wszystkie drzwi byly zaopatrzone w dwie, a czasem i trzy zasuwy, zamykane od zewnatrz. Kiedy sie je zasunelo, nie bylo mozliwosci wydostania sie od srodka, chyba ze mialo sie klucz.

Na parterze znajdowaly sie duza, otwarta sala – jak dowiedzial sie Francis, glowna swietlica – kafeteria i kuchnia dosc obszerna, by przygotowywac posilki i karmic mieszkancow budynku Amherst trzy razy dziennie. Bylo tez kilka mniejszych pokoi, jak sie domyslil, przeznaczonych na sesje terapii grupowych. We wszystkich oknach napelniajacych Amherst swiatlem tkwily od zewnatrz druciane siatki, tak ze wpadajace do srodka promienie slonca rzucaly dziwne, kraciaste cienie na sliskie, wypolerowane podlogi i blyszczace biela sciany. W calym budynku pozornie na chybil trafil porozmieszczane byly drzwi, czasami zamkniete, co zmuszalo pana Mosesa do odczepiania od pasa wielkiego peku kluczy, czasami zas otwarte, wiec wystarczylo je pchnac i przejsc bez przeszkod. Francis nie potrafil odkryc, jakie zasady rzadza ich zamykaniem i otwieraniem.

Dziwaczne wiezienie, pomyslal.

Byli tu zamknieci, ale nie uwiezieni. Skrepowani, ale nie skuci kajdankami.

Podobnie jak pan Moses i jego mniejszy brat, ktorego mineli w korytarzu, pielegniarki i pielegniarze nosili biale ubrania. Mijali ich z rzadka lekarze, pomocnicy lekarzy, pracownicy spoleczni i psychologowie. Ci zazwyczaj mieli na sobie sportowe marynarki i spodnie, czasem dzinsy. Prawie wszyscy, zauwazyl Francis, nosili pod pachami koperty, karty i brazowe teczki, i sprawiali wrazenie, jakby szli w dokladnie okreslonym celu, wykonac konkretne zadanie, przez co odrozniali sie od ogolu mieszkancow budynku Amherst.

Wszedzie tloczyli sie pacjenci. Jedni zbijali sie w ciasne grupki, inni stali z boku i spogladali agresywnie na pozostalych. Wielu patrzylo czujnie na Francisa, kiedy ich mijal. Inni go ignorowali. Nikt sie do niego nie usmiechnal. Z trudem nadazal z ogladaniem nowego otoczenia. Musial dostosowywac sie do szybkiego tempa marszu, narzuconego przez pana Mosesa. Z tego, co zdolal zaobserwowac, pacjenci byli bezladna, zupelnie przypadkowa zbieranina ludzi w najrozniejszym wieku i najrozniejszych gabarytow. Wlosy jakby eksplodowaly z czaszek, a brody splywaly na torsy jak u ludzi na starych, splowialych fotografiach sprzed wieku. Caly budynek przypominal siedlisko najrozmaitszych przeciwienstw. Zewszad chwytaly Francisa spojrzenia dzikich oczu, zaraz potem, dla odmiany, napotykal tepe spojrzenia i twarze odwracajace sie do sciany, zeby uniknac kontaktu wzrokowego. Otaczaly go slowa i strzepy rozmow, prowadzonych czasem z innymi, a czasem z wewnetrznymi glosami. Do ubrania nikt chyba nie przywiazywal wagi; niektorzy nosili luzne szpitalne koszule i pizamy, inni zwyczajne, codzienne bluzy i spodnie. Jedni dlugie szlafroki i podomki, inni dzinsy i wzorzyste koszule. Wszystko bylo troche niedopasowane, nie na miejscu, jakby kolorom braklo pewnosci, co pasuje do czego, albo cos bylo nie tak z rozmiarami – koszule za duze, spodnie za krotkie albo za obcisle. Skarpety nie do pary. Paski do kratek. Wszedzie unosil sie gryzacy smrod dymu papierosowego.

– Za duzo ludzi – mruknal pan Moses, kiedy zblizali sie do dyzurki pielegniarek. – Lozka mamy moze dla dwoch setek, a ludzi wcisneli nam tu prawie trzy. Mozna by pomyslec, ze ktos zauwazy, ze cos sie nie zgadza, ale gdzie tam.

Francis nie odpowiedzial.

– Ale dla pana mamy lozko – dodal pan Moses. Zatrzymal sie przy dyzurce. – Wszystko bedzie w porzadeczku. Dzien dobry, moje panie – powiedzial. Gdy dwie ubrane na bialo pielegniarki za siatka odwrocily sie do niego, rzucil uprzejmie: – Jak zwykle wygladacie pieknie i uroczo.

Jedna – stara, z siwymi wlosami i ksztaltna, surowa twarza – zdobyla sie na usmiech. Druga, przysadzista, czarna, o wiele mlodsza od kolezanki, prychnela w odpowiedzi jak kobieta, ktora nieraz juz slyszala mile slowka, bedace tylko podstepnymi pochlebstwami.

– Jak zwykle slodka gadka, a pewnie znow czegos chcesz – mruknela z udawanym oburzeniem.

Obie kobiety sie usmiechnely.

– Alez moje panie, zawsze chodzi mi tylko o to, by wniesc w wasze zycie nieco radosci i szczescia – odparl pielegniarz. – Jakzeby inaczej?

Pielegniarki glosno sie rozesmialy.

– Nie ma mezczyzny, ktory nigdy niczego by nie chcial – stwierdzila rzeczowo czarna.

– Swiete slowa – dodala szybko biala.

