– Siegalem po portfel. Chcialem wam pokazac legitymacje.

Jestem licencjonowanym detektywem, mam prawo praktykowac w Los Angeles. Sledzilem podejrzana.

Louie rozluznil smiertelny chwyt wokol mojej szyi.

– Wyprostuj sie.

– Dobra.

– Teraz siegnij wolno do portfela i wyjmij prawo jazdy.

– Dobra.

Podalem mu zlozona kartke papieru.

– Co to, kurwa, takiego?

Gliniarz oddal mi kartke.

– Rozloz i dopiero wtedy mi podaj.

Tak zrobilem.

– To czasowe prawo jazdy. Zabrali mi normalne, bo oblalem egzamin pisemny. Ten swistek pozwala mi prowadzic do kolejnego egzaminu, ktory mam zdawac za tydzien.

– Oblales egzamin na prawo jazdy?

– Tak.

– Hej, Bili, ten gosc oblal egzamin na prawo jazdy!

– Serio?

– Mialem inne rzeczy na glowie…

– Wyglada na to, ze masz tam calkiem pusto! – Louie zasmial sie.

– Ale jaja! – zawolal Bili.

– Naprawde jestes licencjonowanym detektywem? – spytal Louie.

– No.

– Trudno uwierzyc.

– Gonilem podejrzana, kiedy zobaczylem waszego koguta.

Wlasnie mialem dobrac sie jej do tylka.

Pokazalem Louie'emu zdjecie.

– O, kurwa! – zaklal.

Nie mogl oderwac oczu. Na zdjeciu byla cala Cindy Upek. Miala na sobie mini i bluzke z dekoltem, bardzo duzym dekoltem.

– Hej, Bili, spojrz!

– Siedzialem jej na karku, juz mialem sie jej dobrac do tylka.

Bili zerknal na zdjecie.

– Ho, ho, ho, ho!

– Musze je miec z powrotem, panie wladzo. To dowod rzeczowy.

– Trudno – powiedzial Bili, oddajac je niechetnie.

– Powinnismy cie zabrac na komisariat – rzekl Louie.

– Ale tego nie zrobimy – oznajmil Bili. – Wypiszemy ci mandat zajechanie 120, choc prules 130. Ale zatrzymamy fotke.

– Co?

– Slyszales.

– To szantaz!

Bili dotknal reka spluwy.

– Co powiedziales?

– Powiedzialem, ze sie zgadzam.

Wreczylem zdjecie Billowi. Schowal je i wzial sie za wypisywanie mandatu. Stalem i czekalem. Wreszcie podal mi bloczek.

– Podpisz.

Podpisalem.

Wyrwal mandat i mi dal.

– Masz 10 dni na zaplate, albo mozesz stawic sie w sadzie.

Szczegoly znajdziesz na odwrocie.

– Dziekuje, panie wladzo.

– I jedz ostroznie – poradzil Louie.

– Ty tez, koles.

– Co takiego?

– Nic, nic.

Ruszyli w strone swojego wozu. Ja ruszylem w strone swojego. Wsiadlem i zapalilem silnik. Czekali. Wlaczylem sie w ruch, nie przekraczajac 95 kilometrow na godzine.

Cindy, pomyslalem, zaplacisz mi za to! Dobiore ci sie do tylka, nie bede mial krzty litosci!

Skrecilem w zjazd na Harbor Freeway i znalazlem sie na autostradzie 110. Prulem na poludnie, nie wiedzac, dokad jade.

12

Pojechalem Harbor Freeway do konca. I wyladowalem w San Pedro. Ruszylem w dol Gaffey, skrecilem w lewo w 7, minalem kilka przecznic, skrecilem w prawo w Pacific i jechalem przed siebie, az zobaczylem bar o nazwie SPRAGNIONY WIEPRZ; zatrzymalem sie i wszedlem do srodka. Wewnatrz panowal polmrok. Gral telewizor. Barman wygladal, jakby mial 80 lat na karku, i byl caly bialy: biale wlosy, biala skora, biale wargi. Na sali siedzialo dwoch starych rumpli, tez zupelnie bialych, jakby krew przestala krazyc w ich zylach. Przypominali muchy zlapane w pajeczyne i wyssane do cna. Nie widzialem, zeby cokolwiek pili. Siedzieli bez ruchu. Bialy bezruch.

Stalem w drzwiach i patrzylem na nich.

Wreszcie barman odezwal sie.

– He…? – mruknal.

– Widzial tu ktos Cindy, Celine'a albo Czerwonego Wrobla?

– zapytalem.

Tylko gapili sie na mnie. Usta jednego z rumpli ulozyly sie w mala wilgotna dziure. Probowal cos powiedziec. Ale mu nie szlo. Drugi klient opuscil reke i podrapal sie po jajach. Albo tam, gdzie kiedys mial jaja. Barman ani drgnal. Wygladal jak wyciety z tektury. Starej tektury. Nagle poczulem sie mlodo.

Podszedlem do baru i usiadlem na stolku.

– Macie tu cos do picia? – zapytalem.

– He…? – mruknal barman.

– Wodka 7, bez limony.

Mozecie darowac sobie nastepne 4 i pol minuty, po prostu kopnac je w tylek. Tyle trwalo, zanim barman podal mi drinka.

– Dzieki – powiedzialem. – I wez sie pan za nastepnego, zeby nie tracic czasu.

Pociagnalem haust. Drink nie byl zly. Barmanowi nie brakowalo praktyki.

Dwaj rumple siedzieli bez slowa i gapili sie na mnie.

– Ladny dzien, co, koledzy? – rzucilem.

Nie odpowiedzieli. Mialem wrazenie, ze nie oddychaja. Nie powinno sie przypadkiem zakopywac umarlych?

– Sluchajcie, koledzy, kiedy ostatni raz ktorys z was sciagnal majtki jakiejs cizi?

Jeden ze staruchow zaniosl sie smiechem:

– He, he, he, he!

– Zeszlej nocy, tak?

– He, he, he, he!

Вы читаете Szmira
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×