Spojrzal na zegarek. Umowil sie z Gabriela na obiad i nie chcial sie spoznic.

Poprawil krawat i szybkim krokiem wyszedl z laboratorium. Juz wkrotce pogwizdywal.

* * *

— Ktore prawo? ty skurw… — Dennis walil piesciami w drzwi.

Przestal. To i tak nie mialo sensu. W tej chwili dzialala juz aparatura wysylajaca. Wlasciwie byl juz w swiecie anomalnym — juz w…

Wbil wzrok w drzwi. Poszukal reka za soba i usiadl na jednej ze skrzynek. Potem, gdy sytuacja w pelni do niego dotarla, stwierdzil, ze zaczyna sie smiac. Nie mogl sie powstrzymac. Oczy wypelnily mu sie lzami i poddal sie nastrojowi wszechogarniajacej beztroski.

Nikt nigdy nie byl w tym stopniu, co on, odciety od Ziemi, wyrzucony na jakis odlegly swiat.

Ludzie moga sobie czytac o przygodach w miejscach dalekich i nieznanych, ale prawda jest taka, ze wiekszosc z nich przy pierwszej oznace czegos naprawde niebezpiecznego wykopalaby sobie jamke i glosno wolala mamusie.

Byc moze wiec smiech jako poczatkowa reakcja nie byl taki najgorszy. W kazdym razie czul sie po nim bardziej rozluzniony.

Z pobliskiej skrzynki przygladal mu sie wyraznie zafascynowany chochlak.

„Musze wymyslic dla tego miejsca — myslal Dennis, wycierajac oczy — jakas nowa nazwe. Flasteria jest do niczego.”

Uczucie calkowitego osamotnienia minelo. Byl juz w stanie spojrzec w lewa strone, na drugie drzwi — jedyne, ktore w tej chwili mozna bylo otworzyc. Drzwi do innego swiata.

W dalszym ciagu niepokoilo go to, co Brady powiedzial o „innym zestawie praw fizycznych”. Prawdopodobnie Bernald probowal go tylko nastraszyc. A nawet jesli mowil prawde, musi to byc cos bardzo nieznacznego, gdyz procesy biologiczne w obu swiatach sa przeciez niezwykle podobne.

Dennis przypomnial sobie czytane niegdys opowiadanie fantastycznonaukowe, w ktorym bardzo nieznaczna zmiana przewodnosci elektrycznej spowodowala dziesieciokrotne zwiekszenie mozliwosci ludzkiego mozgu. Moze tutaj spotka sie z czyms podobnym?

Westchnal. Nie czul sie nawet odrobine inteligentniejszy. Fakt, ze nie mogl sobie przypomniec tytulu tego opowiadania, jakby obalal te mozliwosc.

Chochlak wyskoczyl w powietrze i wyladowal na jego kolanach. Mruczal, wpatrujac sie w niego szmaragdowymi slepiami.

— Teraz ja jestem obcy — powiedzial Dennis. Podniosl zwierzaka na wysokosc swojej twarzy. — No i co, Choch? Chetnie mnie tu widzicie? Chcesz mnie oprowadzic po swoim.

Chochlak zapiszczal. Wygladal tak, jakby nie mogl sie doczekac, kiedy wyjda.

— No dobrze — powiedzial Dennis. — Idziemy.

Zapial pas narzedziowy z wiszaca z jednej strony kabura

pistoletem iglowym. Potem, przyjmujac odpowiednia do chwili, „badawcza” postawe, pociagnal dzwignie otwierajaca drzwi po drugiej stronie sluzy. Rozlegl sie syk powietrza, gdy wyrownywalo sie cisnienie wewnatrz i na zewnatrz. Potem drzwi odskoczyly, wpuszczajac do sluzy promienie sloneczne z innego swiata.

II. COGITO, ERGO TUTTI FRUTTI

Sluza spoczywala na lagodnym zboczu, porosnietym sucha, zolta trawa. Laka opadala w strone obrzezonego zielenia strumienia cwierc mili dalej. Za strumieniem rzedy dlugich, waskich wzgorz wznosily sie ku pokrytym sniegiem gorom. Polacie zoltej murawy usiane byly nierownomiernie dywanami zieleni o roznych odcieniach.

Drzewa.

Tak, te rosliny wygladaly jak prawdziwe drzewa i niebo bylo blekitne. Biale pierzaste chmurki byly jak koronki podwieszone pod odwrocona, niemal granatowa czasza.

