nawet uznac za wymaganie konieczne. Ale ten maly, ciemnoszary koles wydawal sie jakby dziwaczny w przeciwnym kierunku.
— Wiesz, Nutts, powinienes czesciej stad wychodzic.
— Och, wcale nie uwazam, zeby mi sie to podobalo — wyznal Nutt. — I chcialbym panu bardzo uprzejmie przypomniec, ze w moim imieniu nie ma s. Bylbym wdzieczny…
— Widziales kiedy mecz pilki noznej?
— Nie, panie Trev.
— No to jutro cie zabiore. Sam nie gram, oczywiscie, ale nigdy nie opuszczam meczu, jesli naprawde nie musze. Zadnej ostrej broni, chyba. Sezon niedlugo sie zacznie i wszyscy sie rozgrzewaja.
— No, bardzo to mile z pana strony, aleja…
— Wiesz co? Wpadne po ciebie tutaj, na dol, kolo pierwszej.
— Ale ludzie beda na mnie patrzec! — zawolal Nutt.
A w glowie slyszal glos Lady, spokojny i chlodny jak zawsze: „Nie wyrozniaj sie. Wtop sie w tlum”.
— Nie, nie beda — uspokoil go Trev. — Mozesz mi wierzyc. Wszystko zalatwie. Smacznego ciasta. Ide.
Z kieszeni kurtki wyciagnal puszke, upuscil, podrzucil w powietrze, pare razy podbil grzbietem stopy, az zawirowala i zamigotala niczym jakies cialo niebieskie, a potem kopnal bardzo mocno tak, ze grzechoczac, lekko poszybowala przez wielka, mroczna sale kilka stop nad kadziami. Wbrew wszelkiemu prawdopodobienstwu wyhamowala lot o kilka stop przed sciana, krecila sie przez chwile, po czym poleciala z powrotem, a zdumionemu Nuttowi zdawalo sie, ze z predkoscia jeszcze wieksza niz poprzednio.
Trev zlapal ja bez wysilku i wcisnal do kieszeni.
— Jak pan to robi, panie Trev? — zapytal oszolomiony Nutt.
— Nigdy sie nie zastanawialem — przyznal Trev. — Ale zawsze mnie dziwi, ze inni nie potrafia. Wszystko polega na podkreceniu.
To nietrudne. Zobaczymy sie jutro, tak? Nie zapomnij o tym imieniu.
Jazda konnym omnibusem nie byla wiele szybsza od marszu, ale to nie jadacy musial maszerowac, mialy miejsca siedzace, dach i biletera z toporem, wiec ogolnie, w wilgotnych, szarych godzinach przedswitu, warto bylo zaplacic dwa pensy. Glenda i Juliet siedzialy obok siebie i kolysaly sie lekko przy podskokach wozu, zatopione w myslach. A przynajmniej Glenda — Juliet potrafila zatonac w polowce mysli. Albo i mniej.
Glenda jednak stala sie ekspertem w ocenie, kiedy Juliet ma zamiar sie odezwac. Bylo to jak zmysl zeglarza przewidujacego zmiane wiatru. Pojawialy sie drobne sygnaly, jak gdyby mysl musiala najpierw rozgrzac jej sliczny mozdzek i troche go rozkrecic, zanim cokolwiek sie zdarzy.
— Kim byl ten chlopak, ktory przyszedl po zapiekanke? — spytala Juliet nonszalanckim tonem. Albo prawdopodobnie tonem, ktory uwazala za nonszalancki. Czy tez uwazalaby za nonszalancki, gdyby wiedziala, ze istnieje takie slowo.
— To Trevor Likely — odparla Glenda — i nie chcesz miec z nim nic wspolnego.
— Czemu nie?
— To Cmok! I uwaza sie za Twarz. A jego ojcem byl wielki David Likely! Twoj tato by dostal szalu, gdyby sie dowiedzial, ze chocby z nim rozmawialas.
— Ma ladny usmiech — stwierdzila Juliet z rozmarzeniem, ktore u Glendy uruchomilo wszystkie mozliwe alarmy.
— To lobuz — oswiadczyla twardo. — Nie cofnie sie przed niczym. I nie umie trzymac rak przy sobie.
— A skad niby to wiesz? — zdziwila sie Juliet.
To byla jej kolejna denerwujaca cecha. Czesto przez dlugie godziny zdawalo sie, ze miedzy tymi perfekcyjnymi uszami nic sie nie dzieje, a potem wystrzeliwalo takie najezone kolcami pytanie.
— Wiesz, powinnas starac sie lepiej wyrazac — rzekla Glenda, probujac zmienic temat. — Przy twoim wygladzie moglabys zlapac chlopaka, ktory mysli o czyms wiecej niz tylko piwo i pilka. Probuj mowic bardziej z klasa, co? Nie musisz przeciez…
— Moja zaplata, drogie panie?
