Terry Pratchett

Niewidoczni Akademicy

Ksiazke te dedykuje Robowi Wilkinsowi, ktory przepisal jej wieksza czesc i byl tak uprzejmy, ze smial sie od czasu do czasu.

I Colinowi Smythe za slowa zachety.

Piesn bogini Pedestriany to parodia cudownego poematu Brahma Ralpha Waldo Emersona, ale wiedzieliscie o tym, oczywiscie.

W Krolewskim Muzeum Sztuki[1] w Ankh-Morpork nastala polnoc.

Mniej wiecej raz na minute nowemu pracownikowi, Rudolfowi Scatteringowi, przychodzilo do glowy, ze moze lepiej bylo powiedziec kustoszowi o swojej nyctofobii — leku przed dziwnymi odglosami. A wlasciwie, jak sie teraz przekonal, leku przed absolutnie wszystkim, co moglby zobaczyc (albo tez, jesli sie lepiej zastanowic, czego moglby nie zobaczyc), uslyszec, wywachac i poczuc pelznace po plecach podczas tych nieskonczonych godzin nocnej zmiany. Nie pomagalo powtarzanie sobie, ze wszystko tutaj jest martwe. Wcale nie pomagalo. Oznaczalo to bowiem, ze on sam sie wyroznia.

I nagle uslyszal szloch. Krzyk bylby lepszy. Kiedy czlowiek slyszy krzyk, przynajmniej nie ma watpliwosci. Szloch to cos, na co czlowiek czeka, by uslyszec znowu, bo nie jest przekonany, czy dobrze uslyszal.

Scattering drzaca dlonia uniosl latarnie. Nikogo nie powinno tu byc. Muzeum bylo bezpiecznie zamkniete i nikt nie moglby wejsc. Ani tez — co wlasnie przyszlo mu do glowy — wyjsc.

Pozalowal, ze o tym pomyslal.

Znajdowal sie w piwnicach, ktore nie byly najbardziej przerazajacymi miejscami na trasie obchodu. Zawieraly glownie stare regaly i szuflady pelne rzeczy prawie — ale stanowczo nie calkiem — wyrzuconych. Muzea nie lubia wyrzucac rzeczy, poniewaz pozniej moga sie one okazac bardzo wazne.

Znowu szloch… i jakby drapanie… ceramiki?

A zatem szczur? Gdzies z tylu na polkach? Ale przeciez szczury nie szlochaja, prawda?

— Sluchaj, naprawde nie chcialbym tam po ciebie wchodzic — oswiadczyl Scattering szczerze i precyzyjnie.

Polki eksplodowaly. Mial wrazenie, ze dzieje sie to w zwolnionym tempie: odlamki ceramiki i posazkow rozprzestrzenialy sie, sunac ku niemu. Upadl na plecy, a rosnaca chmura przeleciala nad nim i trafila w regaly po drugiej stronie piwnicy. Zdemolowala je.

Scattering lezal na podlodze, niezdolny sie ruszyc, w kazdej chwili oczekujac rozerwania na strzepy przez upiory wynurzajace sie z jego wyobrazni…

Ludzie z dziennej zmiany znalezli go rankiem gleboko spiacego i obsypanego pylem. Wysluchali jego belkotliwych wyjasnien, traktowali lagodnie i zgodzili sie, ze inny typ kariery bylby chyba bardziej odpowiedni dla jego temperamentu. Przez jakis czas zastanawiali sie, co wlasciwie chcial zrobic w tej piwnicy — nocni straznicy nawet w najlepszych chwilach sa ludzmi raczej dziwnymi — ale szybko o tym zapomnieli… z powodu znaleziska.

Pan Scattering dostal potem prace w sklepie zoologicznym przy Blonnych Schodach, ale zrezygnowal po trzech dniach, bo kotki patrzyly na niego w taki sposob, ze mial koszmary. Swiat bywa bardzo okrutny wobec niektorych osob. Ale Rudolf Scattering nigdy nikomu nie powiedzial o tej cudownie migotliwej damie trzymajacej nad glowa kule. Damie, ktora usmiechnela sie do niego, nim zniknela. Nie chcial, zeby ludzie uwazali go za dziwaka.

* * *

Chyba nadeszla juz pora, by pomowic o lozkach.

Lektrologia — nauka o lozku i jego najblizszym otoczeniu — moze byc niezwykle uzyteczna i wiele powiedziec o wlascicielach. Chocby tylko tyle, ze sa bardzo rozsadnymi i przemyslnymi tworcami sztuki instalacji.

