Nastepnie spojrzala na Dona, ale on byl za daleko, zeby slyszec nasza rozmowe, a poza tym patrzyl w innym kierunku. Byl zajety nalewaniem Myshtigowi prawdziwej coli z dzbanka wyjetego z mechanicznego barku. Yeganie twierdzili, ze receptura na coca-cole byla archeologicznym odkryciem stulecia. Zaginala podczas Trzech Dni i odzyskano ja mniej wiecej dziesiec lat temu. Na rynku bylo wiele sztucznych coli, ale zadna z nich nie wywierala na veganski metabolizm takiego skutku jak prawdziwa. Jeden z ich wspolczesnych historykow nazwal ja „Drugim wkladem Ziemi w kulture galaktyczna”. Pierwszym byl oczywiscie bardzo delikatny nowy problem spoleczny, na ktory znuzeni filozofowie veganscy czekali od wielu pokolen.

Diane znow spojrzala na mnie.

— Jeszcze nie wiem — odparla. — Prosze zapytac Dona.

— Zapytam.

I tak zrobilem, ale dopiero pozniej. Nie bylem zawiedziony, jako ze niczego sie nie spodziewalem.

Ale teraz, kiedy siedzialem, starajac sie podsluchac rozmowe, doznalem nagle widzenia, ktore moj psychoanalityk zaklasyfikowal kiedys jako pseudotelepatyczne spelnienie pragnien. Wyglada to mniej wiecej tak:

Chce sie dowiedziec, co sie gdzies dzieje. Mam prawie dosc informacji, zeby odgadnac. A wiec odgaduje. Tylko, ze dziala to tak, jakbym widzial i slyszal oczami i uszami jednej z zaangazowanych osob. Sadze jednak, ze nie jest to prawdziwa telepatia — choc taka sie wlasnie wydaje — bo czasami zdarzaja sie pomylki.

Psychoanalityk potrafil mi powiedziec wszystko na ten temat z wyjatkiem udzielenia odpowiedzi dlaczego. W ten sposob stalem na srodku pokoju, patrzylem na Myshtiga, bylem Dos Santosem, mowilem:

— …rowniez pojade, zeby zapewnic panu ochrone. Nie w charakterze sekretarza Radpolu, ale jako prywatny obywatel.

— Nie prosilem o panska ochrone — powiedzial Veganin. — Tym niemniej dziekuje. Przyjmuje panska oferte przechytrzenia smierci z rak panskich towarzyszy.

I dodal z usmiechem:

— Gdyby probowali mnie zabic podczas podrozy. Watpie, czy sprobuja, ale bylbym glupcem, odrzucajac ochrone Dos Santosa.

— Madrze pan postepuje — przyznalem, wykonujac nieznaczny uklon.

— Oczywiscie — potwierdzil Cort. — A teraz prosze mi powiedziec — skinal w kierunku Ellen, ktora wlasnie skonczyla sie klocic o cos z George'em i odchodzila od niego — kto to jest?

— Ellen Emmet, zona George'a Emmeta, dyrektora Departamentu Ochrony Przyrody.

— Ile kosztuje?

— Nic mi nie wiadomo, zeby ostatnio podawala cene.

— A jaka cene podawala dawniej?

— Nigdy nie podawala zadnej.

— Wszystko na Ziemi ma cene.

— W takim razie sadze, ze musi sie pan sam dowiedziec.

— Tak zrobie.

Ziemianki zawsze jakos pociagaly Vegan. Jeden powiedzial mi kiedys, ze czuje sie przy nich jak zoofil. To ciekawe, bo pewna dziewczyna do towarzystwa w kurorcie Cote d'Or szepnela mi kiedys, chichoczac, ze czuje sie przy nich jak „une zoophiliste”. Przypuszczam, ze te strumienie powietrza z yeganskich pluc musza laskotac i pobudzac piersi kobiece.

— A propos — zapytalem. — Czy przestal juz pan bic swoja zone?

— Ktora?

Widzenie dobieglo konca i znow siedzialem na swoim krzesle.

— …Co ty na to, kolego? — uslyszalem glos George'a Emmeta.

Spojrzalem na niego. Pojawil sie nagle i usiadl na szerokiej poreczy mojego krzesla.

— Czy moglbys powtorzyc? Wlasnie ucialem sobie mala drzemke.

— Powiedzialem, ze znalezlismy sposob na wytepienie nietoperza pajakowatego. Co ty na to, kolego?

— Rymuje sie — zauwazylem. — Wyjaw mi ten sposob na wytepienie nietoperza pajakowatego.

