ofiare. Znowu.
Znowu.
— Dla marnej garsci srebra nas opuscil — rzekl Ridcully, zwracajac sie do wszechswiata w ogolnosci.
Myslak odchrzaknal. Naprawde mial nadzieje, ze polowanie na Megapoda pozwoli nadrektorowi zapomniec o tej sprawie. Jednak umysl Ridcully’ego wciaz wracal do nieobecnego dziekana, jak jezyk stale siega do miejsca po straconym zebie.
— Ehm… Chcialbym zauwazyc, ze… o ile mi wiadomo… jego wynagrodzenie to co najmniej… — zaczal Myslak, ale dla Ridcully’ego w obecnym stanie ducha zadna odpowiedz nie bylaby wlasciwa.
— Wynagrodzenie? A odkad to magowie pracuja za pensje? Jestesmy uczonymi, panie Stibbons! Nie dbamy o prymitywne pieniadze!
Na nieszczescie Myslak zwykl myslec jasno i logicznie; w chwilach zametu odwolywal sie do rozsadku i uczciwosci, ktore w stosunkach z rozgniewanym nadrektorem byly — by zastosowac tu wlasciwy naukowy termin — nieaplikowalne. Zaniedbal tez myslenia strategicznego, co zawsze jest bledem w stosunkach z innymi naukowcami. W rezultacie popelnil blad, wykorzystujac w tym miejscu zdrowy rozsadek.
— To dlatego, ze nigdy wlasciwie za nic nie placimy — rzekl. — A jesli ktos potrzebuje jakichs drobnych, bierze sobie z wielkiego dzbana…
— Jestesmy elementem samej osnowy uniwersytetu, panie Stibbons! Bierzemy tylko to, co jest nam niezbedne! Nie szukamy bogactw! A co najwazniejsze, nie przyjmujemy „kluczowego stanowiska polaczonego z atrakcyjnym pakietem wynagrodzen”, cokolwiek to ma znaczyc, do wszystkich piekiel, „oraz inne dodatki, w tym hojna emeryture”. Emeryture, uwazasz pan! Kiedy to mag przeszedl na emeryture?
— No, doktor Skorek… — Myslak nie zdolal sie powstrzymac.
— Odszedl, zeby sie ozenic! — warknal gniewnie Ridcully. — To nie emerytura, to tak jakby umarl.
— A doktor Housemartin? — ciagnal Myslak.
Wykladowca run wspolczesnych kopnal go w kostke, ale Myslak rzucil tylko „auc!” i mowil dalej:
— Odszedl z powodu ciezkiego przypadku zab. To choroba zawodowa.
— Jesli nie znosisz goraca, to wyjdz z kotla — mruknal nadrektor.
Sytuacja troche sie uspokajala i szpiczaste kapelusze unosily sie ostroznie. Te nerwowe chwile nadrektora trwaly zwykle najwyzej kilka minut. Co byloby pocieszajace, gdyby w odstepach mniej wiecej pieciominutowych cos nie przypominalo mu nagle o tym, co uznawal za absolutnie zdradzieckie czynnosci dziekana, a konkretnie o zlozeniu oferty i uzyskaniu posady na innym uniwersytecie, na dodatek za posrednictwem pospolitego ogloszenia w azecie. Nie tak powinien sie zachowywac ksiaze magii. Ksiaze magii nie stawal przed komisja zlozona z sukiennikow, kupcow warzywnych i szewcow (choc to wspaniali ludzie, oczywiscie, bez watpienia sol tej ziemi, ale…), by zostac osadzony i oceniony jak terier medalista (na pewno policzyli mu zeby!). Porzucil cale bractwo magii, ot co!
Na korytarzu zapiszczaly kolka i kazdy mag zesztywnial w oczekiwaniu. Drzwi sie otworzyly i do sali wjechal pierwszy zaladowany wozek.
Dala sie slyszec seria westchnien, kiedy wszystkie oczy skupily sie na sluzacej, ktora ten wozek popychala, a potem nawet glosniejsze westchnienia, kiedy magowie zrozumieli, ze nie jest to ta, ktorej oczekiwali.
Nie byla brzydka. Jej urode mozna by pewnie okreslic jako swojska, domowa, ale byl to mily dom, czysty i przyzwoity, z rozami wokol drzwi, powitaniem na wycieraczce i szarlotka w piekarniku. Jednak mysli magow, co zadziwiajace, nie koncentrowaly sie w tej chwili na jedzeniu, choc niektorzy wciaz nie byli calkiem pewni, dlaczego nie.
Byla to naprawde calkiem sympatyczna dziewczyna, nawet jesli jej lono zostalo najwyrazniej zaplanowane dla osoby o dwie stopy wyzszej. Ale nie byla Nia[4].
Grono wykladowcze wydawalo sie zalamane, lecz wyraznie poweselalo, kiedy do pokoju wtoczyla sie cala karawana wozkow. Nic nie poprawia nastroju lepiej niz przekaska o trzeciej nad ranem — wszyscy to wiedzieli.
