kobiecie kostium kapielowy w odpowiednim rozmiarze!

Tkanina zawirowala w powietrzu i zaczela szybko zmieniac forme. Niewidzialny Sluga niezwykle zrecznie operowal niewidzialna igla i niewidzialnymi nozycami. Po kilku minutach tkanina zmienila sie w calkiem znosny kostium. Nie calkiem taki, jakie zazwyczaj nosila Van, ale mozna go bylo zalozyc bez wstydu, nie ryzykujac przy tym wytykania palcami.

– Jestes zadowolona, kobieto? – burknal Kreol, patrzac ze skrywanym usmiechem jak Vanessa krytycznie oglada swoj nowy stroj.

– Sprytnie – pochwalila jeszcze raz. – A… nie moglbys zrobic czegos do jedzenia?

– Przeciez… a gdzie twoja torba?

Kreol dopiero teraz zauwazyl, ze plecak Vanessy gdzies przepadl.

– Zapomnialam go, gdy wsiadalismy na tego pajaka… – przyznala sie ze skrucha, spogladajac na maga smetnie.

– Dobrze, kobieto, wytrzymaj troche. – Kreol przewrocil oczami. – Wroce od Yog-Sothotha, przygotuje co zechcesz.

Rozdzial 3

Vanessa z obawa weszla do lazni. Ile by Kreol i Hubaksis nie przekonywali jej, ze w Lengu zaproszonym gosciom nie grozi wieksze niebezpieczenstwo niz w podmiejskim parku, jak by nie podnosila jej na duchu obecnosc magicznego lancucha i tak bala sie zostac sama. A jak wy byscie czuli sie na jej miejscu?

Dobrze chociaz, ze w lazni byly osobne przebieralnie. Nie zauwazyla zadnych zamkow, co zreszta jej nie zdziwilo – wyobrazila sobie, co mogl zrobic z takimi drzwiczkami na przyklad Poganiacz Niewolnikow. Przed tutejszymi mieszkancami trzeba bronic sie nie zamkami, lecz magia, a ta Van nie wladala w najmniejszym stopniu. Zreszta komu moglo sie przydac tutaj jej ubranie?

Stworzona przez Kreola tkanina nie przypominala niczego znanego w naszych czasach. Miekka, delikatna i bardzo lekka, piescila skore jak labedzi puch. Sluga tez dobrze sie postaral – skrojony przez niego kostium raczej nie trafilby na okladki zurnali, ale swietnie lezal i wygladal calkiem niezle.

– Jesli w starozytnym Babilonie robili takie tkaniny, to pod wieloma wzgledami nas wyprzedzali… – wymamrotala Van, bezskutecznie starajac sie wyobrazic, czy w nowym stroju jest jej do twarzy, czy nie bardzo? Ku jej wielkiemu rozczarowaniu, do tej pory nie udalo sie jej znalezc w Zamku Kadath ani jednego lustra. Czyzby miejscowe potwory nie lubily patrzec na swoje pyski?

Tutejszy basen przypominal nieco senat rzymski – byl sredniej wielkosci pomieszczeniem ze scianami z bialego kamienia, stopniami do siedzenia pnacymi sie az pod sufit. Tyle tylko, ze w srodku znajdowala sie jama z woda. Zreszta w tej wodzie Vanessa za nic by sie nie zanurzyla – w tym swiecie najwyrazniej nigdy nie slyszeli o higienie, a byc moze ich higiena zbytnio roznila sie od ziemskiej. W kazdym razie, basen kojarzyl sie z niewielkim bagienkiem, do ktorego wrzucono puszke czerwonej farby – woda byla zielona z czerwonymi rozplywajacymi sie plamami.

Nieco uspokoilo Vanesse to, ze wiekszosc siedzacych na schodach znudzonych gosci nalezala do rasy ludzkiej. Przynajmniej zewnetrznie. Oczywiscie, to nic nie znaczylo – przeciez Eligor bardzo niewiele roznil sie od zwyklego czlowieka, ale mimo wszystko Van wolala miec do czynienia z czlekoksztaltnymi demonami, niz z wieloglowymi stworami z klami do pepka.

W pomieszczeniu bylo okolo dwudziestu osob. Sami mezczyzni – Van nie dostrzegla zadnej kobiety. Niektorzy byli nadzy, ale wiekszosc okrywala ledzwie czyms w rodzaju przescieradel. Wolnego miejsca bylo w brod, wiec Van, namysliwszy sie chwile, usiadla niedaleko jednego z mezczyzn w przescieradlach. Wybrala go z dwoch powodow: po pierwsze – siedzial najblizej drzwi, a po drugie – nosil lustrzane okulary. Jako ze nikt inny w tym swiecie nie nosil takiej ozdoby, mozna bylo smialo zalozyc, ze, podobnie jak ona, przybyl z Ziemi. Bezsprzecznie przemawialo to na jego korzysc.

