zaczal przenikac delikatny, chlodny wietrzyk.

– To nie musi byc szpieg – powiedzial Colin, ktorego uwage wciaz przykuwala niepozorna, mala furgonetka. – To moze byc ktos inny.

– Kto na przyklad?

– Daj mi pomyslec przez chwile – powiedzial chlopiec.

Podczas gdy Colin zastanawial sie, kim moze byc czlowiek w furgonetce, Alex Doyle obserwowal ulice przed maska samochodu i myslal o San Francisco. W jego przypadku to pagorkowate miasto nie bylo jedynie punktem na mapie. Bylo dla niego synonimem przyszlosci i symbolem wszystkiego, czego czlowiek moze w zyciu pragnac. Czekala tam nowa praca w preznej agencji reklamowej, ktora doceniala mlodych artystow i dbala o ich rozwoj. Czekal tam dom w hiszpanskim stylu, mieszczacy trzy sypialnie i stojacy na obrzezach parku Lincolna, skad rozciagal sie piekny widok na most Golden Gate i wlochata palme rosnaca za oknem glownej sypialni. I oczywiscie czekala tam Courtney. Gdyby jej nie bylo, praca i dom nie mialyby zadnego znaczenia. Spotkali sie w Filadelfii, zakochali sie w sobie i pobrali w ratuszu na Market Street, w obecnosci brata Courtney, Colina, jako honorowego druzby i stenotypistki z Departamentu Sprawiedliwosci, ktora pelnila role doroslego swiadka. Potem Colin zostal wyslany na dwa tygodnie do ciotki Alexa, Pauline, ktora mieszkala w Bostonie, podczas gdy nowozency polecieli do San Francisco, by spedzic tam miesiac miodowy, spotkac sie z nowymi pracodawcami Alexa, z ktorymi wczesniej rozmawial jedynie przez telefon, a takze by znalezc i kupic dom, w ktorym zaczeliby wspolne zycie. Ich przyszlosc nabrala realnych ksztaltow bardziej w San Francisco niz w Filadelfii. San Francisco stalo sie przyszloscia. A Courtney laczyla sie z tym miastem nierozerwalnie. Byla, w pojeciu Doyle’a, tym samym co San Francisco, tak jak San Francisco bylo przyszloscia. Byla niezmienna i egzotyczna, zmyslowa, intelektualnie intrygujaca, pelna ciepla, a jednak podniecajaca – tak jak San Francisco. I teraz, gdy myslal o Courtney, przed jego oczyma ukazaly sie pagorkowate ulice i czysta, blekitna zatoka.

– Wciaz tam jest – powiedzial Colin, wpatrujac sie przez waska tylna szybe w furgonetke.

– Przynajmniej nie probowal jeszcze zepchnac nas do rowu – stwierdzil Alex.

– Nie zrobi tego – powiedzial Colin.

– Naprawde?

– Bedzie nas po prostu sledzil. To przedstawiciel wladzy.

– FBI, co?

– Tak mysle – oznajmil Colin zaciskajac usta.

– Dlaczego mialby sie nami interesowac?

– Prawdopodobnie pomylil nas z kims innym – powiedzial Colin. – Mial za zadanie sledzic jakichs ludzi – na przyklad radykalow. Zobaczyl nasze dlugie wlosy i to go zmylilo. Sadzi, ze to my jestesmy radykalami.

– No coz – powiedzial Alex – nasi szpiedzy sa rownie nieudolni, jak rosyjscy, nie uwazasz?

Usmiech na twarzy Doyle’a wydawal sie zbyt szeroki, przypominal mocno wygieta linie, zakonczona przy kazdym koncu dolkiem w policzkach. Usmiechal sie, poniewaz czul sie wspaniale i wiedzial, ze z usmiechem jest mu do twarzy. W ciagu trzydziestu lat jego zycia nikt mu ani razu nie powiedzial, ze jest przystojny. Pomimo tego, ze byl cwierc krwi Irlandczykiem, mial w sobie cos z Wlocha o mocno zarysowanej szczece i rzymskim nosie. W trzy miesiace po ich pierwszym spotkaniu, gdy zaczeli ze soba sypiac, Courtney powiedziala”

– Nie jestes przystojnym mezczyzna, Doyle. Jestes atrakcyjny, to pewne, ale nie przystojny. Gdy mowisz, ze wygladam zabojczo, to chce ci sie zrewanzowac tym samym – ale nie moge cie oklamywac. Lecz twoj usmiech… jest doskonaly. Gdy sie usmiechasz, przypominasz nawet odrobine Dustina Hoffmana.

Byli juz ze soba na tyle szczerzy, ze Doyle nie poczul sie urazony tym, co powiedziala. W rzeczywistosci byl bardzo zadowolony z tego porownania.

– Dustina Hoffmana? Naprawde tak uwazasz?

