– Skad wiesz? – spytal. Wskazal ziejaca czern tunelu. – Dokad wedlug ciebie nas to zaprowadzi?

Francis pomyslal, ze odpowiedz na to pytanie jest o wiele bardziej skomplikowana niz to, o co chodzilo Strazakowi.

– Wychodzi albo w innym budynku – odparl jednak – w Williams czy Harvardzie, albo prowadzi z powrotem do kotlowni. A on nie potrzebuje swiatla. Musi tylko isc przed siebie, bo zna droge.

Peter kiwnal glowa. Szybko analizowal sytuacje. Po pierwsze, nie bylo sposobu stwierdzic, czy aniol wie, ze go scigaja, co moglo dawac im przewage, ale wcale nie musialo. Po drugie, jakakolwiek droge aniol obieral podczas swoich poprzednich wypraw do Amherst, tej nocy zdecydowal sie pewnie na inna, bo nie byl juz dluzej bezpieczny w Szpitalu Western State. A wiec musial zniknac.

Jak dokladnie, tego Peter nie wiedzial.

Francis pomyslal o tym samym, ale rozumial jeszcze jedno: nie wolno im nie doceniac wscieklosci aniola.

Obaj parli naprzod, w ciemnosc.

Nielatwo bylo isc tunelem kanalu grzewczego. Zostal zaprojektowany tylko do poprowadzenia w nim rur; na pewno nie jako podziemne przejscie miedzy budynkami. Ale nawet, jesli nie takie bylo jego przeznaczenie, do tego posluzyl. Francis na wpol przykucniety, po omacku brnal przed siebie tunelem nadajacym sie raczej dla szczurow i innych gryzoni, ktore musialy uznac te przestrzen za przytulne domostwo. Korytarz byl bardzo stary, zbudowany w innej epoce; zapomniany luszczyl sie i rozsypywal, bo jego przydatnosc byla kwestionowana przez wszystkich, oprocz mordercy.

Jak dwaj slepcy droge odnajdywali dotykiem, zatrzymujac sie co kilka krokow, zeby wytezyc sluch. W tunelu bylo bardzo goraco i na ich czolach szybko zaperlil sie pot. Obaj czuli, ze sa wytytlani w lepkim brudzie, ale dalej zaglebiali sie w korytarz, przeciskajac obok przeszkod i trzymajac ostroznie bokow kanalu grzewczego, starej rury, ktora kruszyla sie przy kazdym otarciu.

Francis oddychal krotkimi, urywanymi spazmami. Kurz i starosc przesycaly powietrze. Czul w ustach smak pustki. Zastanawial sie, czy z kazdym krokiem coraz bardziej sie gubil, czy odnajdywal.

Peter szedl tuz za nim, przystajac co jakis czas, zeby wytezyc wzrok i sluch. Przeklinal w duchu ciemnosc, ktora spowalniala poscig. Ogarnialo go przeczucie, ze posuwaja sie o polowe wolniej, niz powinni. Szeptem poganial Francisa. W ciemnosci tunelu wszelkie wiezy laczace ich ze swiatem na gorze zostaly przeciete. Zostali sami, scigajac ofiare, niewidzialna i bardzo niebezpieczna. Peter probowal zmusic swoj umysl do logicznego myslenia, do dokladnosci osadu i rozwagi, do przewidywania. Bez skutku. Aniol z pewnoscia mial jakis plan, schemat dzialania. Ale czy jego celem byla ucieczka, czy tylko ukrycie sie – tego Peter nie umial odgadnac. Wiedzial tylko, ze musi podazac przed siebie i poganiac Francisa, bo czul okropna obawe, ze zadna sciezka w dzungli, ktora szedl, ani zaden plonacy budynek, do ktorego wbiegal, nie byly tak niebezpieczne jak ten tunel. Sprawdzil, czy pistolet jest odbezpieczony, i mocniej scisnal kolbe w dloni.

Potknal sie i zaklal, potem zaklal jeszcze raz, kiedy odzyskal rownowage.

Francis rowniez sie potknal o jakis przedmiot i sapnal, wyrzucajac rece do przodu, zeby sie czegos zlapac. Pomyslal, ze kazdy jego krok jest niepewny jak pierwsze kroki dziecka. Ale kiedy podniosl wzrok, nagle zobaczyl malenkie, zolte swiatelko, oddalone pozornie o cale kilometry. Wiedzial, ze ciemnosc i odleglosc potrafia platac figle, wiec sprobowal przyspieszyc kroku, chcac wyjsc juz z ciemnosci tunelu, niezaleznie od tego, co to swiatlo oznaczalo.

– Jak myslisz? – Uslyszal szept Petera.

– Elektrownia? – odparl cicho. – Inny budynek?

Zaden z nich nie mial pojecia, dokad dotarli. Nie wiedzieli nawet, czy szli z Amherst po linii prostej. Byli zdezorientowani, przerazeni, spieci. Peter sciskal bron, bo przynajmniej dla niego byla w jakims stopniu rzeczywista, pewna w niepewnym swiecie. Francis nie mogl sie odwolywac do niczego tak solidnego.

Szedl przodem w strone swiatla. Z kazdym ich krokiem roslo, nie w sile, ale w srednice, troche jak niewyrazny swit wstajacy nad dalekimi wzgorzami, zmagajacy sie z mgla, chmurami i pozostalosciami strasznej burzy. Francis pomyslal, ze daza do swiatla z taka sama determinacja jak cma do migoczacego plomienia swiecy. Zastanawial sie, czy nie zdzialaja tyle samo.

