Potem syn odwrocil twarz i Lidce wydalo sie, ze przez ciemne szklo widzi jego pelne poczucia winy oczy.

Maszyna drgnela i ru...

Rozdzial 15

Po nagrzanym promieniami slonca bulwarze powoli szla, uderzajac w plyty chodnika ciezka laska, ostrozna, stara kobieta.

Plyty byly cieple. Gumowa pieta laski, od dawna juz bedacej czescia ciala staruszki, miarowo uderzala w szorstka powierzchnie trotuaru. Albo wpierala sie w grubo ciosane kostki bruku.

Plyty. Zapach morza. Zapach wiatru; stara kobieta zatrzymywala sie co chwila, zeby glebiej odetchnac.

Po przejsciu jeszcze kilku metrow powinna trafic na schodki, wiodace na brzeg; a otoz i one. Staruszka skrecila ku nim niezdarnie; jej cialo nie za bardzo poddawalo sie rozkazom i bylo nim trudno kierowac, prawie tak samo trudno, jak wielotonowa wywrotka.

Podszedlszy blisko do schodkow - debowe, niepodatne stopnie zaczynaly jednak butwiec - przelozyla laske z prawej reki do lewej. Uwolniona od laski dlonia ujela porecz. Wypolerowane dotknieciami tysiecy dloni cieple, wlokniste drewno. Twarde sloje i miekkie odstepy pomiedzy nimi. Wypuklosc scietego seczka; staruszka usmiechnela sie lekko. Zawsze sie usmiechala, dotykajac tej poreczy.

Ostroznie przestawiajac nogi i trzymajac laske w zgieciu lewego lokcia, ruszyla w dol. Trzeci od gory stopien uginal sie pod jej ciezarem nieco bardziej od innych, a przedostatni, czternasty, lekko poskrzypywal.

Zmeczona jak po wielogodzinnym biegu staruszka zeszla wreszcie na plaze. Przelozyla znow laske i weszla na pas zwiru. Byla dalekowidzem i jej oczy od dawna juz nie rozroznialy tekstu w gazetach czy ksiazkach, ale doskonale widzialy kazdy kamyczek pod stopami.

Kamienie zreszta tylko pozornie wygladaly na szare. Byly wsrod nich biale, cetkowane, niebieskawe, rozowe; staruszka sluchala, jak poskrzypuja pod podeszwami jej walonek. Gdzieniegdzie na tych kamieniach lezaly wysychajace juz pasma przyniesionych przez sztormowe fale wodorostow; staruszka zatrzymywala sie co jakis czas, zeby nie wiadomo po co tknac w nie koncem laski.

Najtrudniej bylo okrazyc skale. Staruszka szla po wilgotnym zwirze, ryzykujac, ze padnie prosto w wode. Spelzajace od brzegu, unoszone przez fale kamyczki uderzaly o siebie i cichutko grzechotaly.

Skala nareszcie zostala z tylu. Staruszka odeszla od brzegu i postanowila nieco odpoczac; wprost przed nia znajdowala sie naturalna kotlinka, kamienny placyk osloniety od postronnych spojrzen, z trzech stron zamkniety przed podmuchami wiatru i otwarty na morze.

Na kamieniach widac bylo na poly zmyte przez wode czarne plamy sadzy po ogniskach. Staruszka postala tu przez chwile, odetchnela, a potem wyjela z ciemnej siatkowej torebki dzieciece, welniane ubranko.

Starannie i niespiesznie rozlozyla je na plaskim kamieniu.

Potem, ciezko opierajac sie na lasce, usiadla i wyciagnela przed siebie zbolale nogi. Zmiana pozy napelnila ja oszalamiajacym poczuciem krotkotrwalego szczescia.

Tu, na brzegu, myslalo jej sie szczegolnie dobrze. Na tyle dobrze, ze wierzyla, iz lada moment pozna odpowiedz. Jedna jedyna odpowiedz na wiele dreczacych ja pytan.

Wlasciwie to po to ciagle tu przychodzi - zeby zadawac pytania. Zadawac pytania samej sobie, morzu, wiatrowi, dalfinom.

Zeby przywrocic strumieniowi zaskorupialych mysli choc czesc dawnej lekkosci zaczyna wszystko wspominac od jednego dnia. Od tamtej chwili, w ktorej szalejace zywioly, szykujace sie do wypalenia ludzkosci lekcji kolejnej apokalipsy, nagle sie uspokoily i rozmyslily, jakby zmieniajac zamiary.

