zastanowic, co dalej. Probowalem sie skupic. Mucha wciaz wedrowala po biurku. Zwinalem „Informator wyscigowy” i huknalem w blat; spudlowalem. Mialem zly dzien. Tydzien. Miesiac. Rok. Zycie. Cholera jasna.

Usiadlem w fotelu. Rodzisz sie, zeby umrzec. Zeby zyc jak szczur. Gdzie byly tancerki z rewii? Dlaczego czulem sie jak na wlasnym pogrzebie?

Drzwi otworzyly sie. W progu stal Celine.

– Spodziewalem sie. Spodziewalem sie tej wizyty – oznajmilem.

– Stara spiewka – rzekl.

– Nigdy nie pukasz?

– Czasami. Masz cos przeciwko temu, ze usiade?

– Mam, ale nie krepuj sie.

Wsadzil lape do mojego pudelka cygar, wyjal jedno, sciagnal celofan, odgryzl koniec, wyjal zapalniczke, pstryknal, przylozyl ogien, zaciagnal sie, wypuscil imponujaca chmure dymu.

– Gdybys nie wiedzial, to sprzedaja je w sklepie – oznajmilem.

– A czego nie sprzedaja?

– Powietrza. Ale predzej czy pozniej zaczna. Czego chcesz?

– Moj mily przyjacielu…

– Daruj sobie takie gadanie!

– Dobrze, dobrze… Wiec zastanowmy sie…

Rozsiadl sie wygodniej i oparl nogi na biurku.

– Ladne buty – pochwalilem. – Kupiles je we Francji?

– Francja, Szmancja, kogo to obchodzi?

Wypuscil nastepna chmure dymu.

– Po co tu jestes? – zapytalem.

– Dobre pytanie – rzekl. – Ludzie mendytowali nad nim przez wieki.

– „Mendytowali”?

– Chryste, co sie czepiasz? Zachowujesz sie tak, jakbys mial za soba nieszczesliwe dziecinstwo.

Ziewnalem.

– No wiec sluchaj – powiedzial. – Tkwisz w gownie po pachy.

Po pierwsze, wlamanie. Po drugie, pobicie i spowodowanie trwalego kalectwa…

– Co takiego?

– Zrobiles z Brewstera eunucha. Zmiazdzyles mu jaja kamera, wygladaja jak suszone figi. Moze najwyzej spiewac cienkim sopranem.

I co jeszcze?

– Znamy adres winnego wlamania, pobicia i kastracji.

– I?

– I mozemy podac policji.

– Macie dowody?

– Jest troje swiadkow.

– Niezle.

Celine zdjal nogi z biurka, pochylil sie nad nim i spojrzal mi prosto w oczy.

– Belane, przydalaby mi sie pozyczka. 10 kafli.

– Tak? Rozumiem! To szantaz! Ty swinio! Ty szantazysto!

Czulem, ze ogarnia mnie furia. Od razu zrobilo mi sie lepiej.

– Zaden szantaz, palancie. Prosze cie tylko o pozyczke. O pozyczke, slyszysz?

– O pozyczke? Pod zastaw czego?

– Niczego, kurwa.

Wstalem z fotela.

– Ty pieprzony kutafonie! Myslisz, Ze pojde na cos takiego?!

Ruszylem ku niemu zza biurka.

– BREWSTER! – wrzasnal. – TERAZ!

Drzwi sie otworzyly i wparowal King Kong.

– Czolem, panie Belane! – Glos mial cieniutki, ale sam wciaz byl wielki jak stodola. W zyciu nie widzialem drugiego tak poteznego skurwiela. Cofnalem sie za biurko, otworzylem szuflade i wyjalem.45. Skierowalem lufe w jego strone.

– Sluchaj, chloptasiu, ta armata moze zatrzymac pociag!

Chcesz sie pobawic w ciuchcie? No, jazda, jazda, moja lokomotywko! Zbliz sie, zbliz, to cie wykoleje! No, ciuchcia, no! Jazda!

Odbezpieczylem spluwe i wycelowalem w jego solidny bebech. Brewster zatrzymal sie.

– Nie podoba mi sie ta zabawa…

– W porzadku – powiedzialem. – A widzisz tamte drzwi?

– Aha…

– To drzwi do toalety. Masz tam wejsc i usiasc na kiblu.

Wszystko mi jedno, czy sciagniesz gacie czy nie. Ale masz tam wejsc, siasc na kiblu i nie wstawac, dopoki ci nie powiem.

– Zgoda.

Podszedl do drzwi i otworzyl je, a nastepnie zamknal za soba. Co za zalosna gora niebezpiecznego miecha. Wycelowalem.45 w Celine'a.

– Teraz ty!

– Odbilo ci, Belane.

– Zawsze mi odbija! Juz… Wlaz tam, gdzie twoj chloptas. No juz… jazda!

Celine zgasil cygaro i ruszyl wolno w kierunku sracza. Szedlem tuz za nim. Dzgnalem go pukawka.

– Wlaz!

Wlazl, a ja zamknalem drzwi. Po czym wyjalem z kieszeni klucz, wsadzilem do zamka i przekrecilem. Nastepnie podszedlem do biurka i zaczalem je pchac w strone sracza. Bylo ciezkie jak cholera. Przesuwalo sie wolno, centymetr po centymetrze. Meczylem sie jak skurwysyn. Trwalo 10 minut, zanim przesunalem je te 5 i pol metra. Ale wreszcie docisnalem mebel do drzwi sracza.

– Belane – dobiegl mnie zza drzwi glos Celine'a – wypusc nas, damy ci spokoj. Obejde sie bez pozyczki. Nie zawiadomie glin.

Brewster nic ci nie zrobi. No i zajme sie Cindy.

– Posluchaj, gnojku. To ja zajme sie Cindy! – zawolalem. – Dobiore sie jej do tylka!

Zostawilem ich w sraczu. Zamknalem biuro, przeszedlem przez hali i wsiadlem do windy. Nagle wrocil mi humor. Winda zatrzymala sie na parterze, wyszedlem na ulice. Pierwszemu zebrakowi, ktory sie do mnie zwrocil, dalem dolara. Drugiemu powiedzialem, ze wlasnie dalem dolara innemu zebrakowi. Trzeciemu to samo, itd. Tego dnia nawet nie bylo smogu. Szedlem zdecydowanym krokiem, mialem wyrazny cel. Postanowilem, ze na lunch zjem krewetki z frytkami. Z satysfakcja patrzylem na wlasne nogi kroczace po chodniku.

16

Po lunchu zaparkowalem garbusa kilkadziesiat metrow od domu Cindy. Widzialem jej czerwonego mercedesa stojacego na podjezdzie. Pewnie czekala na powrot Celine'a i Brewstera. Miala pecha. Wlaczylem radio, zeby wysluchac wiadomosci.

– W ogole nie posuwasz sie naprzod, osle jeden! – oznajmil glos z radia.

– Kto, ja? – zdziwilem sie.

– Przeciez nikogo innego nie ma tam z toba, co?

Rozejrzalem sie.

– Fakt – przyznalem. – Jestem sam.

– Wiec rusz tylek!

Вы читаете Szmira
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×