– Jestem maniakiem na punkcie nog.

– No to popatrz wyzej.

Nogi miala biale, grube, sflaczale, pokryte siatka nabrzmialych purpurowych zyl. Zaczela mi opowiadac o sobie.

Byla kurwa. Od czasu do czasu dorabiala w barach, ale glownym jej zrodlem utrzymania byl wlasciciel supersamu.

– Daje mi pieniadze. Ide sobie do jego sklepu i biore to, co zechce. Sprzedawcy udaja, ze nie widza. Powiedzial im, zeby zostawili mnie w spokoju. Zalezy mu na tym, zeby jego zona nie dowiedziala sie, ze lepiej mu daje dupy niz ona.

Martha wstala i nastawila radio. Bardzo glosno.

– Jestem swietna tancerka – powiedziala. – Zobacz, jak tancze.

Zaczela robic piruety, powiewajac tym swoim zielonym namiotem i wierzgajac nogami. Rajcowne to specjalnie nie bylo. Potanczyla tak chwile, po czym zadarla kiecke do samej talii i krecila tylkiem tuz przed moja twarza. Majtki miala rozowe, z duza dziura na prawym posladku. Potem zrzucila kiecke i zostala w samych majtkach. Na chwile zreszta, bo wkrotce lezaly juz na podlodze, obok sukienki, a ona odwrocila sie frontem do mnie i robila numer z dymaniem w powietrzu. Obwisly, trzesacy sie brzuch dyndal jej tak nisko, ze zakrywal niemal trojkat wlosow nad pizda.

Razem z potem splywal z niej makijaz. Jej zrenice nagle zwezily sie. Siedzialem na brzegu lozka i zanim zdazylem sie poruszyc, dala susa i przywarla do mnie. Przycisnela szeroko rozchylone usta do moich warg. Mialy smak plwociny, cebuli, stechlego wina i – to juz sobie wyobrazilem – spermy czterystu mezczyzn. Wepchnela mi do ust tlusty, ociekajacy slina jezyk. Stlumilem odruch wymiotny i odepchnalem ja od siebie. Upadla na kolana, rozpiela mi suwak w rozporku i w sekunde pozniej moj miekki fiut znalazl sie w jej ustach. Zaczela go ssac i obciagac, poruszajac rytmicznie glowa. W jej krotkich siwiejacych wlosach tkwila mala zolta wstazeczka. Na karku i policzkach miala brodawki i duze brazowe pieprzyki.

Czlonek mi sie uniosl; jeknela i wpila w niego zeby. Zawylem, zlapalem ja za wlosy i strzasnalem z siebie. Obolaly i przerazony, umknalem na srodek pokoju. Z radia leciala symfonia Mahlera. I znowu, zanim zdazylem wykonac jakikolwiek ruch, znalazla sie przede mna na kolanach i ponownie mnie dopadla. Zlapala mnie obiema dlonmi za jaja, bezlitosnie scisnela, jej usta rozwarly sie i juz go miala: trzesac zapamietale glowa zaczela go obrabiac. Klapnela zebami tak, ze omal nie przegryzla mi fiuta na pol, po czym gwaltownym szarpnieciem za jaja powalila mnie na podloge. Mlaszczace dzwieki wypelnily pokoj. Z radia nadal plynela muzyka Mahlera. Mialem wrazenie, ze pozera mnie jakies bezlitosne zwierze. Kutas mi stanal, caly zalany plwocina i krwia – i dopiero ten widok doprowadzil ja do szalu. Czulem sie jak pozerany zywcem.

Jesli sie spuszcze, to nigdy sobie tego nie daruje – pomyslalem zdesperowany.

Sprobowalem szarpnac ja za wlosy, ale ponownie zlapala mnie za jaja i niemilosiernie scisnela. Zacisnela zeby jak kleszcze w polowie dlugosci mojego czlonka, jakby miala zamiar przegryzc go na pol. Wrzasnalem, puscilem jej wlosy, opadlem na wznak, a ona obrabiala mnie dalej bez cienia litosci. Bylem pewien, ze odglosy obciagania druta docieraja do najdalszych pokoi.

– PUSC MNIE! – zawylem.

Uparcie, w jakims nieludzkim zapamietaniu, robila dalej swoje. Zaczalem sie spuszczac. Przypominalo to wysysanie wnetrznosci ze zlapanego w potrzask weza. Jej zapamietanie mialo w sobie cos z szalenstwa: sperma gulgotala jej w gardle, a ona ssala nadal.

– Martha, przestan! Juz koniec!

Nie przestala. Zupelnie jakby zamienila sie w jeden wielki, nienasycony otwor gebowy. Dalej ssala i obrabiala go w te i z powrotem. Raz za razem, raz za razem.

– PUSC MNIE! – wrzasnalem powtornie…

Tym razem poszlo jej tak, jak roztopione lody przez slomke.

Opadlem bez sil, a ona wstala i zaczela sie ubierac. Slyszalem, jak podspiewuje:

Gdy mi kochanka z New Yorku

mowi „dobranoc”, „dobranoc”,

za oknem juz wczesny jest ranek.

Dobranoc, kochanie, dobranoc,

dluzej mi zostac nie kaz,

dobranoc, kochanie, dobranoc,

z roboty wraca mleczarz…

Z trudem podnioslem sie z podlogi i kurczowo 'zaciskajac dlonie na kroczu, zaczalem szukac portfela. Wyjalem z niego 5$ i wreczylem jej banknot. Wziela go, wsadzila za dekolt, jeszcze raz figlarnym gestem zlapala mnie za jaja, uscisnela… puscila i tanecznym krokiem wyszla z pokoju.

