gofrownice o zeliwnych rantach.

Chwycilem pierwsza z nich i wsunalem do stojacego za mna piekarnika. Zanim zdazylem sie odwrocic, podjechala juz nastepna. Nie bylo sposobu, by je przyhamowac. Nieruchomialy tylko wtedy, gdy cos nawalilo w maszynerii. Ale usterki byly rzadkie, a jesli juz sie zdarzyly, to Kobold potrafil blyskawicznie je naprawic.

Plomienie z piekarnika strzelaly na piec metrow w gore. We wnetrzu pieca tkwila konstrukcja przypominajaca diabelski mlyn. Na kazdym z rusztow miescilo sie dwanascie gofrownic. Gdy piecowy (czyli ja) wypelnil kolejny z nich, nadeptywal noga na dzwignie, kolo robilo czesc obrotu, zapelniony ruszt przesuwal sie o oczko w gore, a na dole pojawial sie nowy. Pusty.

Gofrownice byly ciezkie. Wystarczylo dzwignac jedna, by poczuc bol miesni i zmeczenie. Gdyby od poczatku czlowiek myslal o tym, ze przez bite osiem godzin bedzie musial dzwignac ich setki, to od razu by sie zalamal. Zielone krakersy, czerwone krakersy, zolte krakersy, brazowe krakersy, purpurowe krakersy, niebieskie krakersy, witaminowe krakersy, krakersy z warzywami.

Przy takich pracach ludzie czuja zmeczenie. Nawet wiecej. Doswiadczaja czegos, co przekracza granice zmeczenia. Wygaduja jakies szalone, blyskotliwe rzeczy. Bez zastanowienia i opamietania zaczynalem nagle klac, gawedzic, opowiadac kawaly, spiewac. Na dnie piekla bulgocze smiech. Potrafilem rozsmieszyc wszystkich. Nawet Kobolda.

Przepracowalem tam kilka tygodni. Kazdego popoludnia przychodzilem do pracy pijany. Nic sie z tego powodu nie dzialo: trudno bylo o chetnych do tej roboty. Wystarczylo zreszta godzine postac przy piecu, zeby wytrzezwiec. Na dloniach mialem odciski i bable od poparzen. Kazdego ranka przesiadywalem obolaly w swoim pokoju, nakluwajac sobie bable wysterylizowana nad plomieniem zapalki szpilka.

Ktorejs nocy przyszedlem do roboty bardziej pijany niz zwykle. Odmowilem odbicia karty.

– To byloby na tyle – oswiadczylem.

Kobold wpadl w panike.

– Jak my sobie bez ciebie poradzimy, Chinaski?

– No wlasnie.

– Zostan jeszcze jedna noc. Zrob to dla nas!

Wsadzilem mu glowe w zgiecie ramienia, zacisnalem chwyt i patrzylem, jak do uszu naplywa mu krew.

– Ty maly skurwysynku -. powiedzialem. I dalem mu spokoj.

22

Po przyjezdzie do Filadelfii znalazlem jakis pokoj i zaplacilem z gory tygodniowy czynsz. Najblizszy bar mial z piecdziesiat lat. Na sali czulo sie saczacy sie spod podlogi polwieczny smrod uryny, gowien i rzygowin, ktorym przesiakly polozone ponizej toalety.

Byla 16.30. Na srodku baru bilo sie dwoch gosci.

Ten na prawo ode mnie zdazyl mi powiedziec, ze na imie ma Danny. Ten na lewo, ze na imie ma Jim.

Danny trzymal w wargach tlacego sie peta. Pusta butelka po piwie zatoczyla luk w powietrzu, ocierajac sie niemal o jego nochal i papieros. Nie odwrocil sie ani nie spojrzal za siebie. Strzasnal popiol do popielniczki i powiedzial:

– O malo zes mnie nie trafil, skurwielu! Jeszcze jeden taki numer i bedziesz sie musial lutowac.

Brakowalo miejsc. Na sali byly rowniez kobiety: kilka gospodyn domowych, grubych i troszke przyglupich, oraz dwie czy trzy panienki, ktore znalazly sie chwilowo w trudnych warunkach zyciowych. Gdy siedzialem tam, jedna z dziewczyn wstala od stolika i wyszla z jakims facetem. Nie minelo piec minut, a juz byla z powrotem.

– Jak ty to robisz, Helen?

Rozesmiala sie.

Ktos nastepny poderwal sie z miejsca, by ja zdegustowac.

– Musi miec jakis supersposob! Ja tez sie chce zalapac.

Wyszli oboje. Helen wrocila po pieciu minutach.

– Ma chyba pompe ssaca zamiast psiochy!

