Z radia plynal glos Pani Smierc.

– Pani kochana, wlasnie zajmuje sie sprawa. Jestem na czatach.

– Jakich czatach?

– Pilnuje domu wspolniczki Celine'a. To wszystko sie wiaze.

– Krawat tez sie wiaze, i co z tego? Gdzie jest Celine?

– W sraczu, razem z wazacym 200 kilo eunuchem.

– Co tam robi?

– Zamknalem go, zeby troche ochlonal.

– Tylko nie zrob mu nic zlego. Jest moj!

– Oczywiscie, oczywiscie, gdziezbym smial go tknac. Slowo skauta!

– Czasami, Belane, mam wrazenie, ze jestes niedorozwiniety.

– KONIEC TRANSMISJI! – wrzasnalem i zgasilem radio.

Siedzialem, patrzylem na czerwonego mercedesa i dumalem o Cindy. Mialem przy sobie zapasowa kamere. I swierzbilo mnie, zeby wziac sie do dzialania. Pomyslalem, ze moze warto zakrasc sie do domu. Moze zdolam podsluchac, jak Cindy rozmawia przez telefon? Moze wpadne na jakis trop? Pewnie, ze bylo to niebezpieczne. Sam srodek dnia. Ale ja uwielbiam ryzyko. Sprawia, ze uszy mi dzwonia, a zwieracz w tylku mocniej sie zaciska. Zyje sie raz, no nie? Chyba ze jest sie Lazarzem. Biedny skurwiel, musial zdychac 2 razy. Ale ja jestem Nick Belane. Po jednej kolejce zsiadam z karuzeli. Swiat nalezy do odwaznych.

Wysiadlem z wozu, sciskajac kamere. Dla niepoznaki zabralem takze teczke. Nasunalem melonik nisko na oczy i ruszylem w strone domu. Moje wewnetrzne czujniki pracowaly cala para. Od razu zorientowalem sie, ze cos sie tam dzieje. Czulem to bardzo wyraznie. Z podniecenia az ugryzlem sie w jezyk. Splunalem krwia i podszedlem do drzwi. Znow nie mialem zadnych klopotow. W 47 sekund bylem w srodku.

Skradalem sie przez hali, nadstawiajac uszu. Mialem wrazenie, ze slysze glosy. Nie mylilem sie. 2 glosy, kobiecy i meski. Zatrzymalem sie u dolu schodow. Tak jest, glosy dobiegaly z gory. Zaczalem sie wolno wspinac po schodach. Coraz lepiej slyszalem glosy. Jeden na pewno nalezal do Cindy. Szedlem dalej, az znalazlem sie przed zamknietymi drzwiami. Byly to najwyrazniej drzwi sypialni. Przylozylem ucho.

Uslyszalem smiech Cindy.

– No i co zamierzasz z tym zrobic? – spytala.

– Zgadnij, malenka! To, na co od dawna mam ochote!

– No to trafiles pod wlasciwy adres, chloptasiu!

– Bede na tobie jezdzil do bialego rana, malenka!

– E, tak tylko mowisz!

– Przekonasz sie, dziwko!

Uslyszalem, ze Cindy znow sie smieje. Potem umilkla. Przez pewien czas nie slyszalem nic. A potem zaczely dobiegac mnie rozne odglosy. Slyszalem przyspieszone oddechy, jakby miarowy stukot, no i skrzypienie sprezyn.

– Och! – To byl glos Cindy. – Och, rety!

Postawilem teczke na podlodze, wlaczylem kamere i kopnalem drzwi.

– MAM CIE! TYM RAZEM CIE DOPADLEM!

– Co? – Facet obejrzal sie, nie zmieniajac pozycji. A Cindy opuscila nogi i zaczela. KRZYCZEC.

Facet zeskoczyl z lozka i stanal naprzeciwko mnie. Obrzydliwy tluscioch.

– CO TO MA ZNACZYC, KURWA TWOJA MAC? – wrzasnal.

Byl to Al Ed Upek. Chryste Panie, to byl Al Ed Upek.

Obrocilem sie na piecie i rzucilem ku schodom.

– O, W PIZDE! – zawolalem.

Gnalem w strone drzwi frontowych. Wlasnie chwycilem klamke i je otwieralem, kiedy katem oka zobaczylem Upka. Stal z jajami na wierzchu i cos trzymal w dloni. Gnata. Strzelil. Kula zakrecila moim melonikiem. Upek znow strzelil. Poczulem, jak smierc przelatuje mi kolo ucha. W nastepnej chwili pedzilem chodnikiem. Wbieglem na jezdnie, kierujac sie w strone garbusa. Za pozno dojrzalem staruszka na rowerze jedzacego jablko. Nie zdazylem sie zatrzymac; wyladowal na asfalcie, wpleciony w rame swojego pojazdu, a ja pognalem dalej.

