Odwrocil sie gwaltownie.

— Trzymaj to dranstwo! — huknal. — Chcesz do konca zycia byc sciekaczem?

— Wlasciwie to calkiem lubie byc sciekaczem, prosze pana…

— Ha! Zanik ambicji jest przeklenstwem klasy pracujacej! Dawaj ja!

Swiecowy Walet chwycil drabine akurat w chwili, gdy jego pechowy pomocnik ja zamykal.

— Bardzo przepraszam, prosze pana.

— Zawsze znajdzie sie miejsce przy zbiorniku do maczania knotow! — Smeems dmuchal na kostki.

— Rozumiem, prosze pana.

Swiecowy Walet spojrzal na szara, okragla i szczera twarz. Miala niewzruszenie przyjazny wyraz, ktory wydawal sie lekko niepokojacy, zwlaszcza kiedy sie wiedzialo, na co czlowiek wlasciwie patrzy. A on wiedzial, co to takiego, ale nie wiedzial, jak sie nazywalo.

— Przypomnij, jak masz na imie. Nie moge pamietac, jak kazdemu na imie.

— Nutt, panie Smeems. Przez dwa t.

— Myslisz, ze to drugie t cos zmienia, Nutt?

— Niespecjalnie, prosze pana.

— Gdzie jest Trev? Powinien dzisiaj pracowac.

— Bardzo zle sie czul, prosze pana. Prosil, zebym go zastapil.

Swiecowy Walet burknal cos niechetnie.

— Musisz porzadnie wygladac, zeby pracowac nad schodami, Nutts.

— Nutt, prosze pana. Przepraszam. Urodzilem sie taki nieporzadny.

— Przynajmniej nikt cie teraz nie widzi — przyznal Smeems. — No dobrze, chodz za mna i staraj sie wygladac mniej… No, staraj sie po prostu nie wygladac.

— Tak, prosze pana, ale mysle…

— Nie placa ci za myslenie, mlody… czlowieku.

— Postaram sie go unikac, prosze pana.

Dwie minuty pozniej Smeems stal przed Cesarzem, obserwowany przez nalezycie zdumionego Nutta.

Gora srebrzystoszarego loju niemal calkowicie wypelniala odizolowane skrzyzowanie kamiennych korytarzy. Plomien tej swiecy — megaswiecy zbudowanej z ogarkow wielu, wielu tysiecy swiec, jakie plonely tu wczesniej, a wszystkie pociekly i zlaly sie w jedna wielka bryle — byl tylko lekkim blaskiem pod sufitem, zbyt slabym, by cokolwiek oswietlac.

Smeems wypial piers. Stanal oto wobec Historii.

— Spojrz, Nutts!

— Tak, prosze pana. Spogladam, prosze pana. I jestem Nutt, prosze pana.

— Dwa tysiace lat patrza na ciebie z czubka tej swiecy, Nutts. Oczywiscie ciebie trudniej im zobaczyc niz mnie.

— Oczywiscie, prosze pana. To wspaniale.

Smeems gniewnie rzucil okiem na okragla, przyjazna twarz, ale zobaczyl jedynie wygladzona, niemal przerazajaca gorliwosc. Lekko tylko przyszczypujac kciuk, rozlozyl drabine i wspial sie po niej ostroznie do miejsca, skad nie mogla juz doprowadzic go wyzej. Z tej bazy wypadowej kolejne pokolenia Swiecowych Waletow wyryly i utrzymywaly stopnie wzdluz, osiowej sciany olbrzyma.

— Naciesz swoje oczy tym widokiem, chlopcze! — zawolal z gory, a jego typowy gniewny nastroj wydawal sie nieco zlagodzony zetknieciem z ta wspanialoscia. — Pewnego dnia to ty mozesz byc… czlowiekiem, ktory wespnie sie na ten uswiecony loj!

Przez chwile Nutt wygladal jak ktos, kto bardzo sie stara ukryc mine osoby majacej szczera nadzieje, ze jej przyszlosc zawiera cos wiecej niz tylko wielka swiece. Byl mlody i pewnie dlatego nie zywil dla wieku takiego szacunku, jaki okazuja osoby… no, wiekowe. Ale na jego twarz zaraz powrocil ten uprzejmy nie calkiem usmiech. Nigdy nie znikal na dlugo.

— Tak, prosze pana — odpowiedzial Nutt, poniewaz to zwykle dzialalo.

Niektorzy twierdza, ze Cesarz zostal zapalony tej samej nocy, kiedy powstal Niewidoczny Uniwersytet, i od tego czasu nigdy nie zgasl. Z pewnoscia byl ogromny — takie cos powstaje, kiedy przez jakies dwa tysiace lat kazdej nocy ktos zapala gruba swiece od skwierczacego ogarka starej i mocno wciskaja w cieply wosk. Oczywiscie nie bylo juz widac zadnego lichtarza — tkwil gdzies w rozleglych pokladach woskowych kaskad pietro nizej.