A mimo to wygladal nieco dziwnie. Po pierwsze, w oczy rzucal sie kontrast miedzy twarza i cialem. Twarz nalezala do starca – calkiem siwe wlosy, zwisajace nieprzyjemnymi strakami, az do ramion, dwie dziurki zamiast nosa jak u syfilityka i lysa czaszka. Tylko zeby mial niezle, a oczu Vanessa nie mogla dostrzec zza lustrzanych okularow. Jednakze wszystko, co znajdowalo sie ponizej szyi, mogloby nalezec do mezczyzny kolo czterdziestki i wygladaloby calkiem niezle, gdyby nie chorobliwa chudosc. Van mimowolnie zapatrzyla sie, ale potem znowu przeniosla spojrzenie na twarz i az wzdrygnela sie ze wstretem, tak nieprzyjemny byl ten kontrast.

– Moge…

– Oczywiscie, prosze siadac, gdzie pani chce – obojetnie odpowiedzial nieznajomy, nie odwracajac nawet glowy w jej strone.

– Mam na imie…

– Bardzo mi milo, Vanesso, ciesze sie, ze sie poznalismy – odpowiedzial mezczyzna, znow nie sluchajac do konca.

– A jak…?

– Mam wiele imion. Moze pani zwracac sie do mnie: Jonatanie.

– Pan takze…?

– Tak, tez jestem ze swiata, ktory zna pani pod nazwa Ziemia.

– Co pan…

– Nie, nie czytam pani mysli, po prostu zawczasu wiem, co pani chce powiedziec – pokiwal glowa Jonatan.

– Wiec pan…

– Tak, jestem magiem, jak i pozostali, inaczej nie zaproszono by mnie na to swieto.

– Prosze posluchac, moze…

– Dobrze, bede sluchal pani odpowiedzi do konca. – Jonatan w koncu raczyl na nia spojrzec. – Ma pani racje, to niezbyt grzecznie z mojej strony.

– Dziekuje. – Rozzloszczona Van kiwnela glowa. – Jonatanie, widzi pan przyszlosc, tak? Jak Nostradamus?

– Jesli zechce. – Jonatan obojetnie wzruszyl ramionami. – Najblizsza przyszlosc widze dokladnie, dalsza – mgliscie.

– Niezle! – ocenila Van. – A moze mi pan powiedziec, kogo wybiora na prezydenta w najblizszych wyborach?

– Jednoznacznie – nie. – Pokrecil glowa. – Chodzi o to, ze, wbrew temu co wielu sadzi, przyszlosc nie jest prosta droga, a raczej siecia skrzyzowan. Istnieja punkty wezlowe, od ktorych zalezy dalszy rozwoj wypadkow. Bardzo czesto sa to drobne zdarzenia, ale wiele od nich zalezy.

– Nie… niezupelnie rozumiem. Moze pan podac jakis przyklad?

– Bardzo chetnie. Jednym z takich wezlowych punktow byl 13 lipca 324 przed narodzinami Chrystusa. Tego dnia Aleksander Macedonski przez nieostroznosc napil sie wody z zatrutej studni. W rezultacie nastepnego dnia zachorowal i niedlugo potem umarl. A przeciez wcale nie chcialo mu sie tak bardzo pic i spokojnie mogl sie powstrzymac. Ot, drobny wybor – wypic kubek wody czy nie wypic – okreslil bieg historii. Gdyby Aleksander przezyl, Ziemia wygladalaby teraz calkiem inaczej.

Prawde mowiac, Vanessa prawie go nie sluchala. Historie znala dosc slabo i dosc metnie pamietala, kim byl Aleksander Macedonski. Slyszala tylko, ze byl to jakis wielki wladca, i to wszystko. Nie wiadomo dlaczego, wydawalo jej sie nawet, ze byl Rosjaninem. Do tego zajmowal ja teraz inny problem.

– Jonatanie – spytala z wahaniem – a po co ci te okulary? Moim zdaniem nie ma tu nadmiaru swiatla…

– Te okulary sa nie dla mnie, ale dla was – odpowiedzial Jonatan ze smutkiem, zdejmujac okulary.

Vanessa z trudem zlapala powietrze, zobaczywszy to, co dotad skrywaly. A mowiac dokladniej, czego nie skrywaly. Jonatan nie mial oczu. Wcale. Tylko pare pustych oczodolow. Nawet powieki mial rowniutko odciete, bo teraz tylko by mu przeszkadzaly. Po zdjeciu okularow ostatecznie upodobnil sie do szkieletu.

– Pan… wiec jest pan niewidomy? – wymamrotala, nie bedac w stanie oderwac wzroku od wstretnych dziur.

Вы читаете Arcymag. Czesc II
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×