– Musze to na sobie wyprobowac – odezwal sie jakis starszy facet siedzacy na koncu baru. – Dawno juz mi nie stawal. Chyba odkad Teddy Roosevelt kopnal w kalendarz.

Helen zalatwila sie z nim w dziesiec minut.

– Mam ochote przegryzc cos przyzwoitego – obwiescil jakis tluscioch. – Kto skoczy dla mnie po kanapke?

Powiedzialem mu, ze moge skoczyc.

– Bulke z plasterkiem pieczeni wolowej i co tam maja na wierzch. – Wreczyl mi pieniadze. – Reszta dla ciebie.

Poszedlem poszukac jakiegos miejsca, gdzie daja kanapki. Dziwaczny staruch z wielkim brzuchem przydreptal przyjac zamowienie.

– Bulka z plasterkiem pieczeni wolowej i dodatkami. I piwo, zanim pan ja zrobi.

Wypilem piwo, wrocilem do baru z kanapka dla grubasa i usiadlem na jakims innym miejscu. Zjawila sie przede mna szklaneczka whisky. Wypilem do dna. Zjawila sie nastepna. Wypilem do dna. Z szafy grajacej leciala plyta za plyta.

Z drugiego konca baru przywedrowal do mnie facet. Na oko mogl miec ze dwadziescia cztery lata.

– Potrzebuje, zeby mi klos umyl zaluzje.

– Pewnie by im sie to przydalo.

– Czym sie zajmujesz?

– Dwiema rzeczami naraz. Siedze i pije.

– A co bys powiedzial na te zaluzje?

– Piec dolcow.

– Jestes zakontraktowany.

Nazywali go tu Maly Bill. Maly Bill byl mezem wlascicielki. Wlascicielka miala czterdziesci piec lat.

Przyniosl mi dwa wiadra, troche mydla, jakies gabki i szmaty.

– Drinki masz za friko – powiedzial nocny barman Tommy. – Dopoki nie skonczysz.

– Polej mi mala whisky, Tommy.

Marudna to byla robota: kurz zapiekl sie, tworzac trudna do odskrobania warstwe brudu. Kilka razy pokaleczylem sobie rece o krawedzie metalowych listew. Skaleczenia piekly w mydlinach.

– Polej mi mala whisky, Tommy.

Skonczylem zaluzje w jednym oknie i zawiesilem je z powrotem. Bywalcy baru odwrocili sie, by spojrzec na rezultat mej pracy.

– Pieknie!

– Knajpa od razu na tym zyskala.

– Podniosa teraz pewnie cene drinkow.

– Polej mi mala whisky, Tommy – zwrocilem sie do barmana.

Zdjalem nastepne zaluzje i rozmontowalem listwy. Zagralem z Jimem w elektryczny bilard, skasowalem go na dwadziescia piec centow, wylalem brudy z kublow do kibla i napelnilem je czysta woda.

Z drugimi zaluzjami szlo mi wolniej. Jeszcze bardziej pokaleczylem sobie dlonie. Wygladalo na to, ze przez ostatnich dziesiec lat te zaluzje nie byly ani razu umyte. Wygralem w bilard nastepne cwierc dolara, po czym Maly Bill zaczal wrzeszczec, zebym wracal do roboty.

Helen przechodzila obok mnie, zmierzajac do damskiego sracza.

– Helen! Jak sie obrobie, bede mial dla ciebie piec dolarow. Wystarczy?

– Jasne. Ale co z tego? Po takiej robocie i tak ci nie stanie.

– Juz ja sie postaram, zeby mi stanal.

– Znajde cie, jak beda zamykali. Jesli do tego czasu nie padniesz, to dam ci za darmo.

– Bede stal twardo, kiciu.

Helen poszla do sracza.

– Polej mi mala whisky. Tommy!

– Hola, hola – zaprotestowal Maly Bill. – Przybastuj, facet, bo sie do rana nie wyrobisz.

– Billy! Jesli nie skoncze przed zamknieciem, to piec dolarow zostaje u ciebie.

– Niech bedzie. Wszyscy slyszeli, jaka jest umowa?

– Slyszelismy, Billy. Ale ty jestes, kurde, zyla.

– Dobra, Tommy. Nalej mi strzemiennego.

Barman podal mi szklaneczke. Wypilem i zabralem sie do roboty. Teraz juz naprawde tyralem jak wol. Po ilus tam kolejkach whisky mialem to wreszcie zalatwione: trzy zestawy lsniacych zaluzji wisialy nad oknami.

– W porzadku, Billy. Czas placic.

– Przeciez jeszcze nie skonczyles.

Вы читаете Faktotum
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×