jest najrozsadniejszym czlowiekiem na tronie, nie zaczepia nas i nigdy nie wiadomo, co jeszcze chowa w rekawie”. Trudno byloby temu zaprzeczyc.
— No dobrze, Stibbons… Co proponujesz? — spytal nadrektor. — Ostatnio mowisz mi o problemach dopiero wtedy, kiedy masz juz jakies rozwiazanie. Szanuje to, choc uwazam za nieco przerazajace. Wymysliles, jak nas z tego wyplatac?
— Wydaje mi sie, ze tak, nadrektorze. Pomyslalem, ze moglibysmy tak jakby wystawic druzyne. Nic tu nie ma o zwyciestwie. Musimy tylko zagrac, to wszystko.
Przy swiecowych kadziach zawsze bylo cudownie cieplo. Niestety, bylo takze bardzo wilgotno i halasliwie, w sposob dosc przypadkowy i zaskakujacy. To dlatego, ze ogromne rury systemu centralnego ogrzewania i cieplej wody Niewidocznego Uniwersytetu zwisaly pod sklepieniem na metalowych tasmach o wiekszym lub mniejszym wspolczynniku rozszerzalnosci liniowej. Ale to byl dopiero poczatek. Byly tez wielkie rury sluzace rownowazeniu dyferencjalow spamowodziowych na calym uniwersytecie, rura tlumika strumienia czastek antropicznych, ktory ostatnio nie dzialal jak nalezy, rury wentylacyjne, ktore tez nie dzialaly, odkad osiol sie pochorowal, oraz bardzo stare rury, pozostalosc nieszczesnego projektu ktoregos z dawniejszych nadrektorow, by wewnatrzuczelniany system lacznosci oprzec na tresowanych marmozetach. O pewnych porach wszystko to rozbrzmiewalo podziemna symfonia bulgotow, zgrzytow, niepokojaco organicznego ciurkania, a od czasu do czasu niewytlumaczalnym brzdekiem, ktory odbijal sie echem po wszystkich poziomach piwnic.
Te ogolna improