Kolacje zjadla samotnie; Andriej wrocil o dziesiatej wieczorem, zmeczony i poirytowany. Witkowi kompletnie odbilo - stwierdzil, zachlystujac sie kefirem. - Zupelnie powaznie chce zlozyc w ofierze jednego smarka. A ten szczyl wie, co go czeka. Zreszta, od urodzenia niemal jest pacjentem psychiatry. Biedny jest, powiada, i mrygi i tak nie przezyje. Jak myslisz, moze zadzwonic na milicje? To podle, przeciez wiem, ze go zabija... i co, mam milczec?”

Do polnocy razem szukali wyjscia - i przelozyli ostateczna decyzje na rano; co prawda po dwoch godzinach okazalo sie, ze problem stal sie nieistotny. Calkowicie nieistotny.

- Mamo! - Andriej na bosaka wbiegl do sypialni Lidki. - Tam... nie moglem zasnac... A niebo jest takie... Takie. Sama zobacz, dobrze?

Niebo powoli zalewala czerwien. Znajoma, ciezka, czerwona poswiata.

- Tak - stwierdzila, dziwiac sie wlasnemu spokojowi. - To wszystko. Ubieraj sie, biegniemy do punktu zbiorki.

Andriej stal jak skamienialy. Bylo mu strasznie. Z pewnoscia sam sie nie spodziewal, ze az tak sie przestraszy.

Lidka odciagnela lancuszek na jego szyi. Metka ozyla i pulsowala zielonym swiatelkiem.

- Wszystko w porzadku... - stwierdzila, tlumiac westchnienie ulgi (ilez razy snilo jej sie, ze nastapil koniec swiata, a tabliczki sie nie uaktywnily). - Wszystko w porzadku. Za pol godziny znajdziemy sie na miejscu zbiorki i wsadza nas do samochodu. Albo do helikoptera. A reszta - to juz nie nasze zmartwienie. Za kilka godzin wszystko sie dla nas skonczy. No, wdziewaj cos na siebie, nie pojdziesz przeciez w slipkach...

Migajac bosymi pietami, pobiegl do swojej sypialni. Ubierajac sie, Lidka slyszala, jak syn miota sie po pokoju, rzuca rozmaitymi przedmiotami i mruczy cos pod nosem.

Spojrzala w lustro i sprawdzila, czy wszystko w porzadku. Zdazyla nawet zlozyc nocna koszule i zascielic lozko.

Wybrala numer Wielikowa - byl zajety. Zadzwonila do Janeczki - numeru telefonu musiala poszukac w notatniku. Rzadko dzwonila do krewnej, a spotykaly sie jeszcze rzadziej, dwa razy w roku, na cmentarzu nad grobem rodzicow.

Sprobowala zadzwonic do mlodszego brata, Paszki, ale nikt nic podnosil sluchawki.

Andriej skakal po korytarzu - nie mogl trafic stopa w nogawke dzinsow.

- No, mamo... - stwierdzil, ujrzawszy, ze Lidka poprawia sobie kolnierzyk. - Zuch z ciebie nie lada. Jestes jak pancerna plyta.

„I ty sie za nia ukryles - pomyslala Lidka. - Teraz nie masz sie czego bac”.

Andriej nagle przestal podskakiwac i jakby sobie cos przypomniawszy, kopnal sie do telefonu. Goraczkowo zaczal wybierac cyfry - Lidka po ilosci obrotow tarczy poznala numer Saszy. Dlugie, dlugie sygnaly...

I nagle - cisza.

- Mamo, wylaczyli telefony!

Lidka machinalnie kiwnela glowa:

- Nie przejmuj sie, z pewnoscia juz wyszla z mieszkania... niczego ze soba nie bierz. Tylko termos. Ja juz wczoraj wszystko przygotowalam, jak zwykle. Gotowy? To idziemy.

Wyszli na schody jako jedni z pierwszych; gdzies tam trzaskaly drzwi i dzwonily naczynia. Potem w calym domu nagle wysiadla elektrycznosc; czerwona poswiata z okien nadawala korytarzowi podobienstwo do laboratorium fotograficznego. Lidka doskonale pamietala, ze akurat taka mysl przyszla jej do glowy podczas pierwszej mrygi. Andriej z pewnoscia teraz pomyslal o tym samym.

W polmroku korytarza ktos niby kleszczami chwycil Lidke za reke:

- Lidio Anatoliewna, niech sie pani przyzna, jest pani na liscie? Niech sie pani przyzna! Prosze wziac i nas, przeciez my tez mamy prawo! Mamy! Dlaczego tylko was?