Nie jest zle, uznal Myslak. Przetrwalismy wieczor bez rozbijania czegokolwiek. Przynajmniej lepiej niz we wtorek.
W dowolnej organizacji dobrze znany jest fakt, ze aby wykonac jakies zadanie, nalezy je zlecic komus, kto juz jest bardzo zajety. Teoria ta doprowadzila do pewnej liczby zabojstw i w jednym przypadku stala sie przyczyna smierci pewnego dyrektora wskutek wielokrotnego zamykania jego glowy w calkiem malej szafce na dokumenty.
Na NU wlasnie Myslak Stibbons byl tym bardzo zajetym czlowiekiem. Przyzwyczail sie juz do tego i nie narzekal. Przede wszystkim wiekszosc zadan, jakie mu powierzano, wcale nie wymagala realizacji i magowie na ogol nie przejmowali sie, czy sa wykonywane, pod warunkiem ze to nie oni je wykonuja. Poza tym Myslak bardzo sprawnie wymyslal drobne, efektywne metody oszczedzania czasu. W szczegolnosci bardzo byl dumny ze swego systemu protokolowania posiedzen, ktory opracowal z pomoca HEX-a — coraz bardziej uzytecznej uniwersyteckiej machiny myslacej. Szczegolowa analiza przeszlych protokolow, polaczona z wielkimi zdolnosciami przewidywania HEX-a, oznaczala, ze dla prostego zakresu latwo uzyskiwanych danych — takich jak program zebrania (ktory i tak kontrolowal Myslak), lista czlonkow komitetu, czas mijajacy od sniadania, czas pozostaly do obiadu i tak dalej, wiekszosc protokolow dalo sie spisac z gory.
Ogolnie biorac, uwazal, ze przyczynia sie do utrzymania NU w wybranym stanie przyjaznej, dynamicznej stagnacji. Dawalo to wiele satysfakcji, zwlaszcza jesli czlowiek pamietal, jaka jest alternatywa.
Jednak kartka, ktora sama sie przewraca, byla dla Myslaka anomalia. Teraz, wsrod narastajacych wokol odglosow przedsniadaniowej kolacji, wygladzil ja i zaczal czytac.
Glenda z przyjemnoscia rozbilaby talerz na slicznej i pustej glowce Juliet, kiedy dziewczyna wreszcie sie zjawila w nocnej kuchni. A przynajmniej z wielka przyjemnoscia by o tym myslala, bardzo stanowczo. Jednak nie warto bylo sie irytowac, gdyz obiekt tej irytacji nieszczegolnie sobie radzil z zauwazaniem, co mysla inni. Juliet nie miala w sobie ani jednej czasteczki zlosci, miala za to powazne klopoty z przyswojeniem mysli, ze ktos moglby probowac byc dla niej niemily.
Dlatego Glenda zadowolila sie zwyklym:
— Gdzie bylas? Powiedzialam pani Whitlow, ze poszlas do domu, bo zle sie czujesz. Twoj tata pochoruje sie ze zmartwienia! I zle to wyglada wobec innych dziewczat.
Juliet opadla na krzeslo ruchem tak pelnym gracji, ze zdawal sie spiewac.
— Poszlam na pilke, nie? No wiesz, gralismy z tymi draniami z Przycmionej.
— Do trzeciej nad ranem?
— Takie sa zasady, nie? Gra sie do konca meczu, do pierwszego zabitego albo pierwszego gola.
— Kto wygral?
— Nie wiem.
— Nie wiesz?
— Kiedy odchodzilismy, ustalali to wedlug ran glowy. W kazdym razie poszlam z Wrednym Johnnym, nie?
— Myslalam, ze z nim zerwalas.
— Postawil mi kolacje, nie?
— Nie powinnas tam chodzic. I nie powinnas tego robic.
— Niby wiesz? — rzucila Juliet, ktora czasami uwazala, ze pytania to odpowiedzi.
— Moze wez sie do zmywania, co? — zaproponowala Glenda.
A ja bede musiala po tobie poprawiac, pomyslala, kiedy jej najlepsza przyjaciolka odplynela w strone rzedu kamiennych zlewow. Juliet wlasciwie nie zmywala naczyn, dawala im tylko lekki chrzest. Magowie nie nalezeli do ludzi, ktorzy zauwazaja na talerzu zaschniete slady wczorajszego jajka, lecz pani Whitlow umiala je wypatrzyc z sasiedniego pokoju.
Glenda lubila Juliet, naprawde lubila, choc czasem sie zastanawiala dlaczego. Oczywiscie, dorastaly razem, ale zawsze ja dziwilo, w jaki sposob kolezanka — tak sliczna, ze chlopcy denerwowali sie, a czasem i mdleli, kiedy przechodzila — moze byc taka, no… taka tepa we wszystkim. Tak naprawde to Glenda dorastala. Co do Juliet nie byla pewna i niekiedy miala wrazenie, ze dorasta za nie obie.