– Kto to taki? – zapytala.

– Nazywa sie Eligor – wymamrotal mag pod nosem z niechecia.

– Tego sama sie domyslilam. Ale kim on jest? To twoj znajomy?

– Eligor jest Emblematem. Mielismy… wspolne interesy – powiedzial Kreol wymijajaco. – Kontrakt. Wszystkie podlegle mi demony sa slugami Eligora. Kupilem prawo do wywolania kazdego z nich raz co jedenascie lat.

– A czym zaplaciles? – podejrzliwie zapytala Van.

– Standardowa cena jest dusza. Ale w moim przypadku wszystko bylo bardziej skomplikowane…

– Chcialem cie wtedy odwiesc od tej decyzji, panie! – wtracil sie dzinn. – Mowilem: nie wchodz w to.

– Milcz, niewolniku!

– To samo mowiles wtedy! – poskarzyl sie Hubaksis. – Gdybym nie byl taki malenki, bardziej by sie ze mna liczono!

– Biedny… – powiedziala Vanessa ze wspolczuciem. – No wiec co to byla za umowa?

– Warunki byly niezwykle proste. – Kreol usmiechnal sie. – Korzystam z demonow Eligora dowolna ilosc razy, az do smierci. Przy czym nie moge odwlec swej smierci za pomoca magii wiecej, niz o tysiac lat. No, a po smierci… po smierci mialem zostac jego niewolnikiem. Na piec tysiecy lat. Zazwyczaj w takich umowach pisze sie „na wiecznosc”, ale na szczescie mialem tyle rozsadku, zeby upierac sie przy okreslonym terminie.

– I… jak sie wykreciles? – wyszeptala Van, wstrzasnieta.

– Van, jeszcze pytasz? – wmieszal sie dzinn. – Czy nie rozumiesz, po co pan w ogole rozpetal cala ta afere ze zmartwychwstaniem?

– Sam nie wiem, jak mi sie udalo – wymamrotal mag. – Mala luka prawna, mala niejednoznacznosc w interpretacji umowy… Podpowiedziala mi to pewna znajoma. Umarlem, ale dusza nadal przebywala w ciele. Bardzo mocno sie go trzymala – tak mocno, ze wszystkie demony Lengu nie mogly jej wydobyc! A nawet gdyby zdolaly, nalozylem na mogile takie zaklecie, ze zadna sila nie mogla jej odkryc… oprocz, jak sie okazalo, waszych ochre… jak ich nazwalas?

– Archeologow. Ale po co w ogole zawierales te umowe?

– Jak zwykle w takich przypadkach… Chcialem byc potezny, nie meczac sie zbytnio. Bylem mlody, glupi, nie wiedzialem jeszcze co do czego…

– Ile miales wtedy lat?

– Piecdziesiat cztery – burknal Kreol. – Dla maga to mlodosc… Ale teraz to niewazne; piec tysiecy lat minelo, i przez cale piec tysiecy lat Eligor mial pelne prawo przechwycic moja dusze. Nie zrobil tego – to jego problem. Minelo piec tysiecy lat, zachowalem dusze, wiec teraz jestem wolny. I nie tylko wolny, ale co wiecej, zachowalem prawo do Eligorowych demonow – umowa nic nie mowi o tym, ze trace to prawo po smierci. Ha! Oto co znaczy umiec czytac miedzy wierszami! Chociaz na szczyt musze sie wspinac od poczatku. To nic, wleze… Eligor jeszcze pozaluje, ze mial ze mna do czynienia.

Van umilkla, myslac nad tym, co uslyszala. Wygladalo na to, ze Kreol mogl sie pochwalic burzliwa biografia, nie mniej ciekawa niz niejeden bohater legend. Co prawda, to i owo nadal bylo niezrozumiale.

– Co to takiego Emblemat? – zapytala wprost.

– Nie wiesz, kobieto? Czego was ucza kaplani?!

– Wybacz! Czy moglbys po prostu odpowiedziec?

– Emblemat to Odbicie Boga – wyjasnil wciaz jeszcze zdziwiony mag. – Naprawde potezny bog moze podzielic sie na kilka niezaleznych osobowosci, przy czym jest ich tym wiecej, im jest potezniejszy.

– A jaki bog zrodzil tego… Eligora? – zapytala Vanessa oszolomiona tym, co uslyszala.

– Oczywiscie, Yog-Sothoth. Zrodzil trzynascie Emblematow – tyle, ile sluzy mu legionow. Kazdemu poruczyl jeden. Co prawda, od tego czasu liczba legionow wzrosla wielokrotnie…

– Czyli Yog-Sothoth jest bogiem? – upewnila sie Van.

– Ciemnym. – Kreol potwierdzil kiwnieciem glowa. – Ale Jasni tez czasem tak robia. Kiedy Wielki Marduk zostal bogiem, zrodzil piecdziesiat Emblematow i poprowadzil te armie przeciwko pulkom Lengu. I ta wasza ksiega, pamietasz? Biblia? Ten, ktorego nazywacie Jezusem Chrystusem, najprawdopodobniej tez jest Emblematem waszego boga.

