— Posluchaj, jezeli to ja mam byc ofiara, a istnieje taka mozliwosc — zaproponowalem — to moze zalatwimy sprawe w tej chwili? Obaj trzymamy po dwa noze. Zwyciezca powie, ze zostal zaatakowany i ze dzialal w samoobronie. Nie ma swiadkow. Zeszlej nocy widziano nas obu pijanych i w wojowniczym nastroju.

— Nie, Karagee.

— Co nie? To nie ja mam byc ofiara? Czy nie chcesz tego zalatwic w ten sposob?

— Moglbym powiedziec, ze to nie ty masz byc ofiara. Ale nie wiedzialbys, czy mowie prawde, czy nie.

— Zgadza sie.

— Moglbym powiedziec, ze nie chce tego zalatwic w ten sposob.

— Czy to prawda?

— Tego nie mowie. Ale zeby cie usatysfakcjonowac, powiem tak: Gdybym chcial cie zabic, nie probowalbym tego dokonac z nozem w reku, ani bym tez nie boksowal sie z toba czy wyzywal cie na zapasy.

— A to dlaczego?

— Poniewaz wiele lat temu, kiedy bylem mlody, pracowalem w Kurorcie Kerch, obslugujac stoliki zamoznych Yegan. Nie znales mnie wtedy. Dopiero co przyjechalem z Pamiru. Przybyles do Kerchu ze swoim przyjacielem poeta.

— Teraz sobie przypominam. Tak… W tamtym roku zmarli rodzice Phila — byli moimi dobrymi przyjaciolmi — i zamierzalem odwiezc Phila na uniwersytet. Ale byl pewien Yeganin, ktory odebral mu jego pierwsza kobiete i przywiozl ja do Kerchu. Tak, artysta kabaretowy. Juz nie pamietam, jak sie nazywal.

— Thrilpai Ligo, bokser walczacy stylem shajadpa. Wygladal jak gora na skraju wielkiej rowniny: wysoki, niewzruszony. Boksowal otwartymi dlonmi owinietymi veganskimi tasmami — skorzanymi paskami nabitymi ostrymi cwiekami.

— Tak, przypominam sobie…

— Nigdy przedtem nie boksowales stylem shajadpa, a jednak walczyles z nim o tamta dziewczyne. Zebral sie duzy tlum mlodych Yeganek i Ziemianek. Ja stanalem na stoliku, zeby lepiej widziec. Po minucie byles caly zakrwawiony. Ligo dazyl do tego, zeby krew zalala ci oczy, a ty ciagle potrzasales glowa. Mialem wtedy pietnascie lat i zaledwie trzech zabitych na swoim koncie, i pomyslalem, ze umrzesz, bo nawet nie drasnales Yeganina. A potem twoja prawa reka poleciala w jego kierunku jak rzucony mlotek, tak szybko! Trafiles go w sam srodek podwojnej kosci, ktora niebiescy maja w klatce piersiowej — a jest ona twardsza od naszego splotu slonecznego — i zmiazdzyles go jak jajko. Jestem pewien, ze mnie nigdy by sie to nie udalo, i dlatego boje sie twoich rak i ramion. Pozniej dowiedzialem sie, ze przetraciles rowniez nietoperza pajakowatego. Nie, Karagee, zabilbym cie z dystansu.

— To bylo tak dawno temu… Nie myslalem, ze jeszcze ktos to pamieta.

— Wygrales dziewczyne.

— Tak. Nie pamietam jej imienia.

— Ale nie zwrociles jej poecie. Zatrzymales ja dla siebie. Dlatego prawdopodobnie nienawidzi cie.

— Phil? Z powodu tamtej dziewczyny? Nawet nie pamietam, jak wygladala.

— Ale on nigdy nie zapomnial. Dlatego uwazam, ze cie nienawidzi. Potrafie wyczuc nienawisc, wyniuchac jej zrodla. Zabrales mu jego pierwsza kobiete. Bylem tam.

— To byl jej pomysl.

— I on sie starzeje, a ty pozostajesz mlody. To smutne, Karagee, kiedy przyjaciel ma powod, zeby nienawidziec przyjaciela.

— Tak.

— F wcale nie odpowiadam na twoje pytania.

— To mozliwe, ze zlecono ci zamordowanie Yeganina.

— Mozliwe.

— Dlaczego?

— Powiedzialem jedynie, ze to mozliwe, a nie, ze tak rzeczywiscie jest.

— A wiec zadam ci jeszcze tylko jedno pytanie i dam spokoj. Co dobrego by przyszlo ze smierci Yeganina? Jego ksiazka moglaby bardzo przyczynic sie do poprawy stosunkow miedzy ludzmi i Yeganami.

— Nie wiem, co dobrego lub zlego by przyszlo z jego smierci, Karagee. Porzucajmy jeszcze nozami.

Przystalem na propozycje. Dobrze ocenilem odleglosc oraz ciezar nozy i umiescilem oba w samym srodku tarczy. Hasan wcisnal obok nich swoje dwa ostrza, przy czym drugie zazgrzytalo z ostrym metalicznym dzwiekiem, ocierajac sie o jedno z moich.

