosci. Jego szczeki byly przerazajace, ale poruszal nimi powoli i niezdarnie. Opodal stal jakis inny marynarz i mloda dziewczyna. Przygladali sie i smiali. A potem on ja pocalowal i odeszli razem, zostawiajac tego drugiego, ktory nadal walczyl z aligatorem…

A potem obudzilo mnie slonce. Koszule mialem tak goraca, ze niemal parzyla. Marynarz zniknal. Aligator rowniez. Na lawce, na wschod ode mnie, siedziala dziewczyna i dwaj mlodzi mezczyzni. Najwyrazniej oni tez przespali te noc w parku. Jeden z mezczyzn wstal z lawki.

– Mickey – powiedziala dziewczyna – ty masz suchostoja!

Zaczeli sie smiac.

– Ile mamy pieniedzy?

Poszperali w kieszeniach. Mieli piec centow.

– No i co teraz bedziemy robic?

– Nie wiem. Chodzmy sie przejsc.

Patrzylem, jak odchodza. Z parku do miasta.

8

Pociag zatrzymal sie w Los Angeles, gdzie mielismy miec dwu – lub trzydniowa przerwe w podrozy. Znowu rozdano nam bony na noclegi i posilki. Te na hotel oddalem pierwszemu spotkanemu wloczedze. Powedrowalem przed siebie szukajac baru, w ktorym moglbym zuzytkowac swe bony zywnosciowe, i nagle zobaczylem, ze tuz przede mna idzie dwoch mezczyzn z tej grupy, z ktora przyjechalem z Nowego Orleanu. Przyspieszylem i po chwili zrownalem sie z nimi.

– Jak leci, koledzy? – spytalem.

– Och! Wszystko w porzadku. Jak najbardziej!

– Na pewno? A moze cos wam przeszkadza?

– Nie, nie. Wszystko jest jak trzeba.

Wyprzedzilem ich i znalazlem ten bar. Mieli tam piwo, moglem wiec na nie wymienic swoje bony zywnosciowe. Cala torowa brygada tam sie zebrala. A kiedy skonczyly sie bony, zostalo mi jeszcze akurat tyle drobnych, ze moglem wrocic tramwajem do domu rodzicow.

9

Matka krzyknela, gdy tylko uchylila drzwi:

– Synu! Czy to ty, synu?

– Potrzebuje sie przespac.

– Twoje lozko zawsze na ciebie czeka.

Poszedlem do swojej sypialni, rozebralem sie i wgramolilem do lozka. O 6 wieczorem obudzila mnie matka.

– Ojciec wrocil. Wstalem i zaczalem sie ubierac. Kiedy wszedlem do pokoju, obiad stal juz na stole.

Moj ojciec byl poteznym mezczyzna, wyzszym ode mnie, o piwnych oczach. Moje byly zielone. Mial za duzy nos, ale najbardziej uwage zwracaly jego uszy. Wygladaly tak, jakby chcialy oderwac sie od glowy i poszybowac w powietrze.

– Sluchaj – powiedzial – jesli masz zamiar tu zostac, to bedziesz musial placic za mieszkanie, wikt i opierunek. Jak znajdziesz jakas robote, to bedziemy dotad potracac ci z pensji, az sie wyplacisz.

Jedlismy w milczeniu.

10

Matka znalazla wlasnie jakas robote i nazajutrz miala zaczac pracowac. W ten sposob mialem dom dla siebie. Po sniadaniu i po tym jak rodzice wyszli do swoich zajec, rozebralem sie i wrocilem do lozka. Zwalilem konia, a potem w starym zeszycie szkolnym odnotowywalem czasy przelatujacych nad domem samolotow. Zapiski ozdobilem sprosnymi rysunkami. Wiedzialem, ze ojciec policzy mi slono za mieszkanie, wikt i opierunek, a jednoczesnie, robiac rozliczenie podatkowe, nie omieszka umiescic mnie na liscie osob bedacych na jego utrzymaniu. Ale checi znalezienia pracy i tak nie moglem z siebie wykrzesac.

Kiedy relaksowalem sie w lozku, znow pojawilo sie to dziwne odczucie w glowie. Zupelnie jakbym mial czaszke z waty albo jakby byla balonikiem wypelnionym powietrzem. Czulem po prostu pusta przestrzen wewnatrz czaszki. Nie bylem w stanie tego zrozumiec.

Ale wkrotce przesialem sie nad tym zastanawiac. Bylo mi miekko, wygodnie, a to w glowie nie bylo w koncu takie straszne. Nie bolalo. Sluchalem muzyki symfonicznej i palilem papierosy ojca.

Wstalem i przeszedlem do frontowego pokoju. W domu po przeciwnej stronie ulicy zobaczylem mloda mezatke. Miala na sobie krotka, obcisla brazowa sukienke. Siedziala na schodach przed domem, dokladnie naprzeciwko. Bez trudu moglem zajrzec jej pod sukienke. Podgladalem ja zza firanki frontowego okna i zagladajac jej pod sukienke podniecilem sie. W koncu znowu zwalilem konia. Wykapalem sie, ubralem, posiedzialem troche, wypalilem jeszcze kilka papierosow, a okolo 5 po poludniu wyszedlem z domu na dluga przechadzke i spacerowalem prawie godzine.

Вы читаете Faktotum
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×