— Sluchaj, trzeba tylko troche poszorowac i bedzie dobrze — burknela po kilku minutach apatycznego zanurzania.
Wyjela szczotke z doskonalej dloni Juliet, a potem, kiedy tluszcz splywal juz do scieku, pomyslala: Zrobilam to znowu. A wlasciwie znowu zrobilam to znowu. Ile to juz razy? Przeciez kiedys bawilam sie za nia jej lalkami!
Talerz po talerzu zaczynal blyszczec w rekach Glendy. Nic tak nie czysci zaschnietych plam jak tlumiony gniew.
Wredny Johnny, myslala. Na bogow, przeciez on smierdzi jak kocie siki! Jest jedynym chlopakiem na tyle glupim, by wierzyc, ze ma jakas szanse. Nie do wiary, przy takiej figurze spotyka sie tylko z absolutnymi durniami! Co by zrobila beze mnie?
Po tym krotkim zamieszaniu w nocnej kuchni zapanowal zwykly spokoj, a te, ktore zostaly okreslone jako „inne dziewczeta”, wrocily do swych zajec. Trzeba zaznaczyc, ze dla wiekszosci z nich dziewczectwo skonczylo sie juz dawno temu, ale pracowaly dobrze i Glenda byla z nich dumna. Pani Hedges po mistrzowsku zarzadzala deskami serow. Mildred i Rachel, na liscie plac opisane jako „kobiety od jarzyn”, byly sprawne i godne zaufania, a Mildred wymyslila slynny przepis na kanapki z buraczkami i serem.
Wszystkie znaly swoje obowiazki. Wszystkie wykonywaly swoje obowiazki. Nocna kuchnia byla solidna, a Glenda lubila solidnosc.
Miala dom, do ktorego wracala i ktory starala sie odwiedzac co najmniej raz dziennie, ale mieszkala w nocnej kuchni. To byla jej twierdza.
Myslak Stibbons wpatrywal sie w otwarta stronice. Jego umysl wypelnialy nieprzyjemne pytania, z ktorych najbardziej paskudnym bylo: czy jest jakis sposob, by inni doszli do wniosku, ze to moja wina? Nie. Dobrze!
— Ehm… Jest pewna tradycja, ktorej niestety nie podtrzymywalismy chyba od dluzszego czasu, nadrektorze — oznajmil, starajac sie ukryc troske w glosie.
— A czy to takie wazne? — Ridcully przeciagnal sie leniwie.
— To tradycyjne, nadrektorze — odparl z wyrzutem Myslak. — Chociaz posunalbym sie moze do twierdzenia, ze niedochowywanie jej stalo sie teraz, niestety, tradycyjne.
— No to swietnie, prawda? Jesli stworzymy tradycje niedochowywania innej tradycji, bedzie podwojnie tradycyjna, zgadza sie? To w czym problem?
— Chodzi o legat nadrektora Marynata Biggera — wyjasnil mistrz tradycji. — Masa spadkowa Biggerow daje uniwersytetowi wiele korzysci. To byl bardzo zamozny rod.
— Hmm… No tak. Przypominam sobie chyba to nazwisko. Ladnie z jego strony. I co?
— No… Bylbym szczesliwszy, gdyby moj poprzednik poswiecal wiecej uwagi niektorym tradycjom — odparl Myslak, ktory uwazal, ze zle wiesci nalezy przekazywac stopniowo i jak najwolniej.
— Przeciez nie zyl.
— Tak, oczywiscie. Moze wiec, nadrektorze, powinnismy wprowadzic tradycje kontrolowania stanu zdrowia mistrza tradycji.
— Alez on byl calkiem zdrowy — stwierdzil nadrektor. — Tyle ze martwy. Calkiem zdrowy jak na trupa.
— Byl stosem pylu, nadrektorze!
— Ale to nie jest dokladnie to samo co choroba. — Ridcully wierzyl, ze nigdy nie nalezy ustepowac. — Ogolnie mowiac, stan taki mozna uznac za stabilny.
— Z legatem powiazany jest pewien warunek. — Myslak postanowil wrocic do tematu. — Zapisany drobnym drukiem.
— Och, nigdy sie nie przejmuje drobnym drukiem, Stibbons!
— A ja tak, nadrektorze. Ten warunek brzmi: „i tak dziac sie bedzie, dopoki uniwersytet wystawia druzyne do gry w kopnijpilke zwana tez Rozrywka Chlopcow Ubogich”.
— Jak to, z rozrywka, chlopcy, ubogo? — upewnil sie kierownik studiow nieokreslonych.
— To smieszne! — uznal Ridcully.
