– Sadze, ze mozna mnie nazwac slepym – zgodzil sie Jonatan. – A jednak nie cierpie z tego powodu, bo mam inny wzrok.

– Jak to sie stalo…?

– To kara… – niewesolo odrzekl Jonatan. – Kara za moj grzech…

– Alez co takiego zrobiles?

– Zabilem swego brata – krotko odpowiedzial Jonatan. – Wiecej nie ma pani ochoty ze mna rozmawiac.

Ostatnie zdanie bylo stwierdzeniem, nie pytaniem, a Van natychmiast zrozumiala, ze Jonatan jak zwykle ma racje. Nie miala ochoty z nim rozmawiac, chciala za to uderzyc go magicznym lancuchem, zeby przekonac sie, czy rzeczywiscie jest czlowiekiem. Byl bardzo dziwnym typem, nawet jak na czarnoksieznika.

– Do widzenia, Van. – Jonatan wstal. – Nie mowie „zegnaj”, bo jeszcze raz sie spotkamy. Ale niepredko… Niepredko…

Zagadkowy slepiec cicho klasnal w dlonie i znikl. Jakby przekrecil wylacznik – dopiero co tu byl i juz go nie ma.

– Chcialabym wiedziec, jak sie naprawde nazywa… – wyszeptala Van, patrzac tam, gdzie dopiero co stal.

– Wybacz, Van, nie uslyszalem – dotarl do niej wesoly glosik. No, ten pisk rozpoznalaby wsrod tysiaca innych!

– Hubi! – odwrocila sie w strone dzinna. – Juz wrociles od przyjaciol?

– Jakich znowu przyjaciol? – fuknal dzinn. – Wszyscy moi starzy przyjaciele dawno wyzdychali! Nie mialem ich zbyt wielu… Raz – dwa i po krzyku…

– Przykro mi… – powiedziala Van niezdecydowanie, bo na twarzy malutkiego dzinna nie bylo ani sladu smutku.

– Nie warto! – potwierdzil jej watpliwosci dzinn. – Dobrze im tak, smierdzacym szczurom! A wiesz co jest najlepsze…? Wielki Chan tez umarl! Ha, wstretne bydle! A ja mam sie swietnie i bede zyc wiecznie! Wiecznie!

– Czyli teraz mozesz skonczyc z niewolnictwem? – ucieszyla sie Vanessa.

– Za dobrze by bylo! – zasepil sie Hubaksis. – Moje przestepstwo nie ulega przedawnieniu, nadal jestem traktowany jako wrog korony… Jesli pan mnie wyzwoli, nowy Wielki Chan natychmiast rozkaze ugotowac mnie w oleju. A propos, wiesz, czego sie jeszcze dowiedzialem?

Vanessa uznala to za pytanie retoryczne, postanowila wiec nie odpowiadac, ale dzinn milczal, a wygladal przy tym tak intrygujaco, ze w koncu nie wytrzymala.

– Co?! – wykrzyknela w koncu.

– Miedzy starym, a obecnym Wielkim Chanem, chanatem dzinnow rzadzil czlowiek! Wyobrazasz sobie? Cos takiego nie zdarzylo sie nigdy przedtem! Niedlugo – tylko z pol wieku – ale zawsze!

– I kto to byl? – zapytala Van wylacznie z uprzejmosci.

– Jakis Salomon… – Hubaksis stracil juz zainteresowanie wlasna sensacja. – Co za roznica, tak czy siak, umarl dawno temu…

Vanessa w zaden sposob nie zareagowala na te rewelacyjna wiadomosc – po prostu nie wiedziala, kim byl Salomon. Prawie wcale nie czytala Biblii, przegladala tylko kilka fragmentow, a choc samo imie slyszala niejednokrotnie, nie zostawilo jednak sladu w jej pamieci.

Kreol zjawil sie po kwadransie. Na jego twarzy malowalo sie ogromne zdziwienie, a w rekach obracal olowiany dysk, na ktorym wyrzezbiono gwiazde wpisana w kolo.

– Co ci jest? – zagadnela go Van z zainteresowaniem. Kreol zdazyl odziac sie w cos w rodzaju tuniki, wyraznie uszytej w tej samej fabryce, co i kostium kapielowy, ale nie porzucil torby z magicznymi narzedziami. Na piersi nadal wisial mu pek amuletow. – Jakies klopoty?

– Wrecz przeciwnie… – Pokiwal glowa zdumiony Kreol. – Powitali mnie jak samego imperatora, starali sie przypochlebic, nawet podarowali prezent! I to jaki! Sami sobie grob kopia…

– To ten tutaj?! – Vanessa wyrwala mu dysk z reki. – A co to za bzdet?

– Kamien Wrot! – krzyknal Hubaksis, otwierajac szeroko swe jedyne oko. – Poszczescilo ci sie, panie!

– Do czego to sluzy? – dopytywala sie Van.

– Do przemieszczania sie miedzy swiatami – powiedzial Kreol, opanowujac powoli zdumienie. – Za pomoca Kamienia Wrot mozna bardzo szybko przeskoczyc do dowolnego wymiaru, pomijajac wszystkie skomplikowane rytualy.

