— Tak, wiem. Ale od lat nikt tego nie kupuje.

— Kupuje niewielu i to rzadko. Czasem na eksport. Dlatego szukalem tez innych leczniczych ziol i udawalem, ze mam szeroka wiedze na temat ich stosowania. „Udawalem” to nie jest wlasciwe slowo — sporo wkulem.

— Taka prosta dusza, ktora tamci potrafia zrozumiec — podsumowal Hardwicke. — Powrot do natury. Nieszkodliwy dziwak, troche niespelna rozumu.

Lewis przytaknal.

— Wyszlo lepiej, niz sie spodziewalem. Wedrowalem, znalazlem nawet troche zen-szenia, a ludzie opowiadali mi rozne rzeczy. Szczegolnie rodzina Fisherow; mieszka w dole rzeki, za farma Wallace’a stojaca na wzniesieniu. Oni tam sa tak dlugo jak rodzina Wallace’a, ale to zupelnie inny typ ludzi. Fisherowie poluja, lowia i pedza bimber. Odkryli we mnie bratnia dusze.

Bylem tak samo niezaradny, jak swego czasu oni. Pomagalem im przy bimbrze; pedzilismy razem, pilismy, czasem sie sprzedawalo. Chodzilem z nimi na ryby, na polowania, siadywalem, zeby troche pogadac; pokazali mi pare miejsc, gdzie moglem znalezc zen-szen — „sang”, jak go nazywaja. Sadze, ze dla socjologa Fisherowie byliby kopalnia wiadomosci. Maja corke — niemowe. Jest sliczna i potrafi wywabiac czarami kurzajki.

— Znam ten typ ludzi — powiedzial Hardwicke. — Urodzilem sie i wychowalem na Poludniu, w gorach.

— To Fisherowie opowiedzieli mi o koniach i kosiarce. Kiedys poszedlem na skraj pastwiska Wallace’a i zaczalem kopac.

Znalazlem konska czaszke i pare kosci.

— Ale nie wiadomo czy to byl kon Wallace’a.

— Nie — odrzekl Lewis. — Znalazlem tez czesc kosiarki. Niewiele juz z niej zostalo.

— Wrocmy do rzeczy — powiedzial Hardwicke. — Po smierci ojca Enoch zostal na farmie. Nigdy jej nie opuszczal?

Lewis pokrecil glowa.

— Mieszka w swoim starym domu. Nic w nim nie zmienial.

Dom nie postarzal sie bardziej od wlasciciela.

— Byl pan w tym domu?

— Nie w srodku. Opowiem panu.

3.

Mial godzine. Wiedzial, ze ma tyle czasu, bo przez ostatnie dziesiec dni sprawdzal rozklad dnia Enocha Wallace’a. Od momentu wyjscia Enocha do chwili powrotu z poczta mijala co najmniej godzina. Czasem troche wiecej, gdy listonosz sie spoznial albo gdy Wallace i listonosz sie zagadali. Ale Lewis powiedzial sobie, ze moze liczyc najwyzej na godzine.

Wallace zniknal za zboczem, kierujac sie w strone skaly gorujacej nad urwiskiem, u ktorego stop plynela rzeka Wisconsin. Zaraz wejdzie na skalny szczyt i stanie tam, z karabinem pod pacha, patrzac na dziewicza doline rzeki. Nastepnie zejdzie z gory i bedzie sie wspinal po wylozonej klodami sciezce do miejsca, gdzie kwitna storczyki, stamtad znow na szczyt wzgorza, do strumienia wyplywajacego ze zbocza ponizej uprawnego pola, ktore lezy odlogiem co najmniej od stu lat. Wreszcie w poprzek stoku dotrze do zarosnietej drogi, ktora prowadzi do skrzynki pocztowej.

Od dziesieciu dni, odkad Lewis go sledzil, cala trasa ani razu nie ulegla zmianie. „Mozliwe, ze nie zmienila sie od lat” — pomyslal Lewis. Wallace sie nie spieszyl. Spacerowal, jakby mial nie wiadomo ile czasu. Zatrzymywal sie, by odnowic znajomosc ze starymi przyjaciolmi: drzewami, wiewiorka, kwiatkiem. Jego ruchy byly szorstkie, mial w sobie wiele z zolnierza — stare przyzwyczajenia z trudnych czasow walki pod roznym dowodztwem. Glowe trzymalwysoko, ramiona mial wyprostowane, szedl wycwiczonym krokiem jak ktos, kto umie maszerowac.

Lewis wyszedl zza gestwiny, ktora niegdys byla sadem. Kilka drzew — poskrecane, sekate i poszarzale ze starosci — wciaz rodzilo nedzne i gorzkie jablka.

Zatrzymal sie na skraju zagajnika i chwile spogladal na budynek stojacy powyzej na szczycie wzniesienia. Przez krotka chwile wydawalo mu sie, ze dom jest oswietlony osobliwym swiatlem, jak gdyby czyste promienie slonca przenikaly go, by wyroznic sposrod innych domow na swiecie. Skapana w swietle bryla budynku wygladala troche nieziemsko, jakby naprawde zostala specjalnie wyrozniona. Ale po chwili dziwny blask — jezeli w ogole istnial — znikl nagle i dom oswietlaly promienie sloneczne wspolne dla pol i lasow.