Mniej wiecej tysiac lat temu Niewidoczny Uniwersytet nakazal wybic duzy otwor w stropie korytarza ponizej, a Cesarz juz wtedy siegal tam na wysokosc siedemnastu stop. Teraz mial lacznie trzydziesci osiem stop czystej, naturalnej, cieknacej swiecy. Smeems odczuwal dume — byl straznikiem plomyka, ktory nigdy nie gasnie. Cesarz stanowil przyklad dla wszystkich: swiatlo, ktore nie zawodzi, ognik w ciemnosci, latarnia tradycji. Uniwersytet bardzo powaznie traktowal tradycje, przynajmniej kiedy o tym pamietal.

A takze teraz…

Gdzies z oddali dobiegl dzwiek, jakby ktos nadepnal na wielka kaczke, a po nim okrzyk:

— Hej! Gon Megapoda!

A potem rozpetalo sie pieklo.

Jakis… stwor wypadl z mroku.

Jest taka wyliczanka: „Ani zwierz, ani ptak, ani czerwony rak”. Ten stwor byl nimi wszystkimi, a dodatkowo zawieral pewne fragmenty nieznane nauce, koszmarom ani nawet kebabowi. Z pewnoscia bylo w nim cos czerwonego, duzo machania, a Nutt moglby przysiac, ze dostrzegl tez wielki sandal. Zauwazyl szalone, rozbiegane oczy i wielki zoltoczerwony dziob, ale wtedy stwor znikl juz w glebi innego mrocznego korytarza. Bezustannie wydawal przy tym ten sam gluchy, skrzeczacy odglos, jaki wytwarzaja polujacy na kaczki, nim zostana zastrzeleni przez innych polujacych na kaczki.

— Hej! Gon Megapoda! — Nie bylo jasne, gdzie rozlega sie to wolanie. Zdawalo sie, ze dobiega zewszad. — Tam skacze! Hej, gon Megapoda!

Krzyk podjeto ze wszystkich stron i z cieni w korytarzach — procz tego, ktorym uciekla bestia — wygalopowaly niezwykle ksztalty; w migotliwym swietle Cesarza okazaly sie cialem profesorskim uniwersytetu. Kazdego maga niosl na barana mocny uczelniany portier w meloniku. Do biegu zachecaly ich butelki piwa, zgodnie z tradycja zwisajace na sznurkach z dlugich patykow, tuz poza zasiegiem portierow.

Smetne kwakanie zabrzmialo ponownie w pewnej odleglosci; ktorys z magow machnal laska w powietrzu.

— Ptaszek odlatuje! — zawolal. — Hej, gon Megapoda!

Zderzajacy sie magowie, ktorzy podkutymi butami swych wierzchowcow polamali juz chwiejna drabine Smeemsa, ruszyli natychmiast, przepychajac sie i walczac o lepsza pozycje.

Jeszcze przez chwile rozbrzmiewalo w oddali „Hej! Gon Megapoda!”. Kiedy Nutt byl juz pewien, ze uczeni odjechali, wyczolgal sie z kryjowki za Cesarzem, podniosl to, co pozostalo z drabiny, i rozejrzal sie.

— Prosze pana?! — zawolal.

Nad soba uslyszal mrukniecie. Spojrzal w gore.

— Nic sie panu nie stalo?

— W zyciu nie czulem sie lepiej. Widzisz moje stopy?

Nutt uniosl latarnie.

— Tak, prosze pana. Z przykroscia informuje, ze drabina sie polamala.

— No to zrob cos z tym! Ja tu musze sie skoncentrowac na chwycie!

— Myslalem, ze nie placa mi za myslenie, prosze pana.

— Nie probuj byc taki sprytny!

— Czy moge sprobowac byc dostatecznie sprytny, by sprowadzic pana na dol, prosze pana?

Odpowiedzia byl surowy brak reakcji. Nutt westchnal i siegnal do duzej plociennej torby z narzedziami.

Smeems wisial na zawrotnie wysokiej swiecy i w dole slyszal tajemnicze drapania i brzeki. Potem, w ciszy i tak nagle, ze az syknal, zaostrzony ksztalt wyrosl obok niego, kolyszac sie delikatnie.

— Skrecilem razem trzy dragi od gasidel, prosze pana — oznajmil z dolu Nutt. — I pewnie widzi pan umocowany na czubku hak do kandelabru, tak? Jest tez lina. Widzi ja pan? Mysle, ze jesli uda sie panu zarzucic petle na Cesarza, nie bedzie sie zbytnio zeslizgiwac, wiec bedzie pan mogl opuscic sie wolno na podloge. Aha, jest tez tam pudelko zapalek.

— Po co? — zdziwil sie Smeems, siegajac do haka.

Вы читаете Niewidoczni Akademicy
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×