– Sprytne – zgodzila sie Vanessa. – A jak to dziala?

– Zwyczajnie. Najpierw trzeba go okadzic aromatycznym dymem. Mirra, kadzidlo, ziola, chocby papieros! Byleby tylko dym mial zapach. Jednoczesnie trzeba wymowic zaklecie.

– Jakie?

– Za kazdym razem inne! – odburknal Kreol, niezadowolony, ze mu przerwano. – Zalezy od tego, gdzie sie znajdujesz i dokad chcesz sie udac. Im dluzszy skok, tym dluzsze zaklecie. Ale nie dalej niz o trzy wymiary – aby przemiescic sie na wiekszy dystans, trzeba wykonac kilka skokow. Potem kamien jest gotowy do pracy. Wystarczy tylko wymowic zdanie-klucz, a otworzy sie okno miedzy wymiarami.

– A co to za zdanie? – dalej dociekala Van.

– Zdanie jest proste: „Portalu, otworz sie!”

– Tak jak „Sezamie, otworz sie!”, tak? – Vanessa przypomniala sobie bajke.

– A co ma do rzeczy sezam? Moze jeszcze i konopie? Nie, zdanie-klucz jest proste. Jednak za kazdym razem trzeba tworzyc specjalne zaklecie, nowe… Ale to potrafie.

– Potrafi! – potwierdzil Hubaksis, ze smiechem spogladajac spod oka na swego pana.

– Milcz, niewolniku – leniwie rozkazal Kreol. – A co tobie sie przytrafilo ciekawego, kobieto?

– A moze przestalbys mnie tak nazywac? – Van spojrzala na niego lodowato, ale po chwili mimo wszystko gniew z niej opadl i laskawie opowiedziala o slepym wrozbicie w lustrzanych okularach.

Kreol sluchal bardzo uwaznie, w zadumie kiwajac glowa w takt jej slow. Siedzacy mu na ramieniu Hubaksis sluchal nie mniej uwaznie, kiwajac razem z panem. Wygladalo to bardzo smiesznie.

– Czarny Slepiec – z przekonaniem powiedzial Hubaksis, gdy wysluchal opowiesci do konca. – Bez watpienia!

– Masz racje, niewolniku… – powiedzial Kreol w roztargnieniu. – To Czarny Slepiec…

– On tez… jest jednym z tych stworow?

– Nie, on jest z naszego swiata – zaprzeczyl Kreol. – Czarny Slepiec to Czarny Slepiec. Jest soba. A wiec powiedzial, ze sie jeszcze spotkacie? Za mojej pamieci nigdy sie nie pomylil.

– Ale kim on jest?

– Gdybym to ja wiedzial… Jest bardzo stary i rzeczywiscie wie wszystko o przeszlosci i terazniejszosci i bardzo duzo o przyszlosci – to wszystko, co moge powiedziec. W porownaniu z nim, jestem… on jest Najwyzszym Magiem, a ja tylko arcymagiem… mam piaty stopien, a on szosty… to taka roznica…

– Zaczekaj! – Van wyciagnela rece w gescie protestu. – Stop! Chwile! Time out! Czy dobrze rozumiem – znales go jeszcze wtedy… no, w poprzednim zyciu?

– Przeciez mowie. Jest bardzo stary. – Kreol usmiechnal sie z zadowoleniem. – Slepy prorok, wiecznie tulajacy sie po swiatach, niemogacy nigdzie znalezc spokoju… Za moich czasow krazylo o nim tyle opowiesci, ze nie dalo sie ich wszystkich spamietac. Teraz pewnie juz je zapomniano…

– Bywal w swiecie dzinnow, panie – odezwal sie Hubaksis. – Sam Wielki Chan traktowal go z szacunkiem. A tak przy okazji, panie, pamietasz syna imperatora? Bylismy przy jego narodzinach? Pamietasz? Tydzien przed tym, jak my… no…

– Pamietam – obojetnie wzruszyl ramionami mag. – Gilgamesz, syn Lugalbandy…

– Pamietasz, jaka mu przepowiedziales przyszlosc? – z zainteresowaniem dopytywal sie dzinn.

– Oczywiscie, pamietam – fuknal Kreol. – Dlugie zycie, dobre rzady, wiele wojennych zwyciestw… Wszystkim to przepowiadalem.

Vanessa zdziwila sie. Kiepsko znala historie, ale domyslala sie, ze zdecydowanie nie wszyscy wladcy mogli pochwalic sie takim szacownym zyciorysem, jak ten, ktory nakreslil Kreol.

– Pan nie umie przepowiadac przyszlosci! – zlosliwie wyszeptal Hubaksis. – Ani troche!

– Milcz, niewolniku – burknal Kreol kwasno. – No i co przytrafilo sie temu Gilgameszowi? Dlaczego nagle sobie o nim przypomniales?

– O, panie, on… on… no, tego… – Dzinn zacial sie, wykonujac rekami niezbyt zrozumiale gesty. – Zabil

Вы читаете Arcymag. Czesc II
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×