Byly podobne do czolgow, tylko zamiast wiezyczki artyleryjskiej mialy wysoka stozkowata kratownice z okraglym matowym przedmiotem na wierzcholku. Jechaly dosc szybko, miekko kolyszac sie na nierownosciach i nie byly czarne, jak czolgi nieszczesnych blitztraegerow, ani zielonoszare, jak pojazdy szturmowe armii regularnej — byly jaskrawozolte, jak wozy patrolowe zandarmerii… Prawe skrzydlo tyraliery juz skrylo sie za wzgorzami i Maksym zdazyl naliczyc tylko osiem promiennikow. W ich zachowaniu dawalo sie wyczuc bezczelna beztroske panow sytuacji; szly do walki, ale nie uwazaly za stosowne kryc sie lub maskowac; umyslnie wystawialy sie na pokaz swoja barwa, swoim niezgrabnym pieciometrowym garbem i brakiem normalnego uzbrojenia. Ci, ktorzy kierowali tymi pojazdami, uwazali sie chyba za calkowicie bezpiecznych. Zreszta watpliwe, aby o tym mysleli; po prostu spieszyli naprzod, popedzajac promienistymi batami zelazne stado, ktore toczylo sie teraz przez pieklo i z pewnoscia nic nie wiedzieli o tych batach, podobnie jak nie wiedzieli i o tym, ze te baty chloszcza ich samych. Maksym zobaczyl, ze lewoskrzydlowy promiennik skreca w jego dolinke i ruszyl mu zboczem naprzeciw.

Szedl wyprostowany. Wiedzial, ze bedzie musial sila wygrzebywac czarnych poganiaczy z ich zelaznej skorupy i chcial tego. Nigdy jeszcze w zyciu tak niczego nie pragnal, jak pragnal teraz poczuc pod palcami zywe cialo. Kiedy zszedl do dolinki, promiennik byl juz calkiem blisko. Zolta machina toczyla sie wprost na niego, polyskujac slepo szkielkami peryskopow, kolyszac ciezko stozkowa kratownica i teraz widac bylo wyraznie, ze na jej szczycie chwieje sie nie w takt podskokow czolgu srebrzysta kula najezona dlugimi blyszczacymi iglami.

Nawet im w glowie nie bylo zatrzymywac sie, wiec Maksym ustapiwszy czolgowi drogi, przebiegl obok niego kilka metrow i wskoczyl na pancerz.

Czesc piata. ZIEMIANIN

Rozdzial XVIII

Prokurator generalny spal bardzo czujnie, wiec mruczenie telefonu rozbudzilo go od razu. Nie otwierajac oczu podniosl sluchawke. Szeleszczacy glos nocnego referenta powiedzial przepraszajacym tonem:

— Siodma trzydziesci, ekscelencjo…

— Tak — odpowiedzial prokurator, ciagle jeszcze nie otwierajac oczu. — Tak. Dziekuje.

Wlaczyl swiatlo, odrzucil koldre i siadl. Pozostal tak przez kilka chwil wpatrujac sie w swoje chude, blade nogi i ze smutnym zdziwieniem rozmyslal o tym, ze przekroczyl juz piecdziesiatke, ale nie pamieta ani jednego dnia, w ktorym pozwolono by mu sie wyspac. Ciagle ktos go budzil. Kiedy byl rotmistrzem, budzil go po pijatyce bydlak ordynans. Kiedy byl przewodniczacym trybunalu nadzwyczajnego, budzil go idiota sekretarz z nie podpisanymi wyrokami. Kiedy byl gimnazjalista, budzila go matka do szkoly, i to byly najobrzydliwsze czasy, najokropniejsze przebudzenia. Zawsze tez slyszal: trzeba! Trzeba, panie rotmistrzu… Trzeba, panie przewodniczacy… Trzeba, synku… A teraz to „trzeba” sam sobie narzucil.

Wstal, zalozyl szlafrok, prysnal sobie na twarz garsc wody kolonskiej, wstawil zeby masujac sobie policzki, popatrzyl w lustro, skrzywil sie nieprzyjaznie i przeszedl do gabinetu.

