– Czy ten S… jak mu tam, jest kims w rodzaju Szatana? – zapytala niesmialo.
– Mniej wiecej. – Kreol nie zdziwil sie ani troche. – Myslisz, ze istnieje tylko jeden Swiat Zmroku? Tylko z naszym swiatem sasiaduja az cztery! Jednym z nich rzadzi ten, ktorego nazwalas…
– A Butt tez jest z tego swiata?
– Nie. – Kreol energicznie pokrecil glowa. – Butt-Krillach-Mecckoj-Nekchre-Tajllin-Mo pochodzi z innego swiata. Ale tez Ciemnego.
– A czy w ogole istnieja Jasne Swiaty?
– Oczywiscie! – Kreol az sie zdziwil. – A jakze by inaczej? Jest ich mniej wiecej tyle samo co Ciemnych.
– A nasz jaki jest?
– Nasz jest zwyczajny. Na dziesiec swiatow przypada jeden Jasny, jeden Ciemny i osiem Neutralnych, stosunek jest mniej wiecej wlasnie taki.
– Zamek Kadath – oglosil Poganiacz Niewolnikow, przerywajac dyskusje na temat struktury wszechswiatow.
Van nawet nie zauwazyla, kiedy wstretny pajak dowiozl ich do celu – jeszcze jednej lodowej gory, chociaz nie tak wysokiej, jak pierwsza. Na samym wierzcholku wznosil sie zamek – okropna budowla z czarnego onyksu. Niebo nad nim wygladalo jak gigantyczny wir wodny, a dookola zamkowych wiez fruwaly chmary Ptakow Lengu. Wycie Na-Haga bylo tu slychac znacznie lepiej.
– Hastur… – powiedzial Kreol polglosem, patrzac gdzies na bok. Tam, obok jednego z pomniejszych wulkanow, powoli szedl olbrzym sylwetka przypominajacy Poganiacza Niewolnikow, z tym ze sto razy wiekszego. Szedl w dziwnej pozycji, jakby zamierzal tanczyc w przysiadzie, szeroko rozkladajac rece zakonczone trzema dlugimi pazurami. Z otwartej paszczy saczyla mu sie slina – widac bylo to nawet z daleka. Zamaszystym krokiem podazal w ich kierunku.
Jeszcze nigdy w zyciu Vanessa nie byla tak bliska omdlenia. A przeciez kiedys sadzila, ze ma mocne nerwy! Prawdopodobnie, mimo wszystko, stracilaby przytomnosc, gdyby Kreol w pore nie zauwazyl, co sie dzieje i nie pstryknal jej palcami przed oczami, mamroczac jednoczesnie cos pod nosem. Slabosc ustapila niemal momentalnie.
– Wszystko w porzadku, kobieto? – zapytal niemal serdecznie. – Przyzwyczajaj sie, sa tutaj gorsi od Hastura.
– Ciesz sie, Van, ze nie zobaczysz ani Cthulhu, ani Azatotha – chcial ja pocieszyc Hubaksis.
– Przeciez sam ich nie widziales… – burknal Kreol.
– Ty tez, panie. – Dzinn nie chcial sie poddac.
– Milcz, niewolniku! – po raz pierwszy od chwili przybycia do tego swiata Kreol sie rozzloscil. A Van pomyslala, ze zaczely mu puszczac nerwy…
Onyksowy Zamek Kadath… Juz od progu na gosci czekaly nowe okropnosci. Przede wszystkim Stwory, o ktorych wspominal Kreol – wieloglowe bestie wielkosci niedzwiedzia najbardziej kojarzyly sie z posklejanymi w jedna calosc kilkoma potworami rodem z horroru – dziwaczne, potworne bliznieta syjamskie. Dziesiatki lap, wszystkie bez wyjatku wyposazone w ostre pazury, nie mniej niz dziesiec dlugich ogonow, nieforemne ciala, glowy wyrastajace w najdziwniejszych miejscach. Van czula sie zagubiona – osobiscie nie powierzylaby takiej kolekcji organow nawet mycia brudnych naczyn. W zamku bylo takze kilka eg-mumii – krzepkich chlopow obdartych ze skory. Niektorym z karkow zwisaly klaki siwych wlosow, inni byli calkiem lysi. Nosili cos w rodzaju przezroczystych workow, ktore chronily otoczenie przed zapackaniem wszystkiego krwia, pozwalajace jednak wszystkim chetnym zapoznac sie szczegolowo z widokiem ich odrazajacych cial.
– Kreolu! – dal sie slyszec okrzyk, w ktorym pobrzmiewala nawet pewna dobrodusznosc.
Vanessa odwrocila sie szybko w strone, z ktorej dobiegal glos. Mezczyzna wolajacy jej towarzysza pozytywnie odroznial sie od otoczenia. Wysoki, barczysty, ubrany w cos w rodzaju czerwonego plaszcza bez rekawow. Dlugie czarne wlosy siegaly mu sporo za ramiona, a jego glowe zdobila zelazna korona z jedenastoma czubami. W reku sciskal cos przypominajacego dwustronna kose z krotka rekojescia.
