18

Przez cztery czy piec dni polazilem sobie po miescie. Potem wdalem sie w dwudniowe pijanstwo. Zrezygnowalem z tego pokoju przy metrze i przenioslem sie do Greenwich Village. Pewnego dnia wyczytalem w rubryce redagowanej przez Waltera Winchella, ze wszystko, co wyszlo spod piora O. Henry'ego, zostalo przez niego napisane w pewnym slynnym barze, odwiedzanym nagminnie przez pisarzy. Znalazlem te knajpe i wszedlem do srodka. Sam nie wiedzialem, czego tam szukam.

Bylo poludnie. Wbrew zapewnieniom Winchella okazalo sie, ze jestem tam jedynym gosciem. Znalazlem sie sam na sam z wielkim lustrem, barem i barmanem.

– Przykro mi, szanowny panie, ale nie mozemy pana obsluzyc.

Stalem jak skamienialy, nie potrafiac zdobyc sie na zadna reakcje. Czekalem na jakies wyjasnienie.

– Jest pan nietrzezwy.

Bylem pewnie mocno skacowany, ale od dwunastu godzin nie wypilem ani kieliszka. Wymamrotalem cos na temat O. Henry'ego i poszedlem sobie.

19

Wygladalo to jak od dawna nieczynny sklep. W oknie wisiala wywieszka: „Poszukujemy pracownika”. Wszedlem do srodka. Mezczyzna z rzadkim wasikiem usmiechnal sie do mnie.

– Prosze usiasc.

Podal mi pioro i kwestionariusz. Wypelnilem go.

– Co to znaczy? Skonczyl pan koledz?

– No… niezupelnie.

– Zajmujemy sie reklama.

– Ach, tak.

– Nie interesuje to pana?

– No coz, wie pan, malowalem i nadal maluje. Wlasciwie to jesieni malarzem, tylko skonczyly mi sie pieniadze. Nie moge sprzedac tych moich knotow.

– Duzo nam tego przynosza.

– Mnie sie one tez nie podobaja.

– Nie zalamuj sie, czlowieku. Moze bedziesz slawny po smierci.

Nastepnie poinformowal mnie, ze oferowane zajecie wykonuje sie w nocy, przynajmniej na poczatku, co nie znaczy, ze nie istnieja mozliwosci awansu. Trzeba sie tylko solidnie przylozyc.

Zapewnilem go, ze lubie nocna robote. Zatrudnil mnie. Mialem zaczac od pracy w metrze.

20

Czekalo na mnie dwoch starszych facetow. Spotkalem sie z nimi w tunelu metra, w wielokondygnacyjnej zajezdni, do ktorej odstawiano wagony. Dostalem narecze kartonowych tablic reklamowych, a do tego jeszcze jakis maly metalowy instrument, przypominajacy otwieracz do konserw. Wszyscy trzej wdrapalismy sie do pierwszego ze stojacych nad nami wagonow.

– Patrz na mnie – powiedzial jeden z tych starszych gosci.

Wskoczyl na zakurzone siedzenia i zaczal isc wzdluz wagonu, zrywajac stare tablice tym swoim otwieraczem do konserw. A wiec stad sie te rzeczy biora, pomyslalem. Ludzie je tam przyczepiaja.

Kazda tablice przytrzymywaly dwie metalowe listwy, ktore trzeba bylo podwazyc, by zawiesic nowa. Zaciskaly sie ciasno jak sprezyny, byly wygiete i wyprofilowane do scian.

Dali mi sprobowac, jak sobie z tym radze. Metalowe paski okazaly sie oporne na moje wysilki: nie ustepowaly, nie chcialy sie odginac. Ich ostre krawedzie kaleczyly mi rece. Zaczalem krwawic. Na miejsce po kazdej zdjetej tablicy czekala nowa tablica. I tak bez konca.

– W Nowym Jorku pelno jest tego zielonego robactwa – odezwal sie po chwili jeden z tych starszych gosci.

– Naprawde?

– Taa. Swiezy tu jestes?

– Uhm.