Przez dluga chwile panowala niesamowita, nienaturalna cisza. Dennis zdal sobie sprawe, ze od chwili otwarcia drzwi wstrzymuje oddech. Troche krecilo mu sie od tego w glowie.

Wdychal rzeskie, czyste powietrze. Powiew wiatru przyniosl szelest trawy i trzaski galezi. Przyniosl rowniez zapachy… plesni i prochnicy, suchej trawy i czegos, co pachnialo jak dab.

Stal na progu sluzy i przygladal sie drzewom. Naprawde wygladaly jak deby. Cala okolica przypominala pomocna Kalifornie.

Czy to mozliwe, zeby to miejsce bylo naprawde Ziemia? Czy efekt zev zrobil im wszystkim jeszcze jednego psikusa i zamiast urzadzenia do podrozy miedzygwiezdnych podarowal im teleporter?

Zabawne byloby podjechac autostopem do najblizszej budki telefonicznej i zadzwonic do Flastera z nowinami. Na koszt rozmowcy oczywiscie.

Dennis poczul ostre uklucie, gdy malenkie szpony wbily mu sie w ramie. Membrany lotne chochlaka rozlozyly sie z trzaskiem przypominajacym strzal i zwierzak poszybowal ponad lake w strone linii drzew.

— Hej… Choch! Dokad to…

Glos zamarl Dennisowi w gardle, gdyz nagle zrozumial, ze to nie moze byc Ziemia. To byl swiat, z ktorego pochodzil chochlak.

Zaczal zauwazac szczegoly — ksztalt lisci trawy, duza, podobna do paproci rosline na brzegu strumienia, nastroj tego miejsca.

Upewnil sie, ze ma latwy dostep do kabury z bronia i ze cholewki butow sa dokladnie przykryte getrami. Sucha trawa zaskrzypiala pod jego stopami, gdy stanal na ziemi. Powietrze wypelnilo sie cichutkim, owadzim brzeczeniem.

— Choch! — zawolal, ale zwierzak juz zniknal mu z pola widzenia.

Ostroznie, wytezajac zmysly, zrobil kilka krokow. Domyslal sie, ze najbardziej niebezpiecznymi chwilami w obcym swiecie sa zawsze te pierwsze.

Starajac sie obserwowac niebo, las i najblizej fruwajace owady jednoczesnie, malego pekatego robota zauwazyl dopiero w chwili, gdy sie o niego potknal i runal na ziemie.

Instynktownie przetoczyl sie i z walacym sercem zerwal na kolana, nagle trzymajac w dloni pistolet.

Westchnal, gdy rozpoznal robota zwiadowczego z Instytutu Saharanskiego.

Kamery robota sledzily go z ledwie slyszalnym furkotem. Kopula obserwacyjna powoli sie obrocila. Dennis opuscil dlon, w ktorej trzymal pistolet.

— Chodz tu — rozkazal.

Robot przez chwile jakby rozwazal zasadnosc tego polecenia Potem zblizyl sie i zatrzymal metr przed Dennisem.

— Co tam masz? — Dennis wskazal palcem.

Robot cos trzymal w jednym ze swych manipulatorow. Byl to kawalek polyskliwego metalu, z jednej strony zakonczony zakrzywionymi szczypcami.

— Czy to przypadkiem nie jest fragment innego robota? — spytal Dennis, majac nadzieje, ze sie myli.

W porownaniu z niektorymi skomplikowanymi maszynami, z ktorymi Dennis miewal do czynienia, robot zwiadowczy nie byl zbyt blyskotliwy. Rozumial jednak proste polecenia i pytania. Zielone swiatlo na jego kopulastym szczycie rozblyslo na chwile potwierdzeniem.

— Skad to wziales?

Maszyna wahala sie przez chwile, potem odwrocila sie i wskazala kierunek jednym ze swych pozostalych ramion.

Dennis podniosl sie i spojrzal we wskazana strone, jednak nic tam nie zauwazyl. Poszedl ostroznie przez wysoka trawe, az w koncu dotarl do plaskiej polanki, ukrytej czesciowo przez rozrosniete chwasty. Zatrzymal sie i wytrzeszczyl oczy.

Pusta plaszczyzna wygladala jak stepowy sklep z czesciami zapasowymi… jak sklad uzywanych komputerow Ponurego Frania… jak stoisko wymiany na wiejskim spotkaniu elektronicznych hobbistow…

Вы читаете Stare jest piekne
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×