– Eligor… – Mag posepnie kiwnal glowa na powitanie. – Wciaz zyjesz…
– Rozczarowales sie? – odparl z usmiechem osobnik zwany Eligorem. – Tracisz umiejetnosc logicznego myslenia, Kreolu – czyz to nie moj podpis widnial na zaproszeniu?
– Jak sie dowiedzieliscie?
– O tym, ze zmartwychwstales? To nie bylo zbyt trudne. Chociaz, musze przyznac, zdziwiles nas niezmiernie… Zdarzalo sie od czasu do czasu, ze nasi smiertelni przyjaciele wracali z krolestwa zmarlych, ale zazwyczaj nie zwlekali z tym tak dlugo… Chciales uwolnic sie od naszej umowy, czy po prostu postanowiles zyskac niesmiertelnosc?
– A jesli i jedno, i drugie? – Kreol spojrzal na niego wyzywajaco. – A jeszcze lepiej: uwolnic sie od was wszystkich?
– Umowa, ku mojej ogromnej rozpaczy, nie obowiazuje – wycedzil Eligor przez zeby. – Piec tysiecy lat minelo. No coz, magu, gratuluje, uratowales dusze. W ogole, do czego nam teraz potrzebna twoja dusza? Co innego dusza Pierwszego Maga Sumeru, a co innego – szeregowego maga.
– Nie jestem szeregowym magiem! – wybuchnal Kreol natychmiast.
– Kim w takim razie jestes? – zlosliwie prychnal Eligor. – Teraz jestes nikim! Robakiem. Plesnia. Wydmuszka. Lepiej bylo ci zostac w starozytnym Sumerze. A tam, gdzie jestes teraz, magia nie jest niczym wiecej jak tylko nieistotnym kaprysem przyrody. Tak, przesadem…
– Nie na dlugo – groznie obiecal mag. – Niech no tylko stane na nogi, a znowu bede Pierwszym Magiem! I to nie Sumeru, ale calego swiata!
– Myslal indyk o niedzieli, a w sobote leb ucieli. – Demon lekcewazaco machnal reka. – To tylko slowa. W zasadzie mogles umknac naszej uwadze, gdybys…
– Gdybym co?
– Gdybys powstrzymal sie od wzywania moich slug! – wyszczerzyl sie w usmiechu Eligor. – Gdy tylko Andromalis wrocil do zamku Kadath, natychmiast doniosl mi o wszystkim.
– Na lono Tiamat! – zazgrzytal zebami Kreol. – Nie pomyslalem o tym…
– Bardzo cie prosze, nie wspominaj tutaj… o niej – skrzywil sie Eligor z rozdraznieniem. – Lepiej nie… Widze, ze Hubaksis wciaz jest z toba.
Malenki dzinn wydal z siebie jakies nieartykulowane dzwieki, chowajac sie za ramieniem Kreola.
– Ale kobiety nie znam – zauwazyl Eligor, uwaznie przygladajac sie Vanessie. – Nowa naloznica czy po prostu znajoma?
– Nie twoja sprawa – odgryzl sie Kreol.
– Smierc nie zmienila twojego charakteru. Calej reszty tez nie – jestes tym samym nekromanta z odpychajacym charakterem. Chociaz… Po co przefarbowales wlosy? Oczywiscie, to nie moja sprawa, ale w czarnym kolorze bardziej ci do twarzy…
– Mozemy dac temu spokoj? – Mag spojrzal na niego spode lba.
– Czemu? – Eligor zrobil zdziwiona mine.
– Daj spokoj, Eligorze! Nasza umowa jest niewazna, nieprawdaz? Nie masz juz zadnej wladzy nade mna! Czy moze chcesz, bysmy znowu sie zmierzyli?
– Nie, dziekuje… – Eligor powoli pokrecil glowa, uwaznie patrzac w oczy maga. – Pewnie, ze bym chcial, ale… Musze sie szczerze przyznac, Kreolu, ze te piec tysiecy lat wplynelo na mnie znacznie bardziej niz na ciebie. To szmat czasu, nawet dla niesmiertelnego…
– Na to liczylem… – Kreol usmiechnal sie wrednie. – Jeszcze zobaczymy, ktory z nas jest indykiem… Rytual Prezentacji nie zmienil sie?
– Tylko kilka drobiazgow – wzruszyl ramionami Eligor. – Sam sie zorientujesz.
– O ktorej wyznaczono czas dla mnie?
– Z toba – podkreslil Eligor – Yog-Sothoth chce sie spotkac jak najszybciej. Bardzo go zainteresowales, Kreolu. Dawno nie oszukano nas tak… bezczelnie.
Usmiechajac sie caly czas, Eligor uklonil sie grzecznie calej trojce i ruszyl z powrotem, stawiajac kroki powoli jakby szedl po cienkim lodzie.
– Chodzmy – rzekl mag, rzucajac w strone oddalajacego sie demona podejrzliwe spojrzenie.
Vanessa milczala przez kilka minut, gdyz Kreol wygladal na wscieklego. Ale w koncu ciekawosc zwyciezyla.