– Idz dalej – poganial Peter. Powiedzial to przede wszystkim po to, zeby uslyszec wlasny glos i upewnic sie, ze klaustrofobiczny, ciasny tunel grzewczy niedlugo sie skonczy.

Francisowi slowa przyjaciela tez dodaly otuchy, chociaz dobiegly go z ciemnosci za plecami, bezcielesne, jakby wypowiedzial je duch podazajacy jego sladem.

Obaj przedzierali sie do przodu. Slabe zolte swiatlo, ktore ich przyzywalo, zaczelo w koncu nieco rozjasniac droge. Francis zawahal sie. Dotknal czola brudna reka, jakby pomagal sobie zebrac mysli. Znow sie potknal, kiedy bezksztaltna bryla smieci przylgnela mu do nogi. Potem stanal, bo na samym skraju swiadomosci wyczul cos straszliwie oczywistego i chcial to uchwycic. Peter lekko go popchnal. Zblizyli sie do otworu w scianie, z ktorego wychodzil kanal grzewczy. Kiedy wypadli na slabe swiatlo, z radoscia witajac mozliwosc widzenia, Francis uswiadomil sobie, co takiego probowal zrozumiec.

Szli przez dlugi odcinek tunelu, ale ani razu nie poczul nieprzyjemnego, lepkiego dotyku pajeczej sieci, rozciagnietej w poprzek ciemnosci. To malo prawdopodobne, pomyslal. W tunelu musialy mieszkac pajaki.

Wtedy zrozumial, co to oznaczalo. Ktos inny przebywal te droge, usuwajac pajeczyny.

Uniosl glowe i postapil do przodu. Stal na skraju nastepnego magazynu, przypominajacego jaskinie. Tak samo jak w Amherst, pojedyncza zarowka, wetknieta w zalom przy schodach po drugiej stronie pomieszczenia, zapewniala zalosna aure swiatla. Dookola tez pietrzyly sie stosy nieuzywanych materialow, porzuconego sprzetu. Przez chwile Francis zastanawial sie, czy w ogole dokads doszli, czy raczej zatoczyli dziwaczne kolo, bo wszystko wygladalo niemal identycznie. Odwrocil sie i zajrzal w otaczajace go cienie; odniosl niepokojace wrazenie, ze wszystkie odpady przesunieto, tworzac sciezke prowadzaca w glab pomieszczenia. Peter wyszedl z tunelu, przykucniety w pozycji strzeleckiej, unoszac pistolet.

– Gdzie jestesmy? – spytal Francis.

Peter nie zdazyl jednak odpowiedziec, bo w magazynie zapadla nagle calkowita ciemnosc.

Rozdzial 34

Strazak sapnal i cofnal sie o krok, jakby ktos uderzyl go w twarz. Jednoczesnie wrzasnal na siebie w duchu, zeby teraz uwazac, co bylo nielatwe w naglej fali nocy, ktora ich ogarnela. Obok siebie uslyszal Francisa. Chlopak krzyknal cicho ze strachu i skulil sie.

– Mewa! Nie ruszaj sie – rozkazal.

Francis bez trudu wykonal polecenie, bo zmrozila go nagla, totalna panika. Po wedrowce w mrokach tunelu poczul chwilowa ulge na widok slabego swiatla, a wtedy w jednej chwili znow wszystko zniknelo – i to przerazilo go bardziej niz jakiekolwiek miejsce, w ktorym byl przedtem. Czul uderzenia serca, ale mowily mu tylko tyle, ze wciaz zyje, a zarazem wszystkie jego glosy wrzeszczaly, ze znalazl sie na skraju smierci.

– Cicho! – szepnal Peter i ruszyl do przodu w smolista czern, odciagajac kciukiem kurek pistoletu. Wyciagnal lewa reke i dotknal Francisa w ramie, zeby zarejestrowac jego polozenie w piwnicy. Przygotowywana do strzalu bron szczeknela przerazajaco w ciemnosci. Peter rowniez znieruchomial, starajac sie nie zdradzic zadnym dzwiekiem.

Francis slyszal w glowie krzyk: Chowaj sie! Chowaj sie! – ale wiedzial, ze nie ma sie gdzie ukryc, nie w tej chwili. Przykucnal, mocno skulony; stopy przyrosly mu do betonowej podlogi, oddech wyrywal sie plytkimi, nerwowymi sapnieciami i przy kazdym z nich Francis zastanawial sie, czy to aby nie ostatnie. Byl ledwie swiadomy obecnosci Petera. Strazak, ktorego wlasne zdenerwowanie wzielo gore nad wyszkoleniem, zaryzykowal jeszcze jeden krok do przodu. Jego stopa tupnela cicho o beton. Peter wolno sie obrocil, najpierw w prawo, potem w lewo, usilujac ustalic, z ktorej strony nadejdzie atak.

Francis goraczkowo probowal ocenic, co sie dzialo. Nie watpil, ze to aniol zgasil swiatlo i czekal teraz gdzies w czarnej dziurze, w ktorej ich uwiezil. Jedyna roznica polegala na tym, ze aniol znal teren, podczas gdy Peter mial tylko sekunde czy dwie, zeby rozejrzec sie po pomieszczeniu, zanim zapadla ciemnosc. Francis zacisnal dlonie w piesci, potem, jak fala wodospadu, wszystkie jego miesnie naprezyly sie do granic wytrzymalosci, wrzeszczac, zeby sie poruszyl, ale on nie mogl. Tkwil w miejscu, jakby beton, na ktorym stali, byl mokry, a potem

Вы читаете Opowiesc Szalenca
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×