Przypatrywala mu sie przez chwile, ujmujac go za podbrodek i obracajac jego twarz w jedna lub druga strone, w slabym, pomaranczowym swietle nocnej lampki. – Gdy sie usmiechasz, wygladasz dokladnie jak Dustin Hoffman – kiedy stara sie wygladac brzydko, mowiac scisle.

Gapil sie na nia szeroko otwartymi oczyma.

– Kiedy stara sie wygladac brzydko, na litosc boska?

Skrzywila sie.

– Chodzilo mi o to… ze… no coz, Hoffman tak naprawde nie moze wygladac brzydko, nawet gdy sie stara. Kiedy sie usmiechasz, wygladasz jak Hoffman, ale nie jestes taki przystojny…

Obserwowal, jak probuje wygrzebac sie z klopotliwej sytuacji, w ktora sama sie wpakowala, i zaczal sie smiac. Jego rozbawienie udzielilo sie takze Courtney. Po chwili chichotali jak idioci, cieszac sie do przesady z tego zartu i smiejac sie, az rozbolaly ich brzuchy, by uspokoic sie po chwili i kochac z paradoksalnie gwaltowna czuloscia. Od czasu tej nocy Doyle pamietal, by usmiechac sie jak najczesciej.

Po prawej stronie ulicy pojawil sie znak informujacy o wjezdzie na autostrade Schuykill.

– Przestan zajmowac sie swoim czlowiekiem z FBI – powiedzial Alex. – Niech sobie nas sledzi. Zblizamy sie do autostrady, wiec lepiej sie odwroc i zapnij pas.

– Za minute – powiedzial Colin.

– Nie – powiedzial Alex – zapnij pas na brzuchu, bo kaze ci rowniez zapiac ten na ramieniu. – Colin nie znosil jazdy w obu pasach.

– Pol minuty – powiedzial chlopiec, przyciskajac sie jeszcze mocniej do oparcia fotela, podczas gdy Alex wjezdzal na podjazd prowadzacy na autostrade.

– Colin…

Chlopiec odwrocil sie i opadl na fotel.

– Chcialem tylko sprawdzic, czy wjedzie za nami na autostrade. Wjechal.

– No pewnie, ze wjechal – powiedzial Alex. – Agenta FBI nie obowiazuja granice miasta. Moze jechac za nami wszedzie.

– Jak kraj dlugi i szeroki?

– Pewnie. Dlaczego nie?

Colin znow polozyl glowe na oparciu fotela i rozesmial sie.

– Zabawne. Co by tez zrobil, gdyby przejechal za nami przez caly kraj i w koncu zorientowal sie, ze nie jestesmy tymi, ktorych mial sledzic?

Gdy wspieli sie na szczyt podjazdu, Alex spojrzal w kierunku poludniowo-wschodnim, na dwa puste pasma czarnej nawierzchni. Nacisnal pedal gazu i ruszyl na zachod.

– Zapniesz wreszcie pas?

– Jasne – powiedzial Colin, manipulujac przy klamerce, umieszczonej na slupku obok drzwi pasazera. – Zapomnialem. – Oczywiscie nie bylo to prawda.

Colin nigdy niczego nie zapominal. Po prostu nie lubil jezdzic w pasach.

Odwracajac na moment wzrok od pustej autostrady, ktora rozciagala sie przed nimi, Alex zerknal w bok i zobaczyl, ze chlopiec mocuje sie z dwiema polowkami pasa. Colin skrzywil sie i przeklal cale to urzadzenie, dajac Doyle’owi do zrozumienia, co mysli o podrozowaniu w charakterze wieznia.

– Nie pozostaje ci nic innego, jak robic zadowolona mine i zaakceptowac swoj los – powiedzial Alex, ktory sam wygladal na zadowolonego, gdy ponownie spojrzal na autostrade. – Bedziesz jechal w tym pasie, bez wzgledu na to, czy ci sie to podoba, czy nie.

– Nie podoba – zapewnil go Colin.

Siedzac w prawidlowo zapietym pasie, tak dlugo wygladzal zmarszczki na swojej koszulce z wizerunkiem King Konga, az umiejscowil fotografie gigantycznej, wscieklej malpy na srodku swej chudej klatki piersiowej. Odgarnal z czola geste wlosy i poprawil grube szkla w drucianych oprawkach, ktore musial stale przyciskac do swego okraglego jak guzik nosa.

– Trzy tysiace sto mil – powiedzial, patrzac jak szare pasmo drogi niknie pod kolami samochodu i zostaje gdzies w tyle. Elektrycznie podnoszone siedzenie thunderbirda umozliwialo mu dobry widok. – Jak dlugo bedziemy jechac?

– Nie bedziemy robic dlugich postojow – powiedzial Alex. – Powinnismy dotrzec do San Francisco w sobote rano.

– Piec dni – powiedzial Colin. – Troche wiecej niz szescset mil dziennie. – Wydawalo sie, ze jest rozczarowany tempem jazdy.

– Gdybys mogl zastapic mnie przy kierownicy – powiedzial Alex – jechalibysmy predzej. Ale nie chce robic

Вы читаете Groza
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×