– A co z tymi terrorystami z Puerto Rico? – zapytal Runyan, nie podnoszac glowy.

– Mieczaki. Nie ma sie czym przejmowac – rzucil od niechcenia K.O. Lewis. – Groza juz od dwudziestu lat.

– Wiec moze powinnismy wziac sie do roboty. Mamy odpowiedni klimat, nie sadzi pan?

– Nie ma sie co przejmowac tymi z Puerto Rico, prezesie. – Runyan lubil, gdy zwracano sie do niego “prezesie”. Nie “panie sedzio” czy “panie prezesie”, lecz wlasnie “prezesie”. – Groza tak jak wszyscy.

– Bardzo zabawne – odparl Runyan z kamienna twarza. – Bardzo zabawne. Mam nadzieje, ze nie pominelismy zadnej organizacji. – Rzucil raport na biurko i potarl czolo. – Porozmawiajmy o bezpieczenstwie. – Zamknal oczy.

K.O. Lewis odlozyl swoj egzemplarz raportu na biurko sedziego.

– No coz, dyrektor uwaza, ze powinnismy przydzielic po czterech agentow kazdemu z czlonkow Sadu. Przynajmniej na najblizsze dziewiecdziesiat dni. Do pracy i z pracy sedziowie beda jezdzic limuzynami z eskorta. Policja bedzie strzegla takze budynku Sadu.

– A co z podrozami?

– Trzeba bedzie z nich zrezygnowac, przynajmniej na jakis czas. Dyrektor uwaza, ze sedziowie nie powinni opuszczac dystryktu Kolumbii az do konca roku.

– Oszalal pan? A moze oszalal panski zwierzchnik? Jesli polece moim szanownym kolegom zastosowanie sie do tego wymogu, jeszcze dzis wyjada z miasta i nie wroca przez najblizszy miesiac. To absurd! – Runyan zmarszczyl czolo i spojrzal na swych asystentow, ktorzy pokrecili glowami, nie kryjac oburzenia.

Na Lewisie nie zrobilo to zadnego wrazenia. Spodziewal sie takiej reakcji.

– Decyzja nalezy do pana. Ze strony dyrektora tylko sugestia.

– Idiotyczna sugestia!

– Dyrektor nie liczy na panska zgode. Liczy natomiast, ze zechce pan odpowiednio wczesnie poinformowac go o planowanych podrozach. W przeciwnym razie nie bierzemy odpowiedzialnosci za bezpieczenstwo sedziow.

– Chce pan powiedziec, ze macie zamiar eskortowac kazdego sedziego za kazdym razem, gdy wyjezdza z miasta?

– Tak, prezesie. Mamy taki plan.

– Nic z tego. Ci ludzie nie sa przyzwyczajeni do nianczenia.

– Tak jest. Nie nawykli rowniez do aniolow strozow. Prosze jednak nie zapominac, ze naszym zadaniem jest chronic pana i panskich szanownych kolegow, sir. Oczywiscie nie musimy tego robic. Ale wydaje mi sie, sir, ze to wy nas wezwaliscie. Lecz jesli taka jest wasza wola, mozemy was zostawic w spokoju.

Runyan nerwowo poprawil sie w fotelu.

– A co z budynkiem?

Lewis usmiechnal sie lekko.

– Nie martwimy sie o gmach, prezesie. Latwo go zabezpieczyc. Z tym nie powinno byc zadnych problemow.

– Wiec o co chodzi?

– Ulice pelne sa idiotow, pomylencow i nawiedzonych. – Lewis kiwnal glowa w strone okna.

– I wszyscy nas nienawidza.

– Na to wyglada. Niech pan poslucha, prezesie, bardzo martwi nas sedzia Rosenberg. Nie chce wpuscic naszych ludzi do swojego domu; kaze im warowac przez cala noc na ulicy. Tylko swojemu ulubionemu policjantowi z Sadu… jakze on sie nazywa? Ferguson… zezwolil na warte przy tylnym wyjsciu, i to jedynie od dziesiatej wieczorem do szostej rano. W domu jest tylko sedzia i jego pielegniarz. To miejsce nie nalezy do bezpiecznych.

Runyan zaczal czyscic paznokcie spinaczem i usmiechnal sie pod nosem. Smierc Rosenberga – naturalna czy nie – przynioslaby wszystkim ulge. Malo tego, bylby to powod do swieta. Prezes wlozylby czarny garnitur i wyglosil mowe pogrzebowa, a potem za zamknietymi drzwiami, w towarzystwie asystentow, zacieralby rece z radosci. Spodobala mu sie ta mysl.

– Co pan proponuje? – spytal.

– Moze moglby pan z nim porozmawiac?