— Smieszne czy nie, nadrektorze, taki jest warunek legatu.
— Ale przestalismy w tym uczestniczyc lata temu! Tlum na ulicach kopal, szturchal i wrzeszczal… i to tylko gracze! Widzowie wcale nie byli lepsi! W kazdej druzynie setki ludzi! Mecze trwaly calymi dniami! Dlatego je przerwano.
— Wlasciwie nigdy nie zostaly wstrzymane, nadrektorze — wtracil pierwszy prymus. — My sie wycofalismy, owszem, gildie rowniez. Przestala to byc gra dla dzentelmenow.
— Mimo to… — Mistrz tradycji przesunal palcem po stronie. — Takie sa warunki. Jest ich zreszta wiecej. Ojoj. Niech to demony! To chyba nie…
Poruszal wargami bezglosnie, gdy czytal. Caly pokoj wyciagnal swa zbiorowa szyje.
— Gadaj, chlopie! — huknal Ridcully.
— Wolalbym najpierw sprawdzic pare drobiazgow — odparl Mistrz Tradycji. — Nie chcialbym panow niepotrzebnie niepokoic.
— Zajrzal do ksiegi. — Niech to pieklo…
— O co chodzi, czlowieku?
— No wiec wyglada na to… Nie, nie darowalbym sobie, gdybym zepsul panu wieczor, nadrektorze — bronil sie Myslak. — Na pewno zle to zrozumialem. Przeciez nie moglby… Wielkie nieba!
— W skrocie poprosze, Stibbons — warknal Ridcully. — O ile mi wiadomo, jestem nadrektorem tej uczelni. A na pewno mam to wypisane na drzwiach.
— Oczywiscie, nadrektorze, ale przeciez nie powinienem…
— Doceniam to, ze nie chcesz psuc mi dzisiejszego wieczoru — oswiadczyl Ridcully. — Ale ja nie zawaham sie ani przez moment, zeby zepsuc ci jutrzejszy dzien. I majac to w pamieci, gadaj natychmiast, o czym mowa, do demona!
— Eee… No wiec, wydaje sie, nadrektorze… Nie wie pan, kiedy ostatni raz bralismy udzial w meczu?
— Ktos pamieta? — spytal Ridcully, zwracajac sie ogolnie do sali.
Prowadzona szeptem dyskusja doprowadzila do zgody wokol tezy „dwadziescia lat temu, mniej wiecej”.
— Mniej czy wiecej o ile, tak dokladnie? — zapytal Myslak, ktory nie znosil takich odpowiedzi.
— Wiesz… cos tego rzedu. W tych okolicach, ze tak powiem. Okolo tego. No wiesz.
— Okolo? Czy moglibysmy byc bardziej dokladni?
— Dlaczego?
— Bo jesli uniwersytet nie wezmie udzialu w Rozrywce Chlopcow Ubogich przez dwadziescia lat lub wiecej, legat wraca do pozostalych przy zyciu krewnych nadrektora Biggera.
— Przeciez to zakazane, czlowieku! — przypomnial nadrektor.
— Nie tak dokladnie. Powszechnie wiadomo, ze lord Vetinari nie lubi tej gry, ale rozumiem, ze jesli mecze tocza sie poza centrum miasta i sa ograniczone do bocznych uliczek, przymyka oko. Poniewaz kibice i gracze przewyzszaja liczebnie caly sklad osobowy Strazy Miejskiej, przypuszczam, ze lepsze przymkniete oko niz rozbity nos.
— Calkiem ladnie pan to ujal, panie Stibbons — pochwalil Ridcully. — Jestem zaskoczony.
— Dziekuje, nadrektorze. — W rzeczywistosci Myslak wykorzystal naglowek w „Pulsie”, a tej azety magowie nie lubili, poniewaz albo nie drukowala tego, co powiedzieli, albo wlasnie drukowala z krepujaca dokladnoscia.
Poczul sie osmielony.
— Powinienem tez zaznaczyc, nadrektorze, ze zgodnie z regulaminem NU zakaz nie ma znaczenia. Magowie nie sa zobowiazani do przestrzegania takich zakazow. Nie obowiazuje nas prawo doczesne.
— Oczywiscie. Ale na ogol wygodniej jest uznawac kompetencje wladzy administracyjnej — stwierdzil Ridcully, mowiac jak czlowiek dobierajacy slowa z taka starannoscia, ze w metaforycznym sensie wyjmowal niektore na zewnatrz, by lepiej sie im przyjrzec przy swietle.
Magowie pokiwali glowami. To, co uslyszeli, brzmialo: „Vetinari miewa swoje dziwactwa, ale od wiekow