Lewis potrzasnal glowa i zdecydowal, ze to glupota albo jakies zludzenie. Nie ma przeciez zadnych osobliwych promieni slonecznych, a dom jest tylko domem, choc zachowal sie w znakomitym stanie.

Takich budynkow nie widuje sie czesto w obecnych czasach. Dom zbudowany na prostokacie: dlugi, waski i wysoki, ze staromodnymi ozdobami na okapie i zwienczeniu dachu. Sprawial wrazenie nieprzytulnego, co nie mialo nic wspolnego z jego wiekiem. Taki byl od poczatku: surowy, mocny i prosty, jak ludzie, ktorym udzielal schronienia. Utrzymany byl w dobrym stanie, nie luszczyla sie na nim farba, nie odpadal tynk — z pewnoscia nie zagrazala mu ruina. Przy bocznej scianie znajdowala sie niewielka przybudowka, jakby przywieziona i oparta o sciane, by oslonic drzwi do kuchni. Lewis pomyslal, ze drzwi na pewno prowadza do kuchni. Przybudowka najwyrazniej sluzyla do przechowywania butow, kaloszy i plaszczy. Stala tam zapewne lawa na wiadra i banka na mleko oraz kobialka na jaja. Z dachu przybudowki wystawala metrowej dlugosci rura piecyka.

Lewis zblizyl sie do domu, obszedl przybudowke i zobaczyl, ze drzwi do niej sa uchylone. Wszedl wiec po schodkach, otworzyl drzwi szerzej, po czym rozejrzal sie.

Niebyla to zwykla przybudowka. Najwyrazniej tutaj wlasnie mieszkal Wallace. Piecyk z rura stal w kacie — starodawna koza, mniejsza od dawnych piecow kuchennych. Na plycie znajdowaly sie dwie patelnie i czajnik. Pozostale przybory kuchenne wisialy na haczykach wbitych w deske za piecykiem. Naprzeciwko, pod sciana, stalo sporych rozmiarow lozko z drewnianymi slupkami w rogach, przykryte wygnieciona koldra, uszyta z wielu wzorzystych, kolorowych latek wedlug mody, ktorej panie domu holdowaly sto lat temu. W drugim rogu znajdowal sie stol z krzeslem. Nad nim, na scianie, wisiala szafka, ktora byla otwarta i mozna bylo zobaczyc kubki i talerze. Na stole stala lampa naftowa — stara, ale czysta, jakby ktos umyl ja przed chwila. Nie bylo widac drzwi prowadzacych do dalszej czesci domu, nic nie wskazywalo na to, by kiedykolwiek istnialy.

„Niewiarygodne — pomyslal Lewis. — Nie ma drzwi. Wallace mieszka w przybudowce, kiedy obok stoi wielki dom. Jak gdyby mial powod, by nie mieszkac w domu, ale jednoczesnie musial przebywac w poblizu. Moze pokutuje za cos jak sredniowieczni pustelnicy w lesnych chatkach i jaskiniach.”

Stal na srodku i rozgladal sie w nadziei, ze znajdzie jakies rozwiazanie w tych zagadkowych okolicznosciach. W przybudowce nie bylo jednak nic, co nie wiazaloby sie z twardym codziennym zyciem; nic poza piecykiem sluzacym do przygotowywania strawy i ogrzewania pomieszczenia, lozkiem do spania, stolem do spozywania na nim posilkow, lampa do oswietlania. Lewis nie zauwazyl nawet kapelusza (chociaz, uprzytomnil sobie, Wallace chodzil z gola glowa) czy plaszcza.

Nigdzie nie bylo ani sladu czasopism, a przeciez Wallace rzadko wracal od skrzynki pocztowej z pustymi rekami. Prenumerowal New York Times, Wall Street Journal, Christian Science Monitor i waszyngtonski Star, nie liczac periodykow naukowo-technicznych. Tutaj ich nie bylo — ani ksiazek, ktorych tyle kupowal. Ksiag handlowych rowniez. W ogole zadnych tekstow pisanych.

„Moze ta przybudowka — pomyslal Lewis — z jakichs zaskakujacych powodow jest tylko na pokaz. Byc moze przygotowano ja starannie, aby wygladala na mieszkanie Wallace’a. Moze on jednak mieszka w domu. Jesli to prawda, po co ta cala maskarada.”

Odwrocil sie i wyszedl z przybudowki. Okrazyl dom i stanal przed gankiem wiodacym do glownego wejscia. Popatrzyl wokol. Panowal spokoj. Swiecilo wczesne, przedpoludniowe slonce, zapowiadal sie cieply dzien. Ukryty zakatek trwal cicho i leniwie, czekajac upalu.

Spojrzal na zegarek. Zostalo mu czterdziesci minut, wszedl wiec po schodach na ganek i zblizyl sie do drzwi. Wyciagnal reke, chcac przekrecic galke. Ale ta sie nie przekrecila. Zaskoczony, sprobowal jeszcze raz i znow bezskutecznie. Palce slizgaly sie na galce jak po lodzie, nie mogac w zaden sposob jej uchwycic ani poruszyc.

Вы читаете Stacja tranzytowa
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×