nagle diamentowe oczy skierowaly sie w gore i zobaczyly Nutta wygladajacego przez malutki, ukryty otwor na drugim koncu komnaty. Nutt byl tego pewien. Odskoczyl tak gwaltownie, ze walnal tylem glowy o sciane.
Z czasem poznawal wszystkie zakatki w podziemiach i warsztatach zamku Lady. „Mozesz chodzic, gdzie tylko zechcesz, i rozmawiac z kazdym… Pytaj o wszystko, a otrzymasz odpowiedz. Kiedy zechcesz sie uczyc, bedziesz nauczony. Korzystaj z biblioteki. Otwieraj dowolne ksiazki”.
To byly dobre czasy. Gdziekolwiek poszedl, ludzie przerywali prace, by mu pokazac, jak sie struga i rzezbi, formuje, odlewa i wytapia zelazo, wykuwa podkowy — ale nie jak sie je przybija, bo konie dostawaly szalu, kiedy tylko wchodzil do stajni. Jeden wykopal kiedys deski ze sciany za soba.
Tego szczegolnego popoludnia Nutt poszedl do biblioteki, gdzie panna Healstether znalazla mu ksiazke o zapachach. Przeczytal ja tak szybko, ze wzrok powinien chyba zostawic bruzdy na papierze. Z pewnoscia zostawil slad w bibliotece: dwadziescia dwa tomy „Sniadaniowego kompendium zapachow” lezaly wkrotce na dlugim pulpicie, a obok nich „Fanfara hippiki” Spouta. Potem, zbaczajac do dzialu historycznego, Nutt zanurkowal w sekcji folkloru; panna Healstether pedalowala za nim na ruchomej bibliotecznej drabince.
Obserwowala go z pelnym satysfakcji podziwem. Kiedy tu przybyl, ledwie potrafil czytac, ale wzial sie do doskonalenia tej sztuki tak, jak bokser cwiczy przed walka. I rzeczywiscie z czyms walczyl, choc nie wiedziala, co to takiego, a oczywiscie Lady niczego nie tlumaczyla. Siadywal nocami przy lampie, z ksiazka, ktora go zaciekawila, slownikiem i tezaurusem po bokach, wyciskajac znaczenie z kazdego slowa, bez wytchnienia atakujac wlasna ignorancje.
Kiedy wrocila nastepnego ranka, na pulpicie lezal tez slownik krasnoludziego oraz „Mowa trolli” Postalume’a.
Przeciez nie powinno sie tak uczyc, mowila sobie. Wiedza tak sie nie utrwala. Nie mozna ladowac jej do glowy niczym widlami. Wiedze nalezy przetrawic. Nie wystarczy poznac, trzeba jeszcze zrozumiec.
Wspomniala o tym Fasselowi, kowalowi.
— Wie panienka — odparl — on przyszedl do mnie niedawno i powiedzial, ze przygladal sie juz kowalstwu i czy moze sprobowac. Znam rozkazy Lady, no to dalem mu kawalek sztaby, pokazalem mlot i obcegi, a minute pozniej walil juz… no, jak mlotem. I zrobil calkiem ladny noz, naprawde ladny. On mysli. Widac prawie, jak ten jego brzydki maly rozumek wszystko rozgryza. Spotkala pani kiedy goblina?
— Dziwne, ze pan pyta — odrzekla. — Wedlug naszego katalogu mamy tu jeden z bardzo niewielu egzemplarzy dziela J. P. Bunderbella „Piec godzin i szesnascie minut wsrod goblinow Dalekiego Uberwaldu”, ale nigdzie nie moge go znalezc. Jest bezcenny.
— Piec godzin i szesnascie minut to chyba nie za dlugo — zauwazyl kowal.
— Mozna tak pomyslec, prawda? Ale podczas odczytu, jaki wyglosil w Towarzystwie Intruzow[6], i tak bylo to jakies o piec godzin za dlugo — wyjasnila panna Healstether. — Stwierdzil, ze roznia sie rozmiarami od nieprzyjemnie wielkiego do obrzydliwie malego, maja mniej wiecej taki poziom kultury jak jogurt, a caly czas probuja dlubac w nosie, ale nie moga trafic. Absolutna strata miejsca, jak stwierdzil. Spowodowal tym spore poruszenie. Antropolodzy nie powinni tak pisac.
— I mlody Nutt jest jednym z nich?
— Tak. Tez nie moge tego pojac. Widzial go pan wczoraj? Ma w sobie cos takiego, co przeraza konie, wiec przyszedl do biblioteki i znalazl stara ksiazke o Slowie Jezdzca. To bylo takie jakby tajne stowarzyszenie, ktore wiedzialo, jak robic specjalne olejki, zeby konie ich sluchaly. Potem spedzil wieczor w krypcie Igora i warzyl tam bogowie jedni wiedza co, a dzis rano jezdzil konno po dziedzincu. Kon nie byl zachwycony, przyznaje, ale chlopak wygrywal!
— Dziwie sie, ze ta jego brzydka mala glowa nie wybuchnie — mruknal Fassel.