– I nie wiesz, ze nowojorskie ludzie maja zielone robaki? Kazdy jeden je ma.

– Nie.

– Taa. Wczoraj w nocy jedna kobita chciala sie ze mna ruchac. A jej na to: „Nie, kiciu! Nic z tego”.

– Naprawde?

– Taa. Powiedzialem, ze jak juz, to owszem, ale niech mi wybuli piec dolcow. Wystrzyka czlowiek z jajec ten towar, a potem musi zjesc miecha za piatke, zeby se nowa porcje odlozyc.

– No i co? Dala ci te piec dolcow?

– Nie. Chciala mi dac puszke zupy pieczarkowej.

Obrobilismy do konca ten wagon. Obaj starsi kolesie wygramolili sie tylnym wyjsciem i ruszyli do nastepnego wagonu, ktory stal na tym samym torze jakies pietnascie metrow dalej. Tor wisial na wysokosci trzech pieter nad ziemia i nie bylo tam zadnych udogodnien do chodzenia, tylko podklady. Spostrzeglem, ze przerwy pomiedzy nimi sa wystarczajaco duze, by cialo ludzkie moglo sie przez nie przeslizgnac i runac w dol, na ziemie.

Wygramolilem sie z wagonu i powolutku zaczalem stapac z podkladu na podklad. Obie rece mialem zajete: w jednej trzymalem otwieracz do konserw, a plik kartonowych tablic w drugiej. Nadjechal wlasnie pociag z pasazerami i w jego swiatlach widzialem niezle droge.

Zaraz jednak odjechal i wokol mnie zrobilo sie kompletnie ciemno. Nie widac bylo ani podkladow, ani przerw miedzy nimi. Znieruchomialem.

Dwaj starsi kolesie wolali z nastepnego wagonu:

– Ruszaj sie! Szybciej! Mamy jeszcze kupe roboty!

– Poczekajcie! Nic nie widze!

– Nie bedziemy tu siedziec do rana!

Wzrok zaczal mi sie przyzwyczajac do ciemnosci. Pomalu, krok po kroku, ruszylem do przodu. Gdy dotarlem wreszcie do tego nastepnego wagonu, polozylem tablice na podlodze i usiadlem. Nogi mialem kompletnie miekkie.

– Co ci sie stalo?

– Nie wiem.

– O co chodzi?

– Przeciez tu sie mozna zabic.

– Nikt dotad nie zlecial.

– Ja tam czulem, ze moge zleciec.

– Eee, to tylko nerwy.

– Wiem. Ktoredy moge stad wyjsc?

– Tam sa schody. Ale zeby sie do nich dostac, trzeba przejsc przez kupe torow. Musisz uwazac na pociagi.

– Dobra.

– I nie wlez przypadkiem na trzecia szyne.

– Co to takiego?

– Przewod trakcyjny. Zlota szyna. Jest zlotego koloru. Wyraznie ja widac.

Zlazlem z wagonu i ruszylem w poprzek torowisk, ostroznie stapajac nad szynami. Dwaj starsi kolesie patrzyli, jak sie oddalam. Naprawde byla tam zlota szyna. Przeszedlem nad nia unoszac nogi bardzo wysoko.

A potem pomknalem po tych schodach na zlamanie karku, niemal z nich spadajac. Po drugiej stronie ulicy byl jakis bar.

21

Zmiana w fabryce psich krakersow trwala od 16.30 do pierwszej po polnocy.

Wydano mi brudny bialy fartuch i grube brezentowe rekawice, cale poprzepalane, z dziurami, przez ktore wylazily palce. Instrukcji udzielil mi bezzebny kobold z bielmem na lewym oku. Bielmo mial bialo – zielone, pokryte pajeczyna blekitnych nitek.

Przepracowal w tej robocie dziewietnascie lat.

Zajalem swoje stanowisko. Rozlegl sie gwizdek i maszyneria poszla w ruch. Zaczely naplywac psie krakersy. Ciasto, ugniecione w formy, wypelnialo ciezkie

Вы читаете Faktotum
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×