Lidka rozciagnela wargi w usmiechu:

- Prosze powiedziec, ma pan paszport przy sobie?

- Paszport?

Rozmowca na chwile stracil rezon i oslabil chwyt. Lidka szarpnela sie, wyrwala i wlokac za soba Andrieja, biegiem skoczyla na ulice.

- Stoj, suko!

Na instruktazu uprzedzano ja o czyms takim. Czlowiek wciagniety na liste powinien trzymac to w tajemnicy, w przeciwnym razie nie zdola dotrzec na miejsce zbiorki. Inna sprawa, ze trudno cos takiego zachowac w tajemnicy.

Biegnac, Lidka dziwila sie samej sobie. Piecdziesiat siedem lat, chore nogi, a skoczyla przed siebie jak sprinter. Andriej biegl tuz obok.

Lidka celowo kierowala sie ku brzegowi, akurat tam, skad za kilka sekund mial runac ludzki potok. Nikt nie chce zblizac sie do morza, kiedy niebo zabarwilo sie czerwienia; przesladowca zostal w tyle, zgubiwszy z oczu Lidke i jej syna w szkarlatnym polmroku i szybko gestniejacym tlumie. I dopiero wtedy Lidka poczula, ze trzesie sie jak zajac.

Niewiele braklo, a wpadlaby w pulapke. Z powodu wlasnej glupoty. Z domu trzeba wymykac sie niepostrzezenie, po dachach - jeszcze sekunda i rzuciliby sie na nia sasiedzi i do niedawna dobrzy znajomi, zerwaliby tabliczki i polamaliby zebra jej i Andriejowi, Boze, jak glupio, jak glupio moglo sie to wszystko zakonczyc...

Przywarla do sciany i zebrala mysli. Do punktu zbiorki zostaly cztery dzielnice - miejsce spotkania „osob umowionych” wybierano starannie, z uwzglednieniem kierunku naporu tlumu, z uwzglednieniem pojawienia sie glef i biorac pod uwage mozliwosc wybuchu paniki na ulicach.

- Ogolna ewakuacja - warczaly glosniki OP na slupach.

- Andriusza, daj reke.

Jego dlon byla zimna niczym lod.

Ludzie szli w milczeniu; mieli przed soba nielatwa droge za miasto, dlugie i meczace czekanie posrodku pustego pola, sygnal o otwarciu Wrot - i dziki scisk na ich progu. Z tym sciskiem chcial walczyc Zarudny przy pomocy idealow i Mroz przy pomocy musztry - obaj poniesli kleske.

We wszystkich glosnikach rozleglo sie miarowe pokaszliwanie. A potem ryknely nieco wyzszym glosem:

- Mowi sztab OP. Uwaga, glefy. Zarejestrowano pojawienie sie glef. Linia obrony - nabrzeze... Bulwar Krzywy, Wschodni...

Tuz nad ich glowami przelecialo kilka smiglowcow. Lidka na chwile ogluchla.

- Uwaga, glefy! Zagrozenie od strony morza! Zagrozenie dla dzielnicy Podolskiej, ulicy Jablonskiego i Placu Pocztowego! Przyspieszyc ewakuacje w rejonie ulic Walowej Gornej i Walowej Dolnej!

Ktos nadepnal Lidce na stope.

- Andriej, tam, za ta tablica - widzisz? Musimy skrecic w prawo...

Nie zwracajac uwagi na kuksance i okrzyki: „Gdzie sie pchasz?!” - Lidka przesunela sie ku prawemu chodnikowi. A potem, zrownawszy sie z tablica reklamowa, szarpnela Andrieja za reke. Byl silnym chlopakiem, ale braklo mu zdecydowania.

- Nie certuj sie! - warknela Lidka. - Naprzod!

Jego dlon pokryla sie potem.

Punkt zbiorki byl juz bardzo blisko.

- Uwaga, mowi sztab OP! Glowny kierunek ewakuacji - Aleja Odrodzenia. Uwaga - oznaki aktywnosci sejsmicznej. Trzymac sie z dala od mniej wytrzymalych budynkow! Powtarzam - trzymac sie z dala od mniej wytrzymalych budynkow!

Lidka prychnela pogardliwie. Po co dawac ludziom niewykonalne rady.

- Mamo, ten zaulek... tu sa stare domy...

- Nie boj sie!