Pan Moses tez sie rozesmial, a Francis nagle poczul sie niezrecznie; nie wiedzial, co ma ze soba zrobic.

– Moje panie, przedstawiam wam pana Francisa Petrela, ktory u nas zamieszka. Panie Mewa, ta piekna mloda dama to panna Wright, a jej urocza towarzyszka to panna Winchell. – Podal im karte. – Doktor przepisal kilka lekow dla tego chlopca. Na moje oko, to co zwykle. - Odwrocil sie do Francisa. – Ma pan kubek goracej kawy rano, zimne piwko i talerz pieczonego kurczaka z chlebem kukurydzianym na koniec dnia. Pasuje? – Francis musial zrobic zdziwiona mine, bo pielegniarz szybko dodal: – Zartowalem.

Pielegniarki popatrzyly na karte, potem polozyly ja na stosie innych w rogu biurka. Starsza, panna Winchell, wyjela spod blatu mala, tania walizke, obita kraciastym materialem.

– Panie Petrel, rodzina zostawila to dla pana. – Podala walizke przez otwor w siatce. – Juz przeszukalam – poinformowala pielegniarza.

Francis wzial walizke i powstrzymal cisnace sie do oczu lzy. Od razu ja poznal. Dostal ja w prezencie w ktores Boze Narodzenie, a poniewaz nigdy nigdzie nie wyjezdzal, trzymal w niej wszystko, co uznal za wyjatkowe albo niezwykle. To byla jego przenosna skrytka, skarbczyk rzeczy zgromadzonych w dziecinstwie, bo na swoj sposob kazdy z tych przedmiotow byl podroza sama w sobie. Sosnowa szyszka, znaleziona jesienia; komplet zolnierzykow; wierszyki dla dzieci nieoddane do biblioteki. Drzacymi rekami przesunal po krawedziach walizki z imitacji skory i dotknal raczki. Dostrzegl, ze wszystko, co dawniej bylo w srodku, zostalo wyjete i zastapione ubraniami. Od razu zrozumial, ze wszystkie jego skarby wysypano i wyrzucono do smieci. Tak jakby rodzice spakowali jego cale zycie w maly bagaz i dali mu jako krzyzyk na droge. Dolna warga zaczynala mu drzec. Poczul sie zupelnie osamotniony.

Pielegniarki podaly przez siatke nastepne przedmioty: szorstkie przescieradla i poszewki na poduszki, welniany, oliwkowozielony koc z wojskowego demobilu, szlafrok, podobny do tych, jakie mieli inni pacjenci, i pizame, rowniez taka, jakie juz widzial. Polozyl to wszystko na walizce.

Pan Moses kiwnal glowa.

– W porzadku. Prosze zabrac swoje rzeczy. Co tam jeszcze mamy dla pana Mewy, moje panie?

Jedna z pielegniarek znow zajrzala do karty.

– Lunch w poludnie. Potem przerwa az do sesji grupowej w sali 101 o trzeciej, z panem Evansem. Wraca tutaj o czwartej trzydziesci i ma wolne. Kolacja o szostej. Leki o siodmej. To wszystko.

– Zapamietal pan, panie Mewa?

Francis kiwnal glowa. Nie ufal wlasnemu glosowi. Slyszal w glebi siebie niosace sie echem glosy, nakazujace mu sluchac polecen, nie odzywac sie i byc czujnym. Poszedl za panem Mosesem do duzej sali, gdzie w rzedach stalo trzydziesci czy czterdziesci lozek. Wszystkie byly poslane, z wyjatkiem jednego, niedaleko drzwi. Na lozkach lezalo z szesciu mezczyzn. Spali albo wpatrywali sie w sufit. Ledwie na niego zerkneli, kiedy wszedl.

Pan Moses pomogl mu poscielic lozko i upchnac rzeczy w szafce. Znalazlo sie tez w niej miejsce na mala walizke. Urzadzenie sie w nowym miejscu trwalo niecale piec minut.

– No, to tyle – oznajmil pan Moses.

– Co teraz ze mna bedzie? – spytal Francis. Pielegniarz usmiechnal sie troche smutno.

– Teraz, Mewo, musisz zrobic tak, zeby ci sie poprawilo. Francis kiwnal glowa.

– Jak?

– To najtrudniejsze pytanie. Sam bedziesz musial na to wpasc.

– Co mam robic? – spytal Francis. Pielegniarz nachylil sie do niego.

– Nie wychylaj sie. Czasami bywa tu troche ciezko. Musisz wszystkich rozpracowac i nikomu sie nie narzucac. Nie probuj za szybko szukac przyjaciol. Po prostu siedz cicho i przestrzegaj zasad. Jak bedziesz potrzebowal pomocy, przyjdz do mnie albo do mojego brata, albo do ktorejs z pielegniarek, a my sprobujemy ci pomoc.

– Ale co to sa za zasady? – spytal Francis.

Wielki pielegniarz odwrocil sie i wskazal plansze przymocowana wysoko na scianie.

Nie palic w salach sypialnych Nie halasowac Nie rozmawiac po 21.00

Szanowac innych Szanowac cudza wlasnosc Francis przeczytal to dwa razy. Nie wiedzial, dokad isc ani co robic. Usiadl na krawedzi lozka.

Jeden z mezczyzn lezacych po drugiej stronie sali, wpatrzony w sufit i udajacy, ze spi, nagle wstal. Byl bardzo wysoki – mierzyl dobrze ponad dwa metry – mial zapadnieta piers, kosciste rece, wystajace spod obcietych rekawow wystrzepionej bluzy z logo New England Patriots, i chude nogi, sterczace z zielonych, chirurgicznych

Вы читаете Opowiesc Szalenca
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×