Ostatni z Atlantydy

Antologia

Opowiadania zaczerpnieto z nastepujacych wydawnictw: A. Dnieprow, Urawnienija Maxwella, 1960

Jantarnaja Komnata, 1961

Fantastika 1962 god Almanach prikluczenij

Zawartosc zbioru

1. A. Szalimow: Ostatni z Atlantydy (przel. Zygmunt Burakowski)

2. A. Dnieprow: Rownania Maxwella (przel. Waldemar Kiwilszo)

3. A. Dnieprow: Formula niesmiertelnosci (przel. Jerzy Herlinger)

4. S. Gansowski: Kroki w nieznane (przel. Jerzy Litwiniuk)

5. G. Anfilow: Radosc czynu (przel. Jerzy Herlinger)

6. A. Gromowa: Glegi (przel. Janina Karczmarewicz-Fedorowska)

7. A. i B. Strugaccy: Wspaniale urzadzona planeta (przel. Eligiusz Madejski)

A. Szalimow

OSTATNI Z ATLANTYDY

Przedziwna te historie opowiadal don Antonio Salvator di Riveira — stary jezykoznawca i kustosz muzeum w Porto Alte na Maderze. Gdzie konczy sie w niej prawda? Gdzie zaczyna fantazja? Niechze osadzi sam czytelnik.

Portret, ktory ogladalem w muzeum Atlantydy, nosi date 1889, zostal wiec namalowany na dlugo przed pojawieniem sie znanej pracy Alberta Einsteina o wzglednosci czasu. W dodatku pospiech, jaki przejawil przeor klasztoru, by wejsc w posiadanie kluczy od podziemia…

Zreszta zaczne od poczatku.

* * *

Realizujac program Miedzynarodowego Roku Geofizycznego, prowadzilismy na Atlantyku badania oceanograficzne. W Zatoce Biskajskiej zaatakowala nas gwaltowna burza. Huragan uszkodzil mechanizm sterowy i zniosl lekki szkuner daleko na poludniowy zachod.

Weszlismy do portu w Funchal na remont i przebalaganili tam ponad dwa tygodnie.

Z wyksztalcenia jestem geologiem morza. Znalazlszy sie na Maderze, staralem sie nie marnowac czasu. Calymi dniami lazilem po skalistych gorach wulkanicznego pochodzenia. Cieszyl mnie fakt, ze moge blizej poznac atlantyckie dno, a raczej ten jego kawalek, ktory ruchy skorupy ziemskiej zmienily w niewielka gorzysta wyspe.

Pewnego razu parny upal zmusil mnie do zmiany trasy. Zszedlem ze stromej grani do nadbrzeznego osiedla, ktorego kryte dachowka chaty wylanialy sie spod gestej zieleni nad cicha, lazurowa zatoczka.

W malenkiej kawiarence polnagi kelner Metys z czarna czupryna i wielkim srebrnym kolczykiem w lewym uchu poinformowal mnie lamana anglo-francuszczyzna, ze osiedle nazywa sie Porto Alte, ze mieszkaja tu rybacy i robotnicy z fabryki konserw, ze jesienia zjezdzaja w te strony turysci z Europy i Ameryki.

— Masa turystow, sir — dukal nalewajac w wielki graniasty kufel metne miejscowe wino. — Muzeum, sir. Drugiego takiego na swiecie nie ma. Atlantyda, sir. Najprawdziwsza, bez najmniejszego oszustwa. M’sieur slyszal? Bog litosciwy rozgniewal sie na Atlantyde i zeslal powszechny potop. Wszyscy potoneli, tylko najsprytniejsi oszusci wyszli calo… sa u nas na wyspie. M’sieur nie wierzy? Niech sie w ziemie zapadne razem z tawerna. Dawne dzieje. Wtedy nie bylo uczonych, zeby to wszystko opisac. M’sieur zechce odwiedzic muzeum i sam sie przekonac. Jeszcze szklaneczke, sir?

Podziekowalem, zaplacilem i wyszedlem na bulwar pod nieruchome korony ostrolistnych palm. Kierujac sie ku plazy zauwazylem niewielki budynek z szarego porowatego kamienia. Stal z dala od innych domow osiedla. Za gestym zapuszczonym parkiem, okalajacym budynek, wznosily sie biale wieze klasztoru. W na pol rozwalonym murze byla furtka. Przy niej tabliczka z angielskim i portugalskim napisem: „Muzeum historyczne”.

