– Jestem mezem twojej siostry. Ale… poniewaz twoja siostra… sprawuje nad toba opieke, to mozna przyjac, ze mam ojcowskie prawo ustanawiac zasady, ktore powinny cie w zyciu obowiazywac.

Colin potrzasnal glowa, odgarniajac opadajace na oczy dlugie wlosy.

– Nie wiem. Moze bylo lepiej, gdy bylem sierota.

– Och, naprawde tak myslisz? – spytal Doyle, pelen udawanego gniewu.

– Gdyby nie ty, nie polecialbym do Bostonu – przyznal Colin. – Nie udaloby mi sie rowniez pojechac do Kalifornii. Ale… nie wiem.

– Jestes niemozliwy – powiedzial Doyle, mierzwiac reka wlosy chlopca.

Wzdychajac glosno, jak gdyby potrzebowal cierpliwosci Hioba, by wytrzymac z Doyle’em, chlopiec wygladzil rozczochrane wlosy grzebieniem, ktory nosil w kieszeni spodni. Schowal go i poprawil koszulke z wizerunkiem King Konga.

– Coz, bede musial o tym pomyslec. Nie jestem jeszcze pewien.

Silnik pracowal bezglosnie. Opony prawie nie wydawaly dzwieku, toczac sie po dobrze wygladzonej nawierzchni.

Minelo piec nie zakloconych niczym minut; czuli sie w swojej obecnosci na tyle dobrze, by nie przejmowac sie milczeniem. Colin niepokoil sie jednak i zaczal palcami wybijac na swych koscistych kolanach dziko skomplikowany rytm.

– Chcesz poszukac czegos w radio? – spytal Alex.

– Bede musial odpiac pas.

– OK. Ale tylko na minute albo dwie.

Chlopiec odczul ulge, gdy pas uwolnil go ze swego uscisku, zwijajac sie wezowym ruchem. Po chwili kleczal, odwrocony, na siedzeniu, patrzac przez tylna szybe.

– Wciaz za nami jedzie!

– Hej! – powiedzial Alex. – Miales zajac sie radiem.

Colin odwrocil sie i usiadl.

– Pomyslalbys, ze przepuscilem okazje, gdybym nie sprobowal. – Nie mozna bylo sie oprzec jego szerokiemu usmiechowi.

– Znajdz w radio jakas muzyke – powiedzial Alex.

Colin manipulowal przy odbiorniku AM-FM, az wreszcie znalazl stacje nadajaca rock and rolla. Nastawil glosnosc, po czym, wciaz kleczac, gwaltownie odwrocil sie i spojrzal przez tylna szybe.

– Siedzi nam na ogonie – powiedzial. Po chwili opadl na fotel i chwycil pas.

– Niezly z ciebie rozrabiaka, co? – spytal Alex.

– Mna sie nie martw – powiedzial chlopiec. – Powinnismy sie martwic tym facetem, ktory jedzie za nami.

O 8.15 zatrzymali sie przy restauracji Howarda Johnsona przed Harrisburgiem. Gdy Alex wjezdzal na parking przed budynkiem o pomaranczowym dachu, Colin szukal furgonetki.

– Jest. Tak jak sie spodziewalem.

Alex spojrzal przez boczna szybe i zobaczyl, jak furgonetka mija restauracje i kieruje sie ku stacji benzynowej po drugiej stronie.

Na bocznej scianie bialej furgonetki jaskrawe niebiesko-zielone litery tworzyly napis BAGAZOWKA – PRZEWOZ MEBLI – ZROB TO SAM!

Po chwili samochod zniknal.

– Chodzmy – powiedzial Alex. – Czas na sniadanie.

– Owszem – odparl Colin – Zastanawiam sie, czy bedzie na tyle bezczelny, by wejsc za nami do srodka?

– Przyjechal tu, zeby zatankowac. Zanim wyjdziemy z restauracji, bedzie juz na trasie, piecdziesiat mil stad.

Gdy prawie godzine pozniej znow znalezli sie przed budynkiem, wszystkie stanowiska na parkingu byly zajete. Nowy cadillac, dwa pozbawione wieku volkswageny, blyszczacy czerwienia triumph, pognieciony i zablocony stary buick, ich wlasny, czarny thunderbird i tuzin innych samochodow stalo przodem do kraweznika, niczym zwierzeta roznych gatunkow korzystajace z tego samego zlobu. Nigdzie nie bylo widac furgonetki.