Po raz pierwszy od tysiaca lat Wrota sie nie otworzyly. Sluzba OP nie zarejestrowala nigdzie ich obecnosci - bo po prostu ich nie bylo.

Ale nie nastapila tez apokalipsa.

Wulkany, ktore zaczynaly juz otwierac swe ogniste paszcze, pozamykaly je spokojnie i zaczopowaly sie wlasna lawa.

Skorupa ziemska, ktora tu i owdzie zaczynala sie juz wydymac przed kolejnym kataklizmem, zamarla i znieruchomiala.

Gigantyczne fale wstajace w glebi oceanow zapadly sie i wygladzily, deszcze meteorytow nie dotarly do powierzchni ziemi, glefy wrocily w morze, a kleby jadowitych oparow nieszkodliwie sie rozwialy na bezpiecznej dla ludzi wysokosci.

Ludzkosc zamarla z przerazenia. Dlugo dreptala w miejscu, czekajac na otwarcie sie Wrot, a potem, nie doczekawszy sie ani smierci, ani wybawienia, wszyscy ludzie cichutko i jak niepyszni wrocili do swoich prawie nietknietych miast.

Nastapily lata zamieszania i zametu. Nikt nie wiedzial, czy zaczynac odliczanie lat nowego cyklu, zabierajac sie do plodzenia i rodzenia dzieci; ale wreszcie natura zrobila swoje i w salach porodowych ponownie zapiszczaly pierwsze noworodki. Nowy cykl - nowe zycie; juz siedemnasty rok na progu i nie wiadomo, czy sie nalezy spodziewac nowej apokalipsy.

Patrzaca w morze staruszka wierzy, ze apokalipsy w ogole nie bedzie.

Co wiecej, niekiedy jej sie wydaje, ze ona to wie. Wie to z absolutna pewnoscia. Apokalipsy nie bedzie juz nigdy wiecej; ale patrzac w dal zalzawionymi oczami, pyta, dlaczego? Dlaczego?!

Mozliwe, ze wtedy, w pelnym ewakuowanych oficjeli autobusie, nawiedzila ja, pograzona w histerii, szalona wizja.

Zwidzial jej sie przeswit tamtych, zniszczonych Wrot. Morze, zielonkawy przestwor, niewazkosc i dazace ku powierzchni teczowe babelki. Wydalo jej sie, ze wyciagniete w pustke dlonie natykaja sie na zlota pajeczyne. I wszystkie jej sily, wszystkie pragnienia zlaly sie wtedy we wscieklosc i furie, w jedno jedyne zyczenie - rozerwac, przebic sie, rozedrzec. I azurowa siatka pekla nagle, a na samej krawedzi szalonej wizji - o ile byla to jakas wizja - odkryla cudza obecnosc. Jakby nagle otworzylo sie przed nia czyjes Oko. Wstrzas byl tak silny i niespodziewany, ze niemal natychmiast stracila przytomnosc... Staruszka wzdycha i podnosi wzrok ku nisko zwieszonemu niebu. - Dlaczego? - pytaja bezsilnie jej zapadniete wargi. Czy to mozliwe, zeby postepek jej syna, egzaltowanego chlopaka... Ze postepek wyrostka, ktory zrezygnowal z darowanego mu przez los przywileju ewakuacji poza kolejnoscia, w sumie niemadra dziecinada, zeby cos takiego wstrzasnelo metafizycznymi podstawami budowy swiata? Czy to mozliwe, zeby zrodzone z wscieklosci jej bezglosne wolanie zostalo uslyszane? Kto mialby je uslyszec?! Nie, to niemozliwe, odpowiada sobie staruszka. I natychmiast zapytuje niepewnie: czy w istocie nie? A moze byl to przypadek? Slepy traf, ona zas nadaremnie lamie sobie glowe i zadaje monotonnie wciaz te same pytania? Czy to mozliwe, iz gdzies daleko, w zupelnie innym miejscu inne sily rozwiazaly za nia i za cala ludzkosc - ten rebus?

Tak czy inaczej, apokalipsa zostala odwolana i ludzkosci zdjelo z twarzy kaganiec. Swiat zostal spuszczony z powroza, choc staruszka wie, ze nie doczeka czasow, kiedy ludzkosc ostatecznie zazna swobody. Wie i wcale nie czuje z tego powodu urazy.

Jest juz po prostu zmeczona.