Cieple mleko juz stalo na stole, a pod nakrochmalona serwetka lezaly na talerzyku slonawe ciasteczka. To trzeba bylo wypic i zjesc jak lekarstwo. Najpierw jednak podszedl do kasy pancernej, odciagnal z trudem drzwiczki, wyjal zielona teczke i polozyl ja na stole obok sniadania. Chrupiac ciasteczka i popijajac mleko obejrzal dokladnie teczke i przekonal sie, ze nikt jej od wczoraj nie otwieral. Jak wiele sie zmienilo! — pomyslal. — Jak wiele sie zmienilo w ciagu zaledwie trzech miesiecy… Spojrzal odruchowo na zolty telefon i przez kilka sekund nie mogl oderwac od niego oczu. Telefon milczal, jaskrawy i elegancki jak luksusowa zabawka, a zarazem straszny jak tykajaca maszyna piekielna, ktorej nie mozna rozbroic… Prokurator goraczkowo, obiema rekami wczepil sie w zielona teczke i zmruzyl oczy. Poczul narastajacy strach i postanowil wziac sie w garsc. Nie, tak do niczego nie dojdziemy, teraz trzeba zachowac calkowity spokoj, odrzucic wszelkie emocje… Tak czy inaczej nie mam wyboru i musze ryzykowac. A wiec zaryzykuje… Ryzyko zawsze bylo, trzeba tylko sprowadzic je do minimum… Tak jest, massaraksz, do minimum! Zdaje sie, ze nie jestes pewny swego, Madralo? Watpisz? Zawsze powatpiewales, taki juz masz charakter, zuch jestes! No coz, postaramy sie rozproszyc twoje watpliwosci… Slyszales o pewnym czlowieku nazwiskiem Maksym Kammerer? Na pewno slyszales? Tak ci sie tylko wydaje! Nigdy przedtem nic nie slyszales o tym czlowieku. Uslyszysz dopiero teraz. Bardzo cie prosze: wysluchaj uwaznie i wyrob sobie o nim mozliwe obiektywne zdanie. Zadnych uprzedzen! To dla mnie bardzo wazne, Madralo. Od tego, prawde mowiac, zalezy obecnie calosc mojej skory, mojej bladej, niebiesko zylkowanej, tak drogiej mi skory…

Otworzyl teczke. Przeszlosc tego czlowieka jest niejasna. Nie jest to wprawdzie najkorzystniejsze przy nawiazywaniu znajomosci, ale nie nalezy wpadac w poploch; potrafimy obaj wywnioskowac nie tylko przyszlosc z terazniejszosci, lecz rowniez przeszlosc. Jezeli bedziemy koniecznie potrzebowac przeszlosci naszego Maka, to ja w koncu wydedukujemy z jego terazniejszosci. To sie nazywa ekstrapolacja. Nasz Mak rozpoczyna swoja terazniejszosc od tego, ze ucieka z katorgi. Nagle. Nieoczekiwanie. Akurat w chwili, kiedy razem z Wedrowcem wyciagamy po niego rece. Oto paniczny raport gubernatora wojskowego, klasyczny lament idioty, ktory nabroil i stara sie uniknac kary: nie jest niczemu winien, wszystko robil zgodnie z instrukcja. Nie wiedzial, ze obiekt ochotniczo zglosil sie od oddzialu saperow-samobojcow. Obiekt zglosil sie i wylecial w powietrze na polu minowym. Nie wiedzial… My tez z Wedrowcem nie wiedzielismy. A trzeba bylo wiedziec! Obiekt byl czlowiekiem zdolnym do wszystkiego i powinnismy byc na cos podobnego przygotowani, moj panie Madralo… Tak, wtedy mnie to zaskoczylo, ale teraz rozumiem, w czym rzecz: ktos wytlumaczyl Makowi, do czego sluza wieze, ten doszedl do wniosku, ze nie ma czego szukac w kraju Chorazych i prysnal na Poludnie, pozorujac swoja smierc. Prokurator opuscil glowe i niemrawo potarl czolo. Tak, wtedy sie wlasnie wszystko zaczelo. To bylo pierwsze z calej serii moich potkniec: uwierzylem, ze on zginal. Czemu zreszta mialem nie wierzyc? Komu normalnemu przyjdzie do glowy uciekac na Poludnie do mutantow, narazac sie na pewna smierc? Ale Wedrowiec nie uwierzyl!…