17

Pracowalem tak dlugo, az udalo mi sie odlozyc na przejazd dalekobieznym autobusem, plus pare dolarow na kilka pierwszych dni w nowym miejscu. Rzucilem robote, wyjalem atlas Stanow Zjednoczonych i zaczalem go przegladac. Zdecydowalem sie na Miasto Nowy Jork.

W walizce, ktora zabralem do autobusu, mialem piec butelek wodki (po 0,473 litra kazda). Ilekroc ktos przysiadal sie do mnie i probowal wciagnac mnie w rozmowe, wyjmowalem flaszke i pociagalem z niej tegiego lyka. Dojechalem na miejsce.

Dworzec autobusowy w Nowym Jorku znajdowal sie w poblizu Times Square. Wyszedlem ze swa stara walizka na ulice. Byl wieczor. Z metra wysypywaly sie roje ludzi. Ludzkie postacie o nierozroznialnych twarzach, opetane zbiorowym szalenstwem, jak chmary insektow, pedzily obok mnie, wprost na mnie i wokol mnie z niezwykla wprost intensywnoscia. Wirowaly, potracaly sie nawzajem i wydawaly z siebie jakies potworne dzwieki.

Zatrzymalem sie w bramie i dopilem ostatnia flaszke.

A potem ruszylem przed siebie i szedlem tak, popychany, potracany lokciami – az do chwili, gdy przy Trzeciej Alei zobaczylem wywieszke: „Pokoje do wynajecia”. Szefowa byla stara Zydowka.

– Potrzebny mi jest jakis kat – oznajmilem jej.

– Potrzebny ci jest przyzwoity garnitur, chlopcze.

– Jestem splukany.

– Mam dla ciebie bardzo dobry garnitur, niemal za bezcen. Moj maz prowadzi zaklad krawiecki po drugiej stronie ulicy. Chodz ze mna.

Zaplacilem za pokoj, zanioslem walizke na gore i poszedlem z nia na te druga strone ulicy.

– Hermanie! Pokaz temu chlopcu garnitur.

– Och, to piekna rzecz!

Herman wyjal go z szafy. Byl ciemnoniebieski, lekko podniszczony.

– Chyba jest za maly.

– Nie! Bedzie jak na miare.

Wyszedl zza kontuaru.

– Prosze. Przymierz marynarke. – Pomogl mi ja wlozyc. – Widzisz? Lezy jak ulal… Chcesz przymierzyc spodnie? – Przylozyl mi je z przodu do talii, pokazujac, ze maja dobra dlugosc.

– Wygladaja w porzadku.

– Dziesiec dolarow

– Jestem splukany.

– Siedem.

Dalem mu te siedem dolarow i zanioslem ubranie do swego pokoju na gorze. Wyskoczylem na dol po butelke wina, a gdy wrocilem, przekrecilem klucz w drzwiach i rozebralem sie, liczac na to, ze po kilku nie przespanych nocach, bede mogl wreszcie przyzwoicie odpoczac.

Polozylem sie do lozka, otworzylem butelke, zbilem poduszke w twardy klab, zrobilem sobie z niej podporke pod plecy, oparlem sie i gleboko odetchnalem. Siedzialem w ciemnosci patrzac w okno. Nareszcie sam, po raz pierwszy od pieciu dni. Bylem czlowiekiem, ktoremu swietnie sluzy samotnosc. Rozkwitalem dzieki niej, a jej brak byl dla mnie czyms tak uciazliwym, jak dla innych brak wody czy pozywienia. Kazdy dzien, w ktorym nie bylo mi dane jej zaznac, oslabial mnie. Nie traktowalem tego jako powod do dumy; raczej jako forme uzaleznienia. Panujaca w pokoju ciemnosc byla dla mnie jak sloneczny blask. Wypilem lyk wina.

Nagle pokoj napelnil sie swiatlem. Uslyszalem turkot i huk. Tory przechodzily dokladnie na poziomie mojego okna. Byl to nadziemny odcinek metra i pociag wlasnie sie zatrzymal. Za oknem zobaczylem rzad nowojorskich twarzy. Wpatrywalem sie w nie, a one wpatrywaly sie we mnie. Pociag postal chwile, po czym odjechal. Wrocila ciemnosc. Ale po chwili pokoj znowu zalala fala swiatla. I znowu zobaczylem te twarze. Byla to istna wizja piekla, ktora raz po raz sie pojawiala. Kazdy kolejny pociag przywozil ladunek twarzy jeszcze obrzydliwszych, bardziej zdemencialych i okrutnych niz poprzedni. Pilem wino.

Trwalo to nadal: ciemnosc, potem swiatlo; swiatlo, potem ciemnosc. Skonczylem butelke i poszedlem po nastepna. Wrocilem, rozebralem sie i polozylem na lozku. Twarze pojawialy sie i znikaly bez ustanku. Pomyslalem, ze mam halucynacje. Nawiedzaly mnie setki diabelskich zjaw, ktorych sam Ksiaze Piekiel nie bylby w stanie tolerowac. Pilem dalej.

Wreszcie wstalem i wyciagnalem z szafy swoj nowy garnitur. Wcisnalem na siebie marynarke. Byla strasznie opieta, jakby mniejsza niz wtedy, gdy przymierzalem ja w sklepie. Nagle rozlegl sie trzask prujacego sie materialu. Marynarka pekla na pol: rozlazla sie wzdluz calych plecow. Zdjalem z siebie jej szczatki, pocieszajac sie tym, ze pozostaly mi jeszcze spodnie. Z trudem wepchnalem w nie nogi. Zamiast suwaka mialy guziki przy rozporku i gdy usilowalem je dopiac,, puscily szwy na siedzeniu. Siegnalem reka do tylu i poczulem pod palcami gacie.

Вы читаете Faktotum
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×