chlopaka. – A i zlalam sie tez niezle. A ty… – dotknela go miedzy nogami – z przodu masz sucho. Nie jestes Ormianinem?

Chlopak pokrecil glowa.

– Masz cos kaukaskiego w rysach. – Przesunela palcem po garbatym nosie Lapina.

Ten znow potrzasnal glowa. Twarz pobladla mu jeszcze bardziej. Pokryla sie potem.

– A moze z krajow nadbaltyckich, co? Masz ladny nos.

– Daj se spokoj, akurat go tera nos najbardziej obchodzi – warknal Gorbowiec.

– Oham, przekrec do kliniki – polecil Uranow.

Rutman wyjela komorke, wybrala numer.

– To my. Mamy brata. Dwadziescia. Tak. Tak. Ile? No, jakies…

– Dwadziescia piec – podpowiedzial Uranow.

– Bedziemy za pol godziny. Tak.

Schowala komorke.

Lapin oparl glowe na jej ramieniu. Zamknal oczy. Zapadl w polsen.

Podjechali do kliniki.

Prospekt Nowoluzniecki 7.

Zatrzymali sie przy portierni. Uranow pokazal przepustke. Podjechali pod dwupietrowy budynek. Za szklanymi drzwiami stali dwaj muskularni sanitariusze w niebieskich fartuchach.

Uranow otworzyl drzwi samochodu. Podbiegli sanitariusze z lozkiem na kolkach. Wyciagneli Lapina. Ten ocknal sie i krzyknal slabym glosem. Polozyli go na lozku. Przypieli rzemieniami. Powiezli do kliniki.

Rutman i Gorbowiec zostali przy samochodzie. Uranow ruszyl za lozkiem.

W izbie przyjec czekal na nich lekarz: nalany, zgarbiony, geste szpakowate wlosy, zlote okulary, starannie przystrzyzona brodka, niebieski fartuch.

Stal pod sciana. Palil. W rece trzymal popielniczke.

Sanitariusze podjechali do niego z lozkiem.

– Jak zwykle? – zapytal lekarz.

– Tak. – Uranow spojrzal na jego brode.

– Jakies komplikacje?

– Chyba mostek pekniety.

– Jak dawno? – Lekarz zdjal z klatki piersiowej Lapina recznik.

– Ze… czterdziesci minut temu.

Wbiegla asystentka: wiek nieokreslony, sredni wzrost, kasztanowe wlosy, powazna twarz o wystajacych kosciach policzkowych.

– Przepraszam.

– Tak… – Lekarz zgasil papierosa. Postawil popielniczke na parapecie. Nachylil sie nad Lapinem. Dotknal opuchnietego fioletowego mostka. – A wiec tak: dac mu „glupiego Wanke”. Potem na rentgen. I do mnie.

Odwrocil sie gwaltownie i ruszyl do drzwi.

– Mam zostac? – zapytal Uranow.

– Nie ma powodu. Rano.

Lekarz wyszedl. Asystentka rozpieczetowala strzykawke i nasadzila igle. Przelamala dwie ampulki i pobrala zawartosc do strzykawki.

Uranow przesunal reka po policzku Lapina. Ten otworzyl oczy. Podniosl glowe i rozejrzal sie. Odkaszlnal. Szarpnal sie, usilujac wstac z lozka.

Sanitariusze rzucili sie na niego.

– Nie-e-e-e! Nie-e-e-e! Nie-e-e-e!! – wrzeszczal ochryple.

Przycisneli go do lozka i zaczeli rozbierac. Zapachnialo swiezym kalem. Uranow wydmuchnal powietrze.

Lapin charczal i plakal.

Sanitariusz zacisnal mu opaske na chudym przedramieniu. Asystentka nachylila sie, trzymajac w dloni strzykawke.

– Nie warto cierpiec…

– Ja chce zadzwonic do do-o-o-mu… – wyszlochal Lapin.

– Juz jestes w domu, bracie – usmiechnal sie do niego Uranow. Igla weszla w zyle.

Mer

Lapin ocknal sie kolo pietnastej. Lezal w niewielkiej separatce. Bialy sufit. Biale sciany. Polprzezroczyste biale firanki w oknie. Na bialym stoliku z gietymi nozkami – wazon z galazka bialych lilii. Wylaczony bialy wentylator.

Pod oknem na bialym krzesle siedziala pielegniarka: 24 lata, zgrabna, krotkie plowe wlosy, niebieskie oczy, duze okulary w srebrnej oprawce, krotki bialy fartuch, piekne nogi.

Pielegniarka czytala miesiecznik „Homme”.

Lapin spojrzal z ukosa na swoja piers. Opinal ja bialy elastyczny opatrunek. Gladki. Pod nim widac bylo bandaz.

Lapin wyjal reke spod koldry. Dotknal opatrunku. Siostra zauwazyla to. Odlozyla magazyn na parapet. Wstala. Podeszla do niego.

– Dzien dobry, Ural.

Byla wysoka. Niebieskie oczy uwaznie spogladaly przez szkla okularow. Pelne usta usmiechaly sie.

– Jestem Haro – powiedziala.

– Co? – Lapin rozkleil popekane wargi.

– Jestem Haro. – Ostroznie przysiadla na skraju lozka. – Jak sie czujesz? W glowie ci sie nie kreci?

Lapin spojrzal na jej wlosy. I wszystko sobie przypomnial.

– A… jeszcze tu jestem? – zapytal ochryplym glosem.

– W klinice. – Wziela go za reke. Przycisnela cieple miekkie palce do jego nadgarstka. Zbadala puls.

Lapin ostroznie zaczerpnal powietrza. Potem wypuscil. W klatce piersiowej czul lekkie i tepe cmienie. Ale nie bol. Przelknal sline. Skrzywil sie. Pieklo go w gardle. Przelykanie sprawialo mu bol.

– Napijesz sie czegos?

– Poprosze.

– Sok, woda?

– Oranz… to znaczy pomaranczowy. Jest?

– Oczywiscie.

Wyciagnela reke nad Lapinem. Zaszelescil snieznobialy fartuch. Lapin poczul zapach jej perfum. Spojrzal na rozsuniety kolnierz fartucha. Gladka, piekna szyja. Pieprzyk nad obojczykiem. Cienki zloty lancuszek.

Przeniosl wzrok na prawo. Stal tam waski stol z napojami. Pielegniarka napelnila szklanke zoltym sokiem. Owinela ja serwetka i podala Lapinowi.

Lapin sprobowal sie podniesc.

Pielegniarka pomogla mu usiasc, podtrzymujac lewa reka. Lapin oparl glowe na bialym zaglowku lozka. Wzial szklanke. Upil troche.

– Nie jest ci chlodno? – spytala z usmiechem. Patrzyla mu prosto w oczy.

– Nie… A ktora godzina?

– Trzecia – pielegniarka spojrzala na swoj waski zegarek.

– Musze zadzwonic do domu.

– W porzadku. – Wyjela z kieszeni komorke. – Napij sie. Potem zadzwonisz.

Lapin lapczywie wypil pol szklanki. Odetchnal. Oblizal usta.

– Masz teraz duze pragnienie.

– Dokladnie. A pani…

– Mow mi „ty”.

– A ty… od dawna tu jestes?

Вы читаете Lod
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×