Plaza lezala tuz obok. Wykapalem sie i wyciagnalem na lezaku pod daszkiem z zaglowego plotna. Fale ledwie szemraly. Powietrze bylo gorace i nieruchome. Pomyslalem leniwie, ze uplyna jeszcze najmniej trzy godziny, zanim upal troche zelzeje. Rozejrzalem sie dokola. Uwage moja znow przykul szary budynek. A moze by wstapic do tego muzeum? Tam, pod kamiennym sklepieniem i w gestym cieniu starego parku mogla sie kryc ochloda…

Od furtki wiodla w strone budynku drozka wylozona bialymi plytami z marmuru. Poprzez szczeliny chodnika przebijala sie trawa. Przy wejsciu nie bylo nikogo. W mrocznym okraglym hallu panowal chlod. W kacie drzemal staruszek — portier. Zdjalem kapelusz, otarlem chustka spocone czolo. Staruszek wciaz drzemal. Ostroznie ujalem go za ramie. Podniosl glowe, spojrzal na mnie sinymi, zalzawionymi oczyma, w milczeniu wzial monete i gestem zaprosil do srodka.

W salach bylo cicho. Staruszka — podloga poskrzypywala. Na scianach wisialy wyblakle mapy morskie z czasow Kolumba i Vasco da Gamy, fotografie jakichs ruin, strzepy pergaminow. W katach poblyskiwaly rycerskie zbroje. W zakurzonych gablotach obok okruchow greckich amfor lezaly starorzymskie monety i prymitywne wyroby z kosci sloniowej. Obok starej lunety skrzyla sie kolekcja jaskrawych motyli znad Amazonki i dziwaczne galezie koralowcow. Wszystko razem przypominalo zaniedbany sklep z pamiatkami, ktorego wlasciciel dawno stracil nadzieje sprzedania czegokolwiek ze swoich zlezalych klamotow.

Uwage moja przyciagnal po mistrzowsku wykonany model starego okretu. Etykietka glosila, ze jest to model karaweli Krzysztofa Kolumba i ze zrobil go wlasnorecznie jego towarzysz podrozy, ciesla okretowy Diego Santis w 1496 roku. Przyjrzawszy sie baczniej temu wspanialemu cacku, zauwazylem ledwo widoczny stempel na miedzianej okladzinie kilu. Lupa kieszonkowa pomogla odczytac napis bez trudu. „Rotterdam, Preiss i syn. Fabryka modeli 1928”. Po tym „odkryciu” ruszylem w dalszy obchod nie zwracajac juz uwagi na emfatyczne objasnienia wykaligrafowane w kilku jezykach.

W ostatnim pomieszczeniu wisialy pozolkle ze starosci obrazy. Jeszcze raz obszedlem ciche bezludne sale. Ani jednego drobiazgu, ktory choc luzno mozna by zwiazac z zaginiona kultura Atlantow. Czyzby kelner tak bezczelnie mnie okpil?

Po prawdzie nie liczylem na nic szczegolnego: kilka zagadkowych skorupek, jakas plyta wyrzucona przez fale… Ale zeby zupelnie nic!..

Troche zawiedziony wrocilem do hallu. Dozorca wciaz drzemal w swoim kacie.

— Atlantyda — glosno krzyknalem podchodzac. — Gdzie Atlantyda?

Nie otwierajac oczu w milczeniu wyciagnal wyschla ciemna dlon.

— Juz zaplacone — zareplikowalem — a Atlantydy tam nie ma.

Starzec powoli uniosl sine bezrzese powieki, uwaznie przyjrzal mi sie zalzawionymi oczyma, wymamrotal cos polglosem.

W milczeniu czekalem.

Zastekal, wstal, z trudem wyprostowal zgarbione plecy. Byl bardzo stary i sam przypominal sedziwy eksponat muzealny. Na wyschnietej czaszce sterczaly mu kepki siwych wlosow. Dlugi, haczykowaty nos celowal w spiczasty podbrodek. Waskie bezkrwiste wargi mial zacisniete, a jego sfatygowane czarne ubranie bylo wymietoszone i cale w plamach.

Zrobil ciezko kilka krokow i nie ogladajac sie zapytal o cos po portugalsku.

— Nie rozumiem — odpowiedzialem po francusku. — Zna pan moze jakis inny jezyk?

Zasmial sie drwiaco.

— Jakis inny jezyk! — powtorzyl przedrzezniajac moj akcent. — Tys oczywiscie nie Francuz… Skad jestes?

— Rosjanin. Ze Zwiazku Radzieckiego.

Odwrocil sie, leciutko uniosl powieki i jakis czas wpatrywal sie we mnie w milczeniu.

Вы читаете Ostatni z Atlantydy
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×