– Co ty, calkiem zwariowales?! – takie bluznierstwo oburzylo Vanesse. – Chrystus jest Synem Bozym!

– Oczywiscie. – Spokojnie pokiwal glowa mag. – A nawet wiecej. Emblemat to znacznie wiecej niz dziecko, ale w skali ludzkiej „syn” jest najblizszym slowem. Sadzac po tym, co napisano w ksiedze, Jezus Chrystus byl godna szacunku osoba… dlatego w zadnym wypadku nie mogl byc Emblematem Jahwe! W wymiarze Raj wlada Jasny bog Sawaov i jest on rzeczywiscie bardzo podobny do tego twojego Chrystusa… A wladca Judejczykow, Jahwe, to Ciemny Bog! Pozeracz dzieci, niszczyciel miast, oto, kim jest! To przez niego nasz swiat o malo co nie przepadl w Wielkim Potopie! Zawsze chcial, zeby zgineli wszyscy oprocz Judejczykow!

– A wiec to tak… – westchnela Vanessa. Jej przekonania religijne szybko sie zmienialy. Wiara nie zmniejszala sie, ani nie zwiekszala, a po prostu zmieniala forme.

– Nie jestem pewien! – szybko zastrzegl Kreol. – Byc moze Chrystus wcale nie byl Emblematem, a na przyklad… na przyklad, nowym awatarem Ebela.

– Kim jest Ebel?

– Innym razem ci opowiem, za dlugo by to trwalo. – Kreol zatrzymal sie przed wielkimi drzwiami. – Musze spotkac sie z Yog-Sothothem… Rytual Prezentacji to najbardziej nieprzyjemna czesc, wiec lepiej miec ja za soba jak najszybciej.

– To tutaj? – najezyla sie Van, z jawna wrogoscia patrzac na drzwi.

– Panie, a moze polece do innych dzinnow? – zalosnie poprosil Hubaksis. – Tak dawno nie widzialem nikogo z naszych…

– Milczec, niewolniku! – Pogrozil mu laska Kreol. – Pomysl, zanim cos powiesz! Mam tu zostawic kobiete sama, tak?

– Przeciez nikt jej nie ruszy! – zajeczal dzinn.

– Dobrze, niech leci. – Vanessa pospieszyla z pomoca Hubaksisowi. – Nie jestem przeciez dzieckiem.

– Dziekuje, Van! – rozpromienil sie dzinn, szybko znikajac w scianie.

– Jak chcesz – burknal mag. – Zostan tutaj i czekaj na mnie. A to wez na wszelki wypadek.

Podal jej swoj magiczny lancuch. Vanessa wziela go, tepo obejrzala ze wszystkich stron i zdziwiona zapytala:

– Po co mi on?

– Przeciez mowie: na wszelki wypadek, kobieto! – zniecierpliwiony Kreol podniosl glos. – Nie wiadomo, co moze sie zdarzyc. Kazdy niewolnik lub nadzorca uderzony tym lancuchem rozsypuje sie w proch. Rownych mi panow lancuch paralizuje. Eligorowi i jemu podobnym sprawia silny bol. Moze przydac sie nawet przeciwko Yog- Sothothowi…

– Dobrze… – zgodzila sie Vanessa, z szacunkiem patrzac na lancuch. Dotychczas nie przywiazywala do niego duzej wagi, ale teraz zaczynala rozumiec, po co Kreol taszczy go zawsze ze soba. – A co jest tam, za drzwiami?

– Laznia – szybko odpowiedzial mag. – Zasadniczo sa tam tacy sami goscie jak ty czy ja.

– Chwileczke! – wytrzeszczyla oczy Van. – Nie mogles mnie wczesniej uprzedzic?!

– A co?

– Nie wzielam kostiumu!

– Czego? Co ty znowu chcesz, kobieto?

– Kostium kapielowy! Ktorego slowa nie rozumiesz?

– Za moich czasow ludzie kapali sie nago… – wymamrotal Kreol, ale widzac mine Vanessy, z pospiechem poprawil sie: – Dobrze, uspokoj sie, kobieto! Zaraz cos wymyslimy…

Wyjal z torby magiczny folial, przekartkowal go, szukajac odpowiedniego zaklecia, a potem zaczal cos pomrukiwac.

Po jakichs pietnastu sekundach powietrze zgestnialo i pojawil sie szarawy, prostokatny tlumoczek. Przyjrzawszy sie blizej Vanessa zauwazyla, ze jest to tkanina, do tego bardzo dobrej jakosci.

– Sprytnie – ocenila. – Ale to nie jest kostium.

– A jak mam ci stworzyc ten caly kostium, jesli nawet nie wiem, jak ma wygladac? – burknal Kreol.

– I co, mam tego uzyc zamiast recznika?!

– Glupkom nie ma co tlumaczyc… – usmiechnal sie mag, szukajac na piersi amuletu Slugi. – Slugo, uszyj tej

Вы читаете Arcymag. Czesc II
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×