— Oczywiscie! — Znow wzruszylem ramionami. — Przypomnij mi je jednak, bo zapomnialem. Och, nie tworzymy nowych wampirow, nie oddalamy sie bez zawiadomienia, sprzatamy ofiary po wyssaniu im krwi.

— Jestes czartem, Lestacie, masz pojecie? Jestes lobuzem.

— Pozwol, ze zadam ci pytanie — powiedzialem. Zwinalem dlon w piesc i lekko stuknalem go w ramie. — Ten twoj obraz, „Kuszenie Amadeo”, ten z krypty Talamaski…

— Tak?

— Nie chcialbys go odzyskac?

— Na bogow, nie. To straszna rzecz, naprawde. Moj czarny okres, mozna by rzec. Ale chcialbym, zeby wyciagneli go z tej cholernej piwnicy. Wiesz, do frontowego holu. Do jakiegos przyzwoitego miejsca.

Rozesmialem sie, a on nagle spowaznial. Stal sie podejrzliwy.

— Lestacie! — rzekl ostro.

— Tak, Mariuszu.

— Zostawisz Talamaske w spokoju!

— Oczywiscie! — Kolejne wzruszenie ramionami. Kolejny usmiech. Czemu nie?

— Mowie powaznie, Lestacie. Najpowazniej. Nie wsadzaj nosa w sprawy Talamaski. Rozumiemy sie, prawda?

— Mariuszu, ciebie nieslychanie latwo zrozumiec. Slyszales? Zegar wybija polnoc. O tej porze zawsze udaje sie na mala przechadzke po Nocnej Wyspie. Masz ochote sie dolaczyc?

Nie czekalem na odpowiedz. Wychodzac, uslyszalem jedno z tych jego uroczych, wyrozumialych westchnien.

Polnoc. Nocna Wyspa spiewala. Szedlem zatloczona galeria. Dzinsowa kurtka, bialy podkoszulek, polowa twarzy zakryta wielkimi ciemnymi okularami, dlonie wsuniete w kieszenie dzinsow. Przypatrywalem sie zachlannym tlumom wpadajacym przez otwarte drzwi, bacznie obserwujacym stosy lsniacych toreb, jedwabne koszule w plastikowych opakowaniach, szczuplego, czarnego manekina w norkach.

Obok rozmigotanej fontanny, wsrod tanczacych pioropuszy miriadow kropli, przysiadla na lawce skulona staruszka trzymajaca w drzacej rece dymiacy kubeczek kawy. Trudno jej bylo podniesc go do ust; gdy sie usmiechnalem, przechodzac obok niej, powiedziala trzesacym sie glosem:

— Kiedy jestes stary, wcale nie potrzebujesz snu.

Z baru rozbrzmiewala cicha, przyciagajaca muzyka. Mlode byczki walesaly sie po wypozyczalni wideo; znow zadza krwi! Ochryply halas i migotania wypozyczalni ustaly, kiedy odwrocilem glowe. Przez drzwi francuskiej restauracji dostrzeglem szybki, uwodzicielski ruch kobiety unoszacej kieliszek szampana i uslyszalem stlumiony wybuch smiechu. Kino bylo pelne czarno-bialych gigantow mowiacych po francusku.

Minela mnie mloda kobieta; ciemna karnacja, rozlozyste biodra, lekko wydete usta. Zadza, krwi byla coraz silniejsza. Poszedlem dalej, zapedzajac ja do klatki. Nie potrzebujesz krwi — powiedzialem sobie w myslach. — Jestes teraz tak silny jak starsi. — Wciaz ja czulem. Usiadla na kamiennej lawce, nagie kolana sterczaly z ciasnej, krotkiej sukienki. Utkwila we mnie oczy.

Och, Mariusz mial racje, mial racje we wszystkim. Plonalem niezadowoleniem, plonalem samotnoscia. Chcialem poderwac kobiete z tej lawki, wykrzyknac: „Wiesz, kim jestem?!” Nie, nie mysl o tym, nie wywabiaj jej stad, nie rob tego, nie zabieraj jej na bialy piasek, daleko poza swiatla galerii, gdzie skaly sa niebezpieczne i fale rozbijaja sie gwaltownie w zatoczce.

Myslalem o tym, co ona powiedziala o nas, o naszym egoizmie, naszej chciwosci! Poczulem smak krwi na jezyku. Ktos niedlugo umrze, jesli bede sie ociagal…

Koniec korytarza. Wlozylem klucz w stalowe drzwi miedzy sklepem z chinskimi dywanami wyrabianymi przez male dziewczynki a trafika, ktorej wlasciciel spal wsrod holenderskich fajek, zasloniwszy twarz gazeta.

Milczacym korytarzem ruszylem prosto w trzewia willi. Jedno z nich gralo na fortepianie. Sluchalem przez dluga chwile. Pandora. Muzyka jak zawsze miala mroczny, slodki posmak, ale byl to nie konczacy sie poczatek — temat wiecznie siegal zwienczenia, ktore nigdy nie nastepowalo.

Wszedlem na gore do salonu. Ach, mozna bylo zgadnac, ze to dom wampirow; ktoz inny mieszkalby przy swietle gwiazd i w blasku z rzadka rozstawionych swiec? Swietnosc marmurow i aksamitow, a za oknem nigdy nie gasnaca luna Miami.