– Pewnie zatelefonowal do swych przelozonych, gdy jedlismy i dowiedzial sie, ze jest na niewlasciwym tropie – powiedzial Alex.

Colin zmarszczyl brwi. Wepchnal rece w kieszenie dzinsow i powiodl wzrokiem po rzedzie samochodow, jak gdyby sadzil, ze naprawde kryje sie wsrod nich sprytnie zamaskowany chevrolet. W przeciwnym razie musialby wymyslic zupelnie nowa gre.

W przekonaniu Doyle’a znikniecie furgonetki bylo szczesliwym zrzadzeniem losu. Wydawalo sie malo prawdopodobne, by nawet Colin mogl wymyslic dwie gry, usprawiedliwiajace odpinanie pasa co kwadrans.

Szli powoli do samochodu, Doyle rozkoszujac sie rzeskim, porannym powietrzem, Colin wpatrujac sie zmruzonymi oczami w parking i majac nadzieje, ze dostrzeze gdzies furgonetke.

Gdy byli przy samochodzie, chlopiec powiedzial”

– Zaloze sie, ze zaparkowal po drugiej stronie restauracji. – Zanim Doyle zdazyl go powstrzymac, Colin wskoczyl z powrotem na chodnik i pobiegl za rog budynku, glosno tupiac tenisowkami o beton.

Alex wsiadl do samochodu, uruchomil go i zwiekszyl nawiew, by usunac stechle powietrze, ktore zebralo sie w wozie podczas ich nieobecnosci.

Zanim zdazyl zapiac pas, Colin byl z powrotem. Chlopiec otworzyl drzwi po stronie pasazera i wgramolil sie do srodka. Byl przygnebiony.

– Tam tez go nie ma. – Zamknal i zablokowal drzwi, po czym opadl na siedzenie i skrzyzowal na piersiach chude ramiona.

– Pas. – Alex wrzucil bieg i wyjechal tylem z parkingu.

Mruczac pod nosem, Colin zapial pas.

Przecieli szose w kierunku stacji benzynowej i zatrzymali sie przy dystrybutorach, by napelnic bak.

Czlowiek, ktory wyszedl pospiesznie z budynku stacji, zeby ich obsluzyc, byl po czterdziestce i przypominal muskularnego farmera o czerwonej twarzy i spracowanych dloniach. Zul tyton, co bylo niezbyt czestym widokiem w Filadelfii czy San Francisco, i wygladal pogodnie. – Pomoc w czyms, chlopaki?

– Prosze nalac zwyklej – powiedzial Alex, podajac przez okno karte kredytowa. – Wejdzie prawdopodobnie pol baku.

– Robi sie. – Na kieszeni jego koszuli wyszyto cztery litery – CHET.

Chet pochylil sie i jego wzrok powedrowal obok Alexa, tam, gdzie siedzial chlopiec.

– Jak sie masz, szefie?

Colin spojrzal na niego z niedowierzaniem.

– S-s-swietnie – wyjakal.

Chet odslonil w usmiechu rzad poczernialych zebow.

– Milo slyszec. – Nastepnie podszedl do tylnej czesci samochodu, zeby wlac benzyne.

– Dlaczego nazwal mnie szefem? – spytal Colin. Przezwyciezyl juz swoje niedowierzanie, ale byl teraz zaklopotany.

– Moze myslal, ze jestes Indianinem – powiedzial Alex.

– Pewnie.

– Albo ze dowodzisz oddzialem strazakow.

Colin wcisnal sie w fotel i obrzucil Alexa kwasnym spojrzeniem.

– Powinienem byl poleciec z Courtney. Nie bede w stanie znosic twoich kiepskich dowcipow przez piec dni.

Alex rozesmial sie.

– Jestes niemozliwy. – Wiedzial, ze percepcja i slownictwo Colina wyprzedzaja jego wiek i juz dawno przyzwyczail sie do zdumiewajacego nieraz sarkazmu chlopca oraz jego umiejetnosci stosowania roznych zwrotow. Ale w tych przemadrzalych ripostach bylo cos wymuszonego. Colin za wszelka cene staral sie byc dorosly. Zmagal sie z dziecinstwem, probujac zachowywac sie meznie i wejsc w wiek mlodzienczy, a pozniej doroslosc, sama sila swej woli. Takie zachowanie nie bylo obce Doyle’owi, poniewaz w wieku Colina byl taki sam.

Chet wrocil i podal Doyle’owi na plastikowej podstawce karte kredytowa oraz rachunek. Gdy Alex wzial pioro i

Вы читаете Groza
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×