— Co tam masz?
— Nazywa sie „BaBelki”. Jest… no, o tym, co robia wazni ludzie.
Glenda spojrzala nad ramieniem przyjaciolki, ktora przewracala kartki pisma. O ile byla w stanie to stwierdzic, wszystkich waznych ludzi laczyl taki sam usmiech i tak samo nieodpowiednie dla tej pory roku ubranie.
— A niby dlaczego sa wazni? — spytala Glenda. — Tylko dlatego, ze sa w magazynie?
— Sa tez wskazowki co do mody — bronila sie Juliet. — Patrz, pisza tu, ze w tym sezonie nosi sie mikrokolczugi z chromu i miedzi.
— To strony dla krasnoludow — westchnela Glenda. — Zbieraj sie. Wez swoje rzeczy, odprowadze cie do domu.
Juliet nadal czytala, kiedy czekaly na konny omnibus. Takie nagle zainteresowanie drukowanymi stronicami troche Glende niepokoilo. Nie chcialaby, zeby przyjaciolce wpadaly do glowy jakies pomysly. Mialy tam dosc miejsca, by odbijac sie dookola i robic szkody… Sama Glenda czytala jedna ze swoich tanich powiesci oblozona w kartke z „Pulsu”. Czytala tak, jak koty jedza — ukradkiem, jakby wyzywala ludzi, by cos zauwazyli.
Gdy konie czlapaly wolno do Siostr Dolly, wyjela z torby szalik i z roztargnieniem owinela go sobie na przegubie. Brak przynaleznosci, zwlaszcza po waznym meczu, mogl byc niebezpieczny dla zdrowia. To wazne, by na wlasnym terenie nosic wlasciwe barwy. To wazne, by zaliczac sie do swoich.
Z jakiegos powodu ta mysl przypomniala jej Nutta. I to, jaki byl dziwny. Tak jakby brzydki, ale bardzo czysty. Pachnial mydlem i wydawal sie zdenerwowany. Bylo w nim cos niezwyklego…
Atmosfera w sali klubowej stala sie lodowata jak woda z topniejacego sniegu.
— Chce pan powiedziec, panie Stibbons, ze maja nas widziec, jak uczestniczymy w rozgrywce dla brutali, prostakow i chuliganow? — oburzyl sie kierownik studiow nieokreslonych. — To przeciez niemozliwe!
— Malo prawdopodobne, owszem. Niemozliwe? Nie — odparl ze znuzeniem Myslak.
— Z cala pewnoscia nie ma takiej mozliwosci! — oswiadczyl pierwszy prymus, kiwajac kierownikowi glowa. — Wymienialibysmy kopniaki z ludzmi z rynsztokow!
— Moj dziadek zdobyl dwa gole w meczu przeciwko Przycmionej — stwierdzil Ridcully spokojnym, rzeczowym tonem. — W tamtych czasach wiekszosci przez cale zycie nie udalo sie strzelic nawet jednego. O ile pamietam, najwieksza liczba goli zdobytych przez jednego czlowieka w okresie zycia to cztery. To byl oczywiscie David Likely.
Rozbiegla sie fala pospiesznych przemyslen i zmiany szykow.
— No tak, oczywiscie, to inne czasy — przyznal pierwszy prymus, glosem nagle slodkim jak syrop. — Jestem przekonany, ze nawet wykwalifikowani robotnicy niekiedy brali w tym udzial, dla ducha zabawy.
— Nie byli rozbawieni, kiedy trafili na mojego dziadka — mruknal Ridcully z lekkim usmiechem. — Walczyl o nagrody. Powalal ludzi za pieniadze i bary posylaly po niego, kiedy zdarzyla sie jakas powazna bojka. W pewnym sensie, naturalnie, czynilo je to nawet bardziej niebezpiecznymi, lecz wtedy wszystko juz dzialo sie na ulicy.
— Wyrzucal ludzi z budynkow?
— O tak. Ale trzeba zaznaczyc, ze zwykle z parteru i zawsze najpierw otwieral okna. Jak rozumiem, byl czlowiekiem niezwyklej lagodnosci. Zarabial na zycie, budujac pozytywki, bardzo delikatne; dostawal za nie nagrody. Abstynent, rozumiecie, w dodatku gleboko religijny. Te walki to byla dodatkowa praca. Wiem na pewno, ze nigdy nie urwal niczego, co nie daloby sie z powrotem przyszyc. Porzadny chlop, trudno zaprzeczyc. Niestety, nigdy go nie spotkalem. Zawsze zalowalem, ze nie zostawil mi zadnej pamiatki.
Profesorowie jak jeden spojrzeli na potezne dlonie nadrektora. Byly rozmiarow patelni. Ridcully zacisnal palce, az strzelily kostki. Rozleglo sie echo.
— Panie Stibbons — rzekl. — Musimy tylko przystapic do meczu z inna druzyna i przegrac?