— Ha! — rzucila z gorycza panna Healstether. — W takim razie niech pan lepiej uwaza, bo odkryl Szkole Bzykalna.
— Co to takiego?
— To nie cos, tylko oni. Filozofowie. Chociaz… Mowie „filozofowie”, ale tak naprawde…
— Ach, ci swinscy… — domyslil sie Fassel.
— Nie nazwalabym ich swinskimi — oburzyla sie panna Healstether i to byla prawda. Dobrze wychowana bibliotekarka nie uzywa takich slow w obecnosci kowala, zwlaszcza takiego, ktory sie usmiecha. — Powiedzmy: niedelikatni, zgoda?
Delikatnosc rzadko jest wymagana przy kowadle, wiec Fassel kontynuowal niezmieszany:
— To ci, ktorzy pisza, co sie dzieje, jesli damy jedza za malo baraniny; uwazaja, ze cygara sa…
— To grzech!
— Zgadza sie, tak wlasnie slyszalem. — Kowal wyraznie dobrze sie bawil. — I Lady pozwala mu czytac takie ksiazki?
— Istotnie; wlasciwie niemal nalega. Nie moge zrozumiec, co sobie mysli.
Ani ona, ani on, jesli juz o tym mowa, pomyslala jeszcze.
Istnialo pewne ograniczenie na liczbe swiec, ktore Nutt mogl przygotowac. Tak mowil Trev. Zle by wygladalo, gdyby zrobil zbyt wiele, tlumaczyl. Szpiczaste kapelusze moglyby uznac, ze nie potrzebuja tylu ludzi. Dla Nutta mialo to sens. Co zrobilby Bez Twarzy, Beton albo Mazgaj Mukko? Nie mieli dokad pojsc. Musieli zyc w prostym swiecie, gdyz ten normalny zbyt mocno w nich uderzal.
Nutt probowal czasem zagladac do innych piwnic, ale noca nic specjalnego sie tam nie dzialo, a ludzie patrzyli na niego dziwnie. Tutaj nie rzadzila Lady. Ale magowie byli dosc balaganiarska grupa, a nikt, kto za bardzo sprzatal, nie przezyl, by o tym opowiedziec, wiec w jego uzytkowanie dostaly sie wszelkiego rodzaju stare magazyny i warsztaty pelne gratow. A to bardzo wiele jak na chlopca ze zdolnoscia widzenia w ciemnosci. Widzial juz grupe swiecacych lyzeczkowych mrowek niosacych widelec; odkryl tez — ku swemu zaskoczeniu — ze zapomniane labirynty byly siedliskiem bardzo rzadkiego domozercy, niepospolitego pozeracza skarpet. W rurach jakies istoty pomrukiwaly niekiedy „Aik! Aik!”. Ktoz wie, jakie dziwne monstra mogly tam mieszkac?
Bardzo starannie umyl talerz po ciescie. Glenda byla dla niego dobra. Musi pokazac, ze tez sie stara. To wazne, by byc grzecznym. A wiedzial, gdzie mozna znalezc troche kwasu.
Osobisty sekretarz lorda Vetinariego wszedl do Podluznego Gabinetu, niemal nie zaklocajac bezruchu powietrza. Jego lordowska mosc uniosl glowe.
— A, Drumknott. Chyba znowu bede musial napisac do „Pulsu”. Jestem pewien, ze jeden pionowo, szesc poziomo i dziewiec pionowo pojawily sie juz w tej samej kombinacji trzy miesiace temu. W piatek, o ile pamietam. — Z wyrazem niesmaku rzucil na biurko strone z krzyzowka. — Taka to wolna prasa.
— Brawo, wasza lordowska mosc. Nadrektor wlasnie wszedl do palacu.
Vetinari usmiechnal sie lekko.
— Musial wreszcie popatrzec w kalendarz. Dzieki bogom, ze maja tam Myslaka Stibbonsa. Wprowadz go od razu po zwyczajowym oczekiwaniu.
Piec minut pozniej Mustrum Ridcully znalazl sie w gabinecie.
— Nadrektorze! Jakiejz to pilnej sprawie zawdzieczam panska wizyte? Nasze zwykle spotkanie powinno sie odbyc dopiero pojutrze, o ile sie nie myle.
— Eee… No tak — przyznal Ridcully. Kiedy usiadl, natychmiast stanal przed nim duzy kieliszek sherry[7]. — No coz, Havelocku, wyniknela…
— Ale to naprawde szczesliwy zbieg okolicznosci, ze zjawil sie pan akurat dzisiaj — ciagnal Vetinari, nie zwracajac na niego uwagi. — Pojawil sie bowiem pewien problem i chetnie wyslucham panskiej rady.
— Och? Naprawde?
— W samej rzeczy. Dotyczy on tej nieszczesnej gry w kopanie pilki.
— Dotyczy?
Kieliszek w dloni Ridcully’ego nawet nie drgnal. Nadrektor od bardzo dawna wykonywal swoja prace — jeszcze od czasow, kiedy ten, co mrugnal pierwszy, umieral.
— Trzeba isc z duchem czasow… — Patrycjusz pokrecil glowa.