Loze nadrektora Ridcully’ego na Niewidocznym Uniwersytecie to co najmniej poltora loza, jako ze ma osiem kolumn. Obejmuje niewielka biblioteke i barek, miesci tez w sobie ukryta, zamykana wygodke w calosci z mahoniu i mosiadzu. Pozwala to uniknac dlugich wycieczek w chlodne noce, zawsze laczacych sie z ryzykiem potkniecia o kapcie, puste butelki, buty i wszelkie inne bariery, jakie spotyka na swej drodze czlowiek, ktory modli sie, by nastepna rzecza, o jaka uderzy sie w palec, byla porcelana, a przynajmniej latwo dawala sie zmyc.

Lozko Trevora Likely’ego znajduje sie w dowolnym miejscu: na podlodze u kolegi, na stryszku jakiejs niezamknietej stajni (co stanowilo zwykle bardziej aromatyczne rozwiazanie) czy w pokoju pustego domu (choc ostatnio trudniej takie znalezc). Czasami Trev spi tez w pracy (choc z tym stara sie uwazac, bo stary Smeems chyba nigdy nie sypia i moglby go przylapac). Trev potrafi spac wszedzie — i to robi.

Glenda spi w starym zelaznym lozku[2], ktorego materac i sprezyny przez lata delikatnie i lagodnie uformowaly sie wokol niej, pozostawiajac rozlegle zaglebienie. Dolna powierzchnie tego legowiska powstrzymuje od zetkniecia z podloga sciolka bardzo tanich i zolknacych powiesci romantycznych z tego rodzaju, w ktorym slowo „gorset” pada w sposob naturalny. Umarlaby chyba, gdyby ktos to odkryl — a moze raczej ten ktos by umarl, gdyby ona odkryla, ze odkryl. Na poduszce zwykle lezy bardzo stary pluszowy mis Pan Kiwaczek.

Tradycyjnie, w leksykonie patosu, taki mis powinien miec jedno oko, jednak wskutek dziecinnej pomylki przy szyciu mial troje i byl bardziej oswiecony niz przecietne misie.

Lozko Juliet Stollop zostalo zareklamowane jej matce jako odpowiednie dla ksiezniczki i przypomina mniej wiecej loze nadrektora, choc ogolnie raczej mniej, gdyz sklada sie z muslinowej zaslony wokol bardzo waskiego i bardzo taniego lozka. Jej matka nie zyje. Mozna to wywnioskowac z faktu, ze kiedy poslanie zalamalo sie pod ciezarem rosnacej dziewczynki, ktos podparl je skrzynkami. Matka dopilnowalaby przynajmniej tego, by — jak wszystko w pokoju — byly pomalowane na rozowo, z malymi koronami.

Pan Nutt skonczyl siedem lat, nim odkryl, ze spanie — dla niektorych ludzi — wymaga specjalnego mebla.

* * *

Jest teraz druga w nocy. Duszna cisza panuje na starozytnych korytarzach i kruzgankach Niewidocznego Uniwersytetu. Cisza zalega w bibliotece, cisza zalega w salach. Tyle jest tej ciszy, ze mozna ja uslyszec. Gdziekolwiek dociera, zatyka uszy niczym niewidoczna wata.

Brzdek! Delikatny dzwiek przefrunal miedzy murami — moment plynnego zlota w styksowej ciszy.

I znowu cisza zapanowala nad schodami. Zaklocilo ja szuranie oficjalnych cieplych kapci Smeemsa, Swiecowego Waleta, wykonujacego swoj obchod przez dluga noc, od jednego swiecznika do drugiego, i ladujacego je z oficjalnego kosza. Dzisiaj dysponowal pomoca (choc sadzac z okazjonalnych pomrukow, nie byla to pomoc dostateczna) sciekacza.

Nazywano go Swiecowym Waletem, poniewaz tak wlasnie okreslono jego stanowisko w ksiegach uniwersytetu, kiedy zostalo utworzone prawie dwa tysiace lat temu. Utrzymywanie w sprawnosci swiecznikow, lichtarzy oraz — nie najmniej wazne — kandelabrow bylo praca niemajaca konca. Prawde mowiac, byla to najwazniejsza ze wszystkich prac, przynajmniej w rozumieniu Swiecowego Waleta. Owszem, naciskany, Smeems pewnie by przyznal, ze wokol kreca sie ludzie w szpiczastych kapeluszach, ale ci przychodzili i odchodzili, i glownie przeszkadzali. Niewidoczny Uniwersytet nie cieszyl sie bogactwem okien i bez Swiecowego Waleta w ciagu jednego dnia zaleglyby tu ciemnosci. To, ze magowie zwyczajnie wyszliby na ulice i z rojacych sie tlumow zatrudnili innego czlowieka, ktory potrafi wspinac sie na drabine z kieszeniami pelnymi swiec, nawet nie przyszlo mu do glowy. Byl niezastapiony, dokladnie tak jak kazdy Swiecowy Walet przed nim.

A teraz za soba uslyszal stuk rozkladajacej sie sluzbowej skladanej drabiny.

Вы читаете Niewidoczni Akademicy
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×