- Wpadl pod pociag.

- Zostal zepchniety na tory?

- Nie. Swiadkowie twierdza, ze stanal naprzeciwko pociagu pospiesznego, dokladnie posrodku torow, i dal sie przejechac… Po prostu stal i patrzyl na zblizajaca sie lokomotywe. Maszynista probowal hamowac, ale nie mial szans… Policja podejrzewala, ze syn byl pod wplywem narkotykow, lecz specjalistyczne badania nie wykryly zadnych sladow po tego typu srodkach.

- Dlaczego pan twierdzi, ze to bylo morderstwo?

- Moj syn nigdy nie bral narkotykow, swiadkowie widzieli jakiegos mezczyzne, ktory z nim rozmawial na chwile przed tym… zdarzeniem, podobno uczynil gest w strone torow, jakby mu nakazywal isc w tym kierunku, wreszcie zginely te dokumenty…

- Co to za dokumenty?

- Fotografie kilku komunistycznych szpiegow, krotkie charakterystyki sporzadzone przez przedwojenny kontrwywiad i pare luznych stron.

- Sa prawdopodobnie bez znaczenia - stwierdzilem.

- Dlaczego?

Glos Wirdego nadal brzmial spokojnie, jednak czulo sie w nim teraz podskorne pekniecie, skaze.

- To codziennosc w naszych archiwach. Przewaznie fotki i dane komunistycznych agentow trzymane sa w wielkich albumach. Nikt nie jest w stanie sprawdzic, czy nic nie zginelo, kiedy korzystajacy z dokumentow oddaja je pod koniec dnia. Kiedys przez tydzien siedzialem w takim archiwum…

- A konkretnie?

- Czy to wazne? Co drugi, co trzeci dzien ginely jakies notatki i zdjecia. A to komus nie pasowalo, ze dziadzius jest wymieniany jako komunistyczny szpieg czy dywersant, inni z kolei sadzili, ze znajda haka na konkurenta z lewicy, jesli rzuca prasie garsc faktow o tym, ze jego przodek sprzedal sie Sowietom… Rozumie pan, ze nawet brukowiec wymagalby potwierdzenia takich rewelacji, stad popyt na tego typu dokumenty.

- Sugeruje pan, ze to lewicowi politycy…

Po raz pierwszy wyczulem gniew w jego glosie.

- Niczego nie sugeruje - ucialem. - To tylko luzne dywagacje. Osobiscie jest mi obojetne, czy te akta przemeblowal jakis przemalowany na rozowo byly komuch, czy oszolom z prawicy. Mowie tylko, ze takie rzeczy to normalka i najprawdopodobniej nie maja zadnego zwiazku ze sprawa, a panski syn mogl miec sto roznych powodow, zeby popelnic samobojstwo bez zadnych narkotykow, albo wzial takie, ktorych nie wykryto…

- Jednak chce, aby sie pan tym zajal. Nie za darmo.

Wymieniona przez mojego rozmowce suma byla oszalamiajaca. Wystarczylaby mi na pare lat spokojnego zycia i coroczne wakacje na wyspach Bahama. Dla kilku osob.

- Nie bede wykorzystywal panskiej sytuacji - rzucilem szorstko. - Nie jestem w stanie…

- Moglbym zasugerowac, aby podjal pan decyzje jutro?

- To niczego nie…

- Prosze. Profesor Davidoff powiedzial, ze jest pan prawym i uczciwym czlowiekiem. Dostatecznie twardym i zorientowanym w temacie, aby udzielic mi pomocy.

Stwierdzenie, ze opadla mi szczeka, byloby eufemizmem. Zaden z uczniow profesora, nawet najzdolniejszy, nie otrzymal nigdy wyzszego stopnia niz „cztery z minusem”. Davidoff byl maniakalnym perfekcjonista. W kwestii zasad moralnych okazal sie jeszcze gorszy. W naukowym swiatku zartowano, ze z zespolu Davidoffa mozna wyleciec za jazde tramwajem na gape. Twierdzenie to nie odbiegalo wiele od stanu faktycznego.

- Mowimy o tym samym czlowieku? - spytalem z niedowierzaniem.

- Tak. - Wirde rozesmial sie krotko. - Wiem, ze on jest dosc oszczedny w pochwalach. Takiej laurki z jego ust, jak zyje, nie slyszalem. Dlatego tak mi zalezy na panskiej pomocy…

- Zadzwonie jutro - zgodzilem sie niechetnie.

- Ma pan moj numer czy podyktowac?

Sapnalem. Niewiele osob wiedzialo, ze mam podlaczone do telefonu urzadzenie identyfikujace rozmowce, nawet takiego, ktory nie chce byc zidentyfikowany. To gadzet zwiazany z moja praca. Czasem udzielam konsultacji odnoszacych sie do terazniejszosci. Cybernetyka to dosc pozyteczne narzedzie, a ja uchodze za nastepce Davidoffa w tej dziedzinie.

- Mam.

- A wiec czekam.

Pan Wirde powiedzial, co chcial, i odlozyl sluchawke. Troche mnie to wkurzylo, ale nie na tyle, aby czepiac sie faceta, ktory niedawno stracil syna. Wobec bolu wszyscy sa rowni.

Przyszykowalem sobie drinka i zapalilem cygaro. Wylozylem sie wygodnie w poteznym, obitym prawdziwa skora fotelu, oparlem stopy na jednej z polek mojej biblioteczki. Mam trzypokojowe mieszkanie, ale jest ciasno, poniewaz wzdluz wszystkich scian stoja regaly z ksiazkami. Wydmuchnalem w zamysleniu dym w kierunku sufitu. Mimo rozwazenia rozmaitych opcji, jedno nie ulegalo watpliwosci - telefon do Davidoffa byl niezbedny. Jako czlonek zespolu mialem zastrzezony numer profesora, pod ktorym moglem go zastac o kazdej porze dnia i nocy. Istnial jednak pewien problem - Davidoff cenil sobie spokoj i prywatnosc, a kazdy, kto naduzyl udzielonych mu przywilejow, narazal sie na jego gniew. Nie jestem mieczakiem, ale wierzcie mi - nie chcielibyscie wkurzyc Davidoffa. Naprawde nie chcielibyscie…

Odetchnalem gleboko i wystukalem numer profesora.

- Davidoff - uslyszalem.

Вы читаете Chorangiew Michala Archaniola
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×