Dopadlem garbusa i ruszylem z piskiem opon. Staruszek wlasnie sie podnosil. Wykonalem gwaltowny skret, zeby go nie przejechac, i znalazlem sie na chodniku. Minalem pedem dom Upka. Moj klient stal w drzwiach, wciaz goly jak swiety turecki. 3 razy nacisnal spust. Pierwsza kula przeszyla malpke wiszaca pod lusterkiem. Druga przeleciala centymetr ode mnie. Trzecia przebila od tylu oparcie fotela po mojej lewej, uderzyla w schowek na mapy i zrobila w nim dziure.

Potem bylem juz poza zasiegiem ognia. Krazylem bocznymi ulicami, az natknalem sie na szeroki bulwar. Wlaczylem sie w ruch. Dzien byl typowy dla Los Angeles; smog, ledwo widoczne slonce i ani kropli deszczu od miesiecy.

Podjechalem pod McDonalda, zamowilem duze frytki, kawe i kanapke z kura.

17

Wszedlem do biura. Brewster i Celine wydostali sie ze sracza. Wylamali drzwi. Przesunalem biurko na dawne miejsce. Zabralo mi to kwadrans.

Usiadlem i probowalem rozeznac sie w sytuacji.

Teraz wszyscy mnie chcieli sie dobrac do tylka: Celine, Brewster, Cindy, Al Ed Upek i Pani Smierc. Moze nawet Barton. Nie mialem pewnosci, kogo nadal moge uwazac za klienta. Jesli w ogole kogos.

Moglem zostac aresztowany za ktorykolwiek z ostatnich numerow. Albo ktos mogl przyjsc i mnie zalatwic. Biuro bylo teraz dosc niebezpiecznym miejscem. Sprawdzilem, czy wciaz mam w kaburze moja.45. Siedziala na miejscu. Grzeczne malenstwo. E tam, nie dam sie wykurzyc z wlasnego biura. Detektyw bez biura to zaden detektyw.

Nie wiedzialem, czy Celine to naprawde Celine, i nie znalazlem Czerwonego Wrobla. Tkwilem w martwym punkcie.

Mialem za soba ciezki dzien. Polozylem nogi na biurku, odchylilem sie w fotelu i zamknalem oczy. Wkrotce zasnalem.

Snilo mi sie, ze siedze w jakiejs nedznej knajpie. Pilem podwojna whisky z woda sodowa. Bylem tam jedyna osoba oprocz barmana, ktorego ledwo widzialem. Stal przy drugim koncu baru i czytal „The National Enquirer”. Potem wszedl jakis umorusany, obdarty typ. Nie wiadomo, kiedy ostatni raz golil sie, strzygl, kapal. Mial na sobie brudny zolty plaszcz przeciwdeszczowy, ktory siegal prawie do ziemi, a pod plaszczem bialy podkoszulek i splowialy pomaranczowy krawat. Dolecial do mnie niczym cuchnacy podmuch. Usiadl na sasiednim stolku. Pociagnalem haust whisky. Barman zerknal w moja strone. Nasze spojrzenia spotkaly sie.

– Jestem glodny – oznajmil. – Tak glodny, ze moglbym zjesc konia z kopytami.

– Proponuje jednego z tych, ktore daremnie obstawialem – rzeklem.

Nic dziwnego, ze ledwo go widzialem. Byl chudy jak patyk. Policzki mial zapadle, skore cienka jak papier. Zalosny mizerak. Odwrocilem wzrok.

Obdartus wciaz siedzial na stolku kolo mnie.

– Pst… – szepnal.

Zignorowalem go. Znow spojrzalem na barmana.

– Sluchaj pan – powiedzialem – zaraz dopije whisky i sie zmywam. Bedzie pan mogl pojsc cos przekasic.

– Dzieki – odparl – ale nie moge zamknac knajpy. Jakos sobie poradze. Cos wymysle.

– Pst! – moj sasiad ponownie usilowal zwrocic moja uwage.

– Odczep sie pan! – burknalem.

– Mam cenne informacje…

– Guzik mnie to obchodzi. Sam umiem czytac gazety.

– Takich informacji nie znajdzie pan w gazetach.

– Na przyklad jakich?

– Chodzi o Czerwonego Wrobla.

Вы читаете Szmira
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×