— Cos ci powiem — odezwalem sie, kiedy znow je wyciagnelismy z tarczy. — Jestem kierownikiem tej wycieczki i odpowiadam za bezpieczenstwo jej uczestnikow. Ja tez bede ochranial Yeganina.

— To bardzo dobrze, Karagee. On potrzebuje ochrony. Odlozylem noze na tace i ruszylem do drzwi.

— Wyjezdzamy jutro rano o dziewiatej. Na pierwszym polu na terenie Biura bedzie czekal konwoj slizgowcow.

— Tak. Dobranoc, Karagee.

— I mow do mnie Conrad.

Trzymal noz przygotowany do rzutu do tarczy. Zamknalem drzwi i ruszylem korytarzem. Kiedy szedlem, uslyszalem kolejny brzdek, ktory zabrzmial znacznie blizej niz za pierwszym razem. Odbil sie wokol mnie echem, wypelniajac caly korytarz.

* * *

Kiedy szesc wielkich slizgowcow przemykalo nad wielka woda w kierunku Egiptu, przenioslem sie mysla najpierw na wyspe Kos i do Cassandry, po czym z pewnym trudem wrocilem do rzeczywistosci i pomyslalem o przyszlosci: o krainie piasku, o Nilu, o zmutowanych krokodylach i o paru martwych faraonach, ktorych spokoj byl wtedy zaklocony przez jedno z moich biezacych przedsiewziec. („Smierc szybkim lotem przybywa do tych, ktorzy bezczeszcza…” itd.) Potem pomyslalem o ludzkosci: wegetujacej w ciezkich warunkach na przystanku tytan-skim, pracujacej w Biurze Ziemi, upokarzanej na Talerze i Bekabie, borykajacej sie z trudnymi warunkami na Marsie i wiodacej taki sobie tryb zycia na Rylpahu, Divbahu i kilkudziesieciu innych swiatach w Konglomeracie Yeganskim. I wtedy pomyslalem o Yeganach.

Niebieskoskorzy osobnicy z zabawnymi nazwiskami i dolkami na twarzy, przypominajacymi slady po ospie, przyjeli nas, kiedy bylismy zziebnieci, nakarmili nas, kiedy bylismy glodni. Tak. Zrozumieli to, ze nasze marsjanskie i tytanskie kolonie cierpialy zmuszone do niemal stuletniej naglej samowystarczalnosci — po wypadkach zwanych Trzema Dniami — nim wynaleziono nadajacy sie do zastosowania statek miedzygwiezdny. Niczym kwiaciaki bawelniane (okreslenie Emmeta) po prostu szukalismy domu, poniewaz wyeksploatowalismy ten, ktory posiadalismy. Czy Yeganie siegneli po srodek owadobojczy? Nie. Bedac madra, starsza rasa, pozwolili nam osiedlic sie na ich swiatach, zyc i pracowac w ich miastach ladowych i morskich. Bo nawet kultura tak rozwinieta jak veganska potrzebuje sily roboczej od gatunku istot przystosowanych do pracy fizycznej. Dobrych sluzacych domowych nie mozna zastapic maszynami, tak samo nie da sie zastapic kontrolerow maszyn, dobrych ogrodnikow, rybakow ze slonych wod, robotnikow wykonujacych niebezpieczne prace pod woda i pod ziemia, oraz etnicznych artystow kabaretowych pochodzacych z innej cywilizacji. Trzeba przyznac, ze obecnosc ludzkich sadyb obniza wartosc przyleglych nieruchomosci veganskich, ale z drugiej strony sami ludzie kompensuja to przyczynianiem sie do wiekszego dobrobytu.

Ten wniosek sprawil, ze wrocilem mysla do Ziemi. Yeganie nigdy dotad nie widzieli calkowicie zniszczonej cywilizacji, byli wiec zafascynowani nasza rodzima planeta. Na tyle zafascynowani, by tolerowac nasz pozaziemski rzad na Talerze. Na tyle, by kupowac bilety na wycieczke ziemska w celu obejrzenia ruin. Nawet na tyle, by kupowac tu nieruchomosci i otwierac kurorty. Istnieje cos takiego jak swego rodzaju fascynacja planeta, ktora przypomina muzeum. (Co takiego James Joyce powiedzial o Rzymie?). Tak czy inaczej w kazdym veganskim roku budzetowym martwa Ziemia nadal przynosi swoim zyjacym wnukom skromny, lecz znaczacy dochod. Stad wlasnie wzieli sie Biuro, Lorel, George, Phil i tak dalej.

Stad wlasnie, ze tak powiem, wzialem sie nawet ja.

Daleko w dole ocean przypominal niebieskoszary dywan wysuwany spod naszych stop. Zastapil go ciemny kontynent. Pedzilismy dalej w kierunku Nowego Kairu.

Wyladowalismy poza miastem. Nie ma tam pasa startowego z prawdziwego zdarzenia. Po prostu

Вы читаете Ja, niesmiertelny
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×