Prokurator wzial kolejny raport. O, ten Wedrowiec! Spryciarz Wedrowiec, geniusz Wedrowiec! Powinienem byl dzialac tak jak on! Bylem przekonany, ze Mak zginal. Poludnie to jest Poludnie. A on usial cale Zarzecze swoimi agentami. Tlusty Fank — jaka szkoda, ze go w swoim czasie nie oblaskawilem, nie kazalem mu jesc z reki — ten gruby, wylenialy wieprz wysechl na szczape szwendajac sie po calym kraju, weszac i wypatrujac, a jego Kura zdechl na febre przy Szostej Trasie. Jego Tapa-Kogucik zostal schwytany przez gorali, a pozniej Piecdziesiaty Piaty — nie wiem, kto to taki — dostal sie w lapy piratow az gdzies na wybrzezu, ale zdazyl przekazac wiadomosc, ze Mak sie tam pojawil, poddal sie patrolowi i wrocil do swojego obozu. Tak wlasnie postepuja ludzie z glowa: w nic nie wierza i nikogo nie oszczedzaja. Tak wlasnie powinienem byl wowczas postapic! Rzucic wszystkie inne sprawy i zajac sie wylacznie Makiem, bo przeciez juz wtedy rozumialem, jaka to straszliwa sila, ten Mak. A ja zamiast tego zaczalem sie szarpac z Histerykiem i przegralem, potem wdalem sie w te idiotyczna wojne i tez przegralem… Teraz tez bym przegral, ale wreszcie mi sie powiodlo: Mak pojawil sie w stolicy, w legowisku Wedrowca i dowiedzialem sie o tym wczesniej niz Wedrowiec. Tak, Wedrowcze, tak, klapouchu, teraz ty przegrales! Ze cie tez podkusilo wyjechac wlasnie teraz! Przyznam ci sie szczerze, ze tym razem nie boli mnie nawet to, iz nie wiem dokad pojechales. Nie ma cie i spokoj. Oczywiscie we wszystkim zaufales swojemu Fankowi, a Fank przywiozl ci Maka, ale — kto by mogl pomyslec! — wojenne przygody wykonczyly twojego Fanka. Lezy teraz nieprzytomny w Szpitalu Palacowym — wazna figura, tacy lecza sie tylko w Szpitalu Palacowym! — i moja juz w tym glowa, aby pozostal tam tak dlugo, jak dlugo bedzie mi to potrzebne. Tym razem nie poszkapie! Ciebie wiec nie ma, Fanka nie ma, a nasz Mak jest. Bardzo ladnie sie sklada…

Prokurator poczul radosc, zdal sobie z tego sprawe i natychmiast przywolal sie do porzadku. Znowu te emocje, massaraksz! Spokojnie, Madralo. Poznajesz nowego czlowieka imieniem Mak i musisz byc bardzo obiektywny. Tym bardziej, ze ten nowy Mak jest zupelnie niepodobny do starego, ze teraz jest zupelnie dorosly i wie, co to sa finanse i przestepczosc dziecieca… Spowaznial nasz Mak, zokrutnial.

Wkrecil sie juz do sztabu podziemia (rekomendacje od Memo Gramenu i Allu Zefa) i zaskoczyl jego czlonkow planem kontrpropagandy. To byl kij w mrowisko, bo znaczylo to przeciez, ze trzeba szeregowym konspiratorom ujawnic prawdziwe przeznaczenie wiez! Ale Mak zdolal ich przekonac!… Nastraszyl ich i omotal do

Вы читаете Przenicowany swiat
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×