– Probowalem. Wyjasnilem mu, ze wedle wszelkich znakow na niebie i ziemi jest najbardziej znienawidzonym czlowiekiem w Ameryce, ze przeklinaja go miliony ludzi i ze wiekszosc z nich nie moze doczekac sie jego smierci. Ze pod jego adresem nadchodzi cztery razy wiecej listow z pogrozkami niz do nas wszystkich razem wzietych i ze stanowi idealny i latwy cel dla zabojcy.

– I co on na to? – zapytal Lewis po chwili.

– Kazal mi sie pocalowac w dupe, a potem usnal.

Asystenci zachichotali. Agenci FBI, zdawszy sobie sprawe, ze wolno sie smiac, zarechotali zgodnie.

– Wiec co mamy robic? – spytal powaznie Lewis.

– Chroncie go najlepiej, jak potraficie, sporzadzajcie raporty i nie zawracajcie sobie nim glowy. On sie nie boi niczego, nawet smierci, a skoro pieklo go nie przeraza, to nie wasz interes.

– Owszem, nasz. Interes dyrektora i moj, prezesie. Sprawa jest prosta: jesli komus cos sie stanie, Biuro wpadnie w tarapaty.

Prezes zakolysal sie w fotelu. Jazgot dobiegajacy z ulicy irytowal go coraz bardziej, a spotkanie trwalo juz zbyt dlugo.

– Nie zawracajcie sobie glowy Rosenbergiem. Moze umrze we snie. Bardziej martwi mnie Jensen.

– Tak, on tez stwarza problemy – rzucil Lewis, kartkujac notatnik.

– Wiem, ze stwarza problemy – wycedzil przez zeby Runyan. – Przynosi nam wstyd. Zdaje sie, ze obecnie jest liberalem. W polowie przypadkow glosuje tak jak Rosenberg. W przyszlym miesiacu zostanie zapewne zwolennikiem supremacji bialych i opowie sie za segregacja w szkolach. Za pol roku zakocha sie w Indianach i zechce oddac im Montane. Zachowuje sie jak dziecko opoznione w rozwoju.

– Wie pan, on poddaje sie kuracji antydepresyjnej…

– Wiem, wiem. Powiedzial mi o tym. Traktuje mnie jak ojca. Jaki lek mu podaja?

– Prozac.

– A co z ta instruktorka aerobiku, z ktora sie spotykal? Wciaz ja widuje? – Prezes ponownie zajal sie paznokciami.

– Raczej nie, prezesie. Sadze, ze Jensen nie interesuje sie kobietami – stwierdzil enigmatycznie Lewis. Wiedzial jednak wiecej, niz chcial powiedziec. Spojrzal porozumiewawczo na jednego z agentow.

Runyan nie zwrocil na to uwagi.

– Wspolpracuje z wami? – indagowal, nie przerywajac czyszczenia paznokci.

– Oczywiscie, ze nie. Pod wieloma wzgledami jest gorszy od Rosenberga. Pozwala nam eskortowac sie tylko pod dom, a potem kaze tkwic przez cala noc na parkingu. Nie mozemy siedziec nawet w korytarzu. Twierdzi, ze niepokoilibysmy sasiadow. Prosze pamietac, ze on mieszka na szostym pietrze, a do budynku mozna sie dostac na dziesiec roznych sposobow. Bawi sie z nami w kotka i myszke. Wymyka sie o roznych porach i nigdy nie wiemy, czy jest u siebie, czy tez nie. Rosenberg przynajmniej przez cala noc siedzi w domu. Jensen jest wprost niemozliwy.

– Wspaniale! Jesli wy nie potraficie go wysledzic, potencjalny morderca nie ma zadnych szans.

Lewis nie pomyslal o tym. I wcale go to nie rozbawilo.

– Dyrektor bardzo martwi sie bezpieczenstwem sedziego Jensena.

– Pod jego adresem nie nadchodzi wiele grozb.

– Jest szosty na liscie, zaraz za panem, panie sedzio.

– Och, a wiec ja jestem na piatym miejscu.

– Owszem. Tuz za sedzia Manningiem. Nawiasem mowiac, wspolpraca z nim uklada sie doskonale.

– Manning boi sie wlasnego cienia – orzekl prezes, a potem zreflektowal sie. – Nie powinienem byl tego mowic. Wybaczcie, panowie.

Lewis nie zwrocil uwagi na slowa Runyana.

– Ogolnie rzecz biorac, wspolpraca sedziow z nami uklada sie dobrze, wyjawszy oczywiscie Rosenberga i Jensena. Sedzia Stone klnie na czym swiat stoi, ale stosuje sie do naszych polecen.

– Stone klnie na wszystko i wszystkich, wiec nie bierzcie tego do siebie. Jak pan sadzi, dokad wymyka sie Jensen?

Вы читаете Raport “Pelikana”
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×