W nastepnej chwili istotnie nastapil wstrzas. Dwupietrowy domek, widoczny na koncu uliczki, zachybotal sie, jakby byl z zastyglego kisielu. Na glowy Lidki i Andrieja polecial deszcz drobnego pylu i tynku. W odleglosci dziesieciu krokow od nich ciezko rabnela o ziemie polowa balkonu - z rabatka kwiatkow, na ktorej rosly jeszcze jesienne astry.

- Naprzod!

Lidka biegla, wlokac za soba Andrieja, potykala sie o kamienie, dlawila sie pylem i wgniatala pod podeszwy butow rozdygotana ziemie. Gotowa byla chocby dlonmi odbijac spadajace cegly. Gotowa byla zebami rwac zwisajace przewody, na szczescie nie byly juz pod pradem - mogly poranic czy pokaleczyc przebiegajacych ludzi, ale juz nie razily smiercia.

Potem z kurzu wylonil sie nagle lancuch ochronny. Ogromni ludzie w helmach z maskami ulatwiajacymi oddychanie wydali sie Lidce robotami z dzieciecych ksiazek o potedze nauki. Lidka targnela tabliczke metki - zielone swiatelko tetnilo wezwaniem. Andriej zwlekal, wiec Lidka pokazala ochroniarzom i jego tabliczke - a wtedy lancuch rozstapil sie na chwile i przepuszczono ich do srodka.

Nad ich glowami znow przemknely smiglowce. Czlowiek w respiratorze mocno i bolesnie przylozyl palec Lidki do czujnika. Potem przesunal nad metka jakis swoj przyrzad, a ten mignal zielenia. Te sama procedure powtorzono z Andriejem.

- Do maszyny, Lidio Anatoliewna! Do maszyny, Andrieju Andriejewiczu!

Spod respiratora wydobywal sie dziwny i grozny glos. Taki, jak wszystko, co sie dzialo dookola.

Maszyna z zewnatrz przypominala wojskowy samochod pancerny. A od srodka - autobus. Wewnatrz siedzialo juz pieciu mezczyzn i dwie kobiety - wszyscy milczeli. Jedna z kobiet przyciskala do piersi wyszywana perelkami torebke.

Lidka opadla na skorzane siedzenie. Objela jedna reka Andrieja, ktory przysiadl obok:

- No i po wszystkim. Nic strasznego. Odwioza nas do Wrot i wejdziemy... - chciala powiedziec, jako pierwsi”, ale w pore sie wstrzymala.

Andriej milczal. I drzal.

- Chcesz herbaty?

Lidka otworzyla termos. Nalala parujacej herbaty do plastykowego kubka zakretki; Andriej zakrztusil sie plynem. - No, to wszystko. Teraz tylko czekac...

- Zaraz ruszamy - stwierdzil nerwowo siedzacy za nimi czlowiek. - A na naszym punkcie zostal jeszcze jeden czlowiek.

- Ile mozna czekac?! - zalamujacym sie glosem krzyknela kobieta z torebka. - Moze juz go stratowali. Trzeba jechac!

Andriej znow zadrzal. Obrzucil wlascicielke torebki szybkim spojrzeniem, a potem przeniosl wzrok za okno; patrzaca w slad za nim, Lidka zobaczyla, ze lancuch ochroniarzy przepuszcza kogos w siegajacym do piet plaszczu i ze ten ktos, zrobiwszy dwa kroki, pada na ziemie.

Jeden z ochroniarzy zajrzal do wnetrza maszyny:

- Hej, niech ktorys z mezczyzn pomoze!

Pierwszy wyskoczyl Andriej. Lidka nie zdazyla go zatrzymac.

Zaciskajac dlonie na poreczy, patrzyla, jak pomaga isc ku maszynie starszej juz kobiecie, ktora miala rozciete czolo i twarz zalana krwia.

- Drasnelo ja - stwierdzil nerwowy jegomosc. - Albo dostala kastetem. Dzis wszystko jest mozliwe.

Migajaca zielenia tabliczka zwisala kobiecie z plaszcza. Andriej podepchnal dame na pierwszy stopien; dwaj mezczyzni pomogli jej sie usadowic, ktos wyciagal apteczke pierwszej pomocy. Lidka odruchowo siegnela po pakiet indywidualny, rozwinela go i polozyla na rane sterylny opatrunek; ranna jeknela z bolu.

- Andriej... pomoz... Andriej?!

Stal obok maszyny. Nie spieszyl sie z wsiadaniem; czlowiek w respiratorze krzyknal cos do niego, Andriej odpowiedzial, Lidka jednak nie zrozumiala ani slowa.

Вы читаете Armaged-dom
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×