Uniosly glowy i spojrzaly na biletera, ktory trzymal topor prawie calkiem niegroznie. Jesli chodzi o unoszenie glow, nie musialy sie specjalnie wysilac — wlasciciel topora byl bardzo niski.
Glenda spokojnie odsunela ostrze.
— Nie wymachuj tym, Roger. — Westchnela. — To nie robi wrazenia.
— Och, przepraszam, panno Glendo. — Krasnolud sie zawstydzil, widoczna zza brody czesc twarzy poczerwieniala. — Mam za soba dluga zmiane. Naleza sie cztery pensy, moje panie. Przepraszam za ten topor, ale miewamy tu ludzi, ktorzy wyskakuja bez placenia.
— Powinno sie go odeslac tam, skad pochodzi — mruknela Juliet, kiedy bileter odszedl.
Glenda wolalaby nie reagowac. O ile mogla to stwierdzic, przynajmniej do dzisiaj, jej przyjaciolka nie miala wlasnych opinii i zwyczajnie powtarzala to, co powiedzieli jej inni. Ale jednak nie mogla sie powstrzymac.
— Znaczy, na Kopalni Melasy. Urodzil sie w miescie.
— Czyli fan Kopalniakow? No, mogloby byc gorzej.
— Nie wydaje mi sie, zeby krasnoludy interesowaly sie pilka nozna — stwierdzila Glenda.
— A mnie sie nie wydaje, coby mozna byc prawdziwym Morporczykiem i nie kibicowac swojej druzynie.
To kolejna wytarta madrosc ludowa zapamietana przez Juliet. Glenda postanowila zostawic ja bez odpowiedzi. Czasami dyskusja z przyjaciolka przypominala boksowanie mgly. Poza tym czlapiace konie pracowicie mijaly wlasnie ich ulice. Obie wysiadly wiec w biegu.
Drzwi domu Juliet pokrywaly starozytne pozostalosci licznych warstw farby, ktora przez lata pofaldowala sie w niewielkie wzgorki. Zawsze byla to najtansza dostepna. W koncu czlowiek moze sobie pozwolic albo na piwo, albo na farbe, a farby nie da sie wypic, chyba ze jest sie panem Johnsonem spod czternastki, ktory wyraznie pil ja przez, caly czas.
— Nie powiem twojemu tacie, ze sie dzisiaj spoznilas — obiecala Glenda, otwierajac przyjaciolce drzwi. — Ale jutro przyjdz wczesnie, dobrze?
— Tak, Glendo — odpowiedziala pokornie Juliet.
— I nie mysl o Trevorze Likelym.
— Tak, Glendo.
Ton byl pokorny, ale Glenda rozpoznala iskre. Kiedys widziala ja w lustrze.
Teraz jednak przygotowala wczesne sniadanie dla wdowy Crowdy, ktora mieszkala w domu po drugiej stronie ulicy i ostatnio nie mogla za duzo chodzic, usadowila ja wygodnie, posprzatala troche w coraz jasniejszym swietle dnia i w koncu poszla spac.
Jej ostatnia mysl — zanim rzucila sie w sen — brzmiala: Gobliny kradna kury? Zabawne, nie wygladal na takiego.
O wpol do osmej obudzil ja sasiad, rzucajac zwirem w okno. Chcial, by obejrzala jego ojca, ktorego stan opisal jako „marny”. I tak zaczal sie dzien. Nigdy nie musiala kupowac budzika.
Dlaczego inni ludzie potrzebowali tyle snu? Dla Nutta stanowilo to wieczna zagadke. A sam zaczynal sie nudzic.
Jeszcze w zamku w Uberwaldzie zawsze byl ktos, z kim mogl porozmawiac. Lady lubila czas mroku i w ogole nie wychodzila na slonce, wiec goscie przybywali noca. Nie mogl sie pokazywac, oczywiscie, ale znal przejscia w murach i wszystkie tajemne wizjery. Widywal eleganckich dzentelmenow, zawsze w czerni, i krasnoludy w zelaznych zbrojach, ktore blyszczaly jak zloto (pozniej, w swojej piwnicy pachnacej sola i burza z piorunami, Igor pokazal mu, jak sie je robi). Bywaly tez trolle — wydawaly sie bardziej cywilizowane od tych, przed ktorymi nauczyl sie uciekac w lesie. Zapamietal zwlaszcza jednego, ktory blyszczal jak klejnot (Igor mowil, ze ma skore z zywego diamentu). Juz samo to by wystarczylo, zeby na zawsze wkleic go do wspomnien Nutta, ale byl jeszcze ten moment, kiedy pewnego dnia diamentowy troll siedzial przy stole z innymi trollami i krasnoludami, i