Armand nadal gral w szachy z Khaymanem i przegrywal. Daniel lezal ze sluchawkami na uszach i sluchal Bacha, od czasu do czasu spogladajac na czarno-biala szachownice, by ocenic sytuacje.

Na tarasie stala Gabriela, patrzyla w wode, zatknawszy kciuki w tylne kieszenie spodni. Byla samotna. Podszedlem do niej, ucalowalem w policzek i popatrzylem w oczy; a kiedy w koncu zdobylem jej niechetny usmiech, ktory byl mi tak potrzebny, odwrocilem sie i wolno wrocilem do srodka.

Mariusz w czarnym skorzanym fotelu czytal gazete, skladajac ja niczym dzentelmen w prywatnym klubie.

— Louis wyjechal — powiedzial, nie podnoszac wzroku znad gazety.

— Co to znaczy „wyjechal”? — spytalem.

— Do Nowego Orleanu — rzekl Armand wpatrzony w szachownice. — Do twojego dawnego mieszkania, tego, w ktorym Jesse widziala Klaudie.

— Samolot czeka — rzucil Mariusz, nadal zatopiony w gazecie.

— Moj kierowca moze podwiezc cie na lotnisko — dopowiedzial Armand, wciaz skupiony na grze.

— O co wam chodzi? Skad ta wasza chec do pomocy? Czemu mialbym leciec po Louisa?

— Sadze, ze powinienes sciagnac go z powrotem — powiedzial Mariusz. — Nie powinien przebywac w tym starym mieszkaniu w Nowym Orleanie.

— Moglbys sie ruszyc i cos zrobic — powiedzial Armand. — Zbyt dlugo juz tutaj tkwisz.

— Ach, rozumiem, co za sabat sie tu szykuje: rady ze wszystkich stron i wszyscy obserwuja sie nawzajem katem oka. A czemu pozwoliliscie Louisowi leciec do Nowego Orleanu? Nie mogliscie go zatrzymac?

W Nowym Orleanie wyladowalem o drugiej. Limuzyne zostawilem na Jackson Square.

Jakie to wszystko bylo czyste; nowe kocie lby i lancuchy na bramie, wyobrazcie sobie, zeby pijaczki nie mogly spac na skwerku, jak robily to dwiescie lat temu. Turysci tloczyli sie na Cafe du Monde, gdzie miescily sie nadbrzezne tawerny. urocze, niespokojne lokale, w ktorych nie dalo sie nie zapolowac, a kobiety dorownywaly twardoscia mezczyznom.

Strasznie mi sie tam teraz podobalo i chyba zawsze tak bedzie. Barwy jakos sie zachowaly i nawet w tym przekletym zimnym styczniu czulo sie niezmienna atmosfere tropikow. Mialo to jakis dziwny zwiazek z plaskimi ulicami, niskimi budynkami, zawsze ruchomym niebem i pochylymi dachami lsniacymi teraz od kropel lodowatego deszczu.

Z wolna oddalilem sie od rzeki, pozwalajac wspomnieniom uniesc sie z chodnikow; sluchalem ciezkiej, metalicznej muzyki z Rue Bourbon, a potem zawrocilem w spokojny, wilgotny mrok Rue Royale. Ile razy szedlem ta droga, wracajac znad nadbrzezy, opery czy teatru, ile razy zatrzymywalem sie dokladnie w tym miejscu, zeby wsunac klucz w brame powozowa? Ach, ten dom. w ktorym przezylem okres rowny ludzkiemu zyciu, dom, w ktorym dwa razy malo nie umarlem.

Ktos byl na gorze, w moim starym mieszkaniu. Stapal lekko, a jednak slyszalem trzask klepek. Parterowy sklepik byl czysty i ciemny. Za zakratowanymi oknami jak zawsze porcelanowe figurynki, lalki, koronkowe wachlarze. Podnioslem wzrok ku balkonowi z kuta w zelazie balustrada; wyobrazilem sobie tam Klaudie, unoszaca sie na palcach, patrzaca na mnie i zaciskajaca male palce na poreczy. Zlote wlosy opadaja na ramiona, pyszni sie dluga, fioletowa szarfa. Moja niesmiertelna szescioletnia pieknosc. „Lestacie, gdzie sie podziewales?” To wlasnie robil, nieprawdaz? Wyobrazal sobie takie rzeczy.

W ciszy slychac bylo tylko wlaczone telewizory za zielonymi okiennicami i starymi scianami zaroslymi bluszczem, glosy zachryple od bourbona: zazarta klotnie mezczyzny i kobiety w glebi domu po drugiej stronie ulicy.

W poblizu nie bylo nikogo; tylko swiecace bruki, zamkniete sklepy i wielkie niezgrabne samochody stojace przy krawezniku. Deszcz padal bez konca na skosne dachy.

Nikogo, kto by mnie ujrzal, jak cofam sie, a potem jednym kocim susem, w starym stylu, siegam balkonu i spadam cicho na deski. Zerknalem przez brudne szyby francuskich drzwi.

Pustka, podrapane sciany, takie, jakie zostawila Jesse. Okno zabite deska, jakby ktos kiedys usilowal sie wlamac i zostal przylapany; won spalonego drewna zachowana przez te wszystkie lata.

Cicho oderwalem deske, ale po drugiej stronie byl zamek. Czy uzyc nowej mocy? Czy zdolam go otworzyc?

Вы читаете Krolowa potepionych
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×