— Zgadza sie, nadrektorze. Wystarczy poddac mecz.
— Ale przegrana oznacza, ze wszyscy zobacza, jak nie wygrywamy, mam racje?
— Rzeczywiscie, tak.
— Uwazam zatem, ze powinnismy raczej wygrac. Nieprawdaz?
— Doprawdy, Mustrumie, to sie posuwa juz zbyt daleko — wtracil pierwszy prymus.
— Slucham? — Ridcully uniosl brew. — Czy moge ci przypomniec, ze wedlug statutu uczelni nadrektor uniwersytetu jest pierwszym posrod rownych?
— Oczywiscie.
— Dobrze. No wiec to wlasnie ja. Mam wrazenie, ze kluczowe jest tu slowo „pierwszy”. Widze, ze pisze pan cos w swoim notesiku, panie Stibbons…
— Tak, nadrektorze. Probuje sprawdzic, czy poradzimy sobie bez tego legatu.
— Zuch — pochwalil pierwszy prymus, zerkajac niechetnie na nadrektora. — Wiedzialem, ze nie ma powodow do paniki.
— Wlasciwie to chcialbym z satysfakcja zapewnic, ze zdolamy przetrwac przy minimalnym tylko ograniczeniu wydatkow — ciagnal Myslak.
— No wlasnie. — Pierwszy prymus spojrzal tryumfalnie na pierwszego posrod rownych. — Sami widzicie, ze znajdzie sie rozwiazanie, jesli tylko nie zaczniemy panikowac.
— Istotnie — przyznal spokojnie Ridcully. Wpatrzony w pierwszego prymusa, dodal: — Panie Stibbons, zechce pan uprzejmie oswiecic nas wszystkich i wyjasnic, co w rzeczywistosci oznacza „minimalne ograniczenie wydatkow”?
— Legat jest funduszem powierniczym — powiedzial Myslak, wciaz cos przeliczajac. — Mamy prawo korzystania ze znaczacych zyskow, jakie niosa bardzo rozsadne inwestycje zarzadzajacych spuscizna Biggerow, choc nie mozemy tknac samego kapitalu. Mimo to owe zyski wystarczaja na pokrycie… przepraszam za brak precyzji… okolo osiemdziesieciu siedmiu przecinek cztery procent kosztow wyzywienia uniwersytetu.
Odczekal cierpliwie, az umilknie gwar. Zadziwiajace, myslal, jak ludzie kloca sie z liczbami, majac za podstawe jedynie przekonanie, ze „to nie moze byc poprawne”.
— Jestem pewien, ze kwestor nie zgodzilby sie z tymi wyliczeniami — oswiadczyl kwasno pierwszy prymus.
— To prawda — przyznal Myslak. — Ale obawiam sie, ze tylko dlatego, iz przecinek dziesietny uwaza za dokuczliwa niedogodnosc.
Wykladowcy spojrzeli po sobie nawzajem.
— Wiec kto sie zajmuje naszymi finansami? — zapytal Ridcully.
— Od zeszlego miesiaca? Ja. Ale z radoscia przekaze te odpowiedzialnosc pierwszemu chetnemu.
To dzialalo. Niestety, zawsze dzialalo.
— W takim razie — podjal wsrod naglego milczenia — korzystajac z tabeli kalorycznych, opracowalem system, ktory kazdemu tutaj zagwarantuje trzy pozywne posilki dziennie…
Pierwszy prymus zmarszczyl brwi.
— Trzy posilki? Trzy posilki? Co za czlowiek je tylko trzy razy dziennie?
— Taki, ktorego nie stac na dziewiec — odparl spokojnie Myslak. — Mozemy domknac budzet, jesli skoncentrujemy sie na zdrowej diecie zlozonej ze zboz i swiezych warzyw. To nam pozwoli zachowac deski serowe z wyborem, powiedzmy, trzech gatunkow sera.
— Trzy gatunki sera to nie jest wybor, tylko pokuta! — przerazil sie wykladowca run wspolczesnych.
— Albo tez mozemy zagrac w pilke, panowie. — Ridcully z satysfakcja klasnal w dlonie. — Jeden mecz. To wszystko. Czy to az takie trudne?
— Tak trudne jak twarz z odbita podeszwa? — wtracil kierownik studiow nieokreslonych. — Ludzie bywaja wdeptywani w bruk!
— Jesli wszystko inne zawiedzie, znajdziemy ochotnikow sposrod cial studenckich — obiecal Ridcully.
— Raczej zwlok…
Nadrektor oparl sie na fotelu.
— Co czyni czlowieka magiem, panowie? Zdolnosc uzywania magii? Tak, oczywiscie, ale przy tym stole dobrze wiemy, ze dla wlasciwego typu umyslu nie jest trudna do osiagniecia. Nie zdarza sie, ze tak powiem, magicznie. Wielkie nieba, nawet czarownice ja maja. Ale tym, co czyni uzytkownikiem magii, jest pewien