A dzis zmeczyla sie bardziej niz zwykle. Byc moze nawet nie powinna byla schodzic na brzeg - po kilkugodzinnym i nieprzerwanym spacerze. Byla na cmentarzu - ale okazalo sie, ze grob jej syna, Andrieja Sotowa, zostal uporzadkowany i ktos zostawil na nim bukiet wiednacych juz tulipanow.

Andriej Andriejewicz Sotow zginal w wieku trzydziestu czterech lat; lekarz Pogotowia Ratunkowego tylko pare pelnych trwogi miesiecy zdazyl popracowac na froncie. Kolejna wojna wybuchla nagle - i rownie nagle sie zakonczyla.

Staruszka zamknela oczy. Na dnie jej pamieci pojawil sie nagle cien smiglowca. W tamtym wawozie strzelano z helikopterow do ludzi - jak kiedys do glef. Nie byla tam, ale wydalo jej sie, ze pamieta - ciemna sylwetka na tle slonca, obloki kurzu, ryk silnikow i huk serii z karabinow maszynowych.

Cisza. Szum nadplywajacych fal.

Na szczycie skal pojawila sie grupka wyrostkow; chlopaki prawdopodobnie szykowali sie na zajete przez staruszke miejsce, bo w ich glosach dzwieczalo niezadowolenie. Nienajlepszy juz sluch nic pozwolil staruszce na rozroznienie poszczegolnych slow; szum fal slyszala wyraznie, krzyki mew i swist wiatru tez, a ludzkie slowa rozmywaly sie i nie chcialy zostawac w pamieci; w glosach chlopakow tymczasem pojawila sie wrogosc, ktos nawet cisnal kamieniem, ktory upadl dwa kroki od siedzacej nieruchomo starej kobiety, a potem wszystko nagle ucichlo, chlopcy wymienili kilka uwag - ale juz znacznie ciszej - i odeszli, uznawszy jej prawo do kamieni, morza i samotnosci.

Na twarzy staruszki pojawil sie usmiech.

O pol tonu nizej. Nutka, nutka, polnuta; gamy, harmonia, partytura. Jej praca utracila sens. Nikt juz nigdy sie nic dowie, czy miala racje. Nikt juz nigdy nie uslyszy tego akordu, ktory czasami - jak na przyklad teraz - dzwieczy echem w jej uszach. Pewnie to glos zaginionych Wrot.

I oczywiscie nikt nie bedzie sortowal tych chlopcow na godnych i nieprzydatnych Wrotom; wyboru dokona czas, los i slepy traf, ten sam, ktory odwrocil sie od jej syna w tamtym rozgrzanym wawozie... Los. Szczescie.

Byc moze, ci wlasnie chlopcy byli przedwczoraj na stadionie. I tez tloczyli sie w scisku, gdy wszyscy jednoczesnie opuscili swoje sektory. Stratowano dwoch chlopakow i dziewczynke. Przedwczoraj. Nie bylo zadnej apokalipsy - po prostu wszyscy chcieli szybciej opuscic stadion.

Pozbawionej kaganca ludzkosci przyjdzie jeszcze zbierac swoja mryge - po kawaleczku i stopniowo. Zbierac i rozwalac - ona zas moze jej tylko zyczyc powodzenia. Ludzkosc bedzie musiala dokonywac swoich wyborow - ale juz bez niej, bezsilnej staruchy na brzegu morza.

Chlopcy odeszli - a kazdy z nich uniosl swoja czastke apokalipsy.

Staruszka ponownie zamknela oczy, ale obraz morza pozostal jej pod powiekami. Pewnie sie poprzecieraly. Staly sie polprzezroczyste, niczym bibulki papierosowe; gdzies na krawedzi widocznosci mignely grzbiety dalfinow. Wiedziala, ze to zludzenie - dalfinow od dawna nikt juz nie widzial i nie zobaczy. Dalfiny staly sie legenda.

Wydalo jej sie nagle, ze patrzy w dol oczami bujajacej nad morzem mewy - i widzi sama siebie, staruszke siedzaca z wyprostowanymi plecami, ktora tak trafnie i przytulnie wrosla w nabrzezne skaly, ze wydaje sie siedziec tak od poczatku czasu, zlozywszy podbrodek w siodelku splecionych, opartych na lasce dloni.

Ona i cieply kamien na brzegu - rownoprawni partnerzy.

Dlaczego? - monotonnie pyta nadplywajaca ku brzegowi fala. Dlaczego? I co dalej? Co teraz bedzie? Co bedzie z nami wszystkimi?

Milczy cieply kamien.

I staruszka milczy.

Czeka na odpowiedz.

Вы читаете Armaged-dom
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×