Ale George rozesmial sie. To jeden z tych facetow, ktorzy wybuchaja smiechem w nieoczekiwanych momentach. Chodzi ze skwaszona mina przez wiele dni, a w pewnym momencie jakis drobiazg powoduje, ze zaczyna nagle chichotac. Przypomina to przyduszony smiech niemowlecia, a jego rozowa, nalana twarz i rzadkie wlosy poteguja to wrazenie. Musialem poczekac az sie uspokoi. Ellen znajdowala sie w pewnej odleglosci od nas i wymyslala Lorelowi, a Diane wrocila do odczytywania tytulow ksiazek na regalach.

Wreszcie George wysapal poufnym tonem:

— Stworzylem nowy gatunek slishi.

— To wspaniale! — zachwycilem sie, po czym zapytalem spokojnie: — Co to sa slishi?

— Slish to bakabijski pasozyt — wyjasnil — przypominajacy duzego kleszcza. Moje maja mniej wiecej jeden centymetr dlugosci — podkreslil z duma — wgryzaja sie gleboko w cialo i wydalaja bardzo trujaca substancje.

— Smiertelna?

— Moje tak.

— Moglbys mi jednego pozyczyc? — zapytalem.

— Po co?

— Chce go podrzucic pewnej osobie na plecy. Wlasciwie daj mi kilkadziesiat egzemplarzy. Mam wielu przyjaciol.

— Moje slishi nie szkodza ludziom, tylko nietoperzom pajakowatym. Nie toleruja ludzkiego ciala. Dziala na nich jak trucizna. („Moje slishi” powiedzial bardzo zaborczym tonem.) Metabolizm ich zywiciela musi byc oparty na miedzi, a nie na zelazie — wyjasnil — i nietoperze pajakowate mieszcza sie w tej kategorii. Dlatego chce jechac z toba na te wycieczke.

— Chcesz, zebym znalazl nietoperza pajakowatego i przytrzymal go, podczas gdy ty rzucisz na niego slishi? Czy wlasnie to chcesz powiedziec?

— No coz, chcialbym zatrzymac kilka nietoperzy dla siebie, bo wszystkie, ktore mialem, zuzylem w zeszlym miesiacu, ale juz teraz jestem pewien, ze slishi spelnia swoje zadanie. Chce jechac, zeby wywolac zaraze.

— Jaka zaraze?

— Wsrod nietoperzy. W ziemskich warunkach, jezeli zapewni im sie odpowiedniego zywiciela, slishi rozmnazaja sie w dosc szybkim tempie i gdybysmy wprowadzili je we wlasciwej porze roku, wywolalyby u nietoperzy bardzo zakazna chorobe. Mysle tu o poznej porze godow poludniowo-zachodniego nietoperza pajakowatego. Ta pora zacznie sie za szesc do osmiu tygodni na terytorium Kalifornii, w Starym Miejscu — choc juz nie napromieniowanym — zwanym Capistrano. O ile mi wiadomo, twoja wycieczka znajdzie sie w tamtej okolicy mniej wiecej w tym czasie. Kiedy nietoperze wroca do Capistrano, chce na nie czekac ze slishi. A poza tym przydalyby mi sie wakacje.

— Aha. Czy juz rozmawiales o tym z Lorelem?

— Tak, i on uwaza, ze to swietny pomysl. Wlasciwie chce sie z nami tam spotkac i porobic zdjecia. Moze juz nie bedzie zbyt wielu okazji, zeby poogladac te stwory — zobaczyc, jak podczas przelatywania przeslaniaja niebo, jak gniezdza sie w ruinach, jak pozeraja dziki, jak pozostawiaja swoje zielone odchody na ulicach — wiesz, to piekny widok.

— No tak, cos w rodzaju maskarady polaczonej z figlami w przeddzien Wszystkich Swietych. Co sie stanie z tymi wszystkimi dzikami, jesli wybijemy nietoperze pajakowate?

— Bedzie ich wiecej. Ale przypuszczam, ze pumy nie dopuszcza, aby rozplenily sie tak jak kroliki w Australii. W kazdym razie chyba wolisz dziki od nietoperzy pajakowatych, co?

— Nie darze szczegolna sympatia ani jednych, ani drugich, ale kiedy juz o tym mysle, to chyba wole dziki. W porzadku, oczywiscie, mozesz z nami jechac.

— Dziekuje. Bylem pewny, ze pomozesz.

— Nie ma o czym mowic.

W tym momencie Lorel poprosil swoim gardlowym glosem o uwage. Stal obok wielkiego biurka na srodku pokoju, przed ktorym powoli opuszczal sie szeroki ekran. Byl to gruby transparer wielowymiarowy, wiec nikt nie musial zmieniac miejsca, zeby lepiej widziec. Sands przycisnal guzik z boku biurka i swiatla nieco przygasly.

— Za chwile wyswietle kilka map — powiedzial — jezeli uda mi sie uruchomic to synchro-urzadzenie… No

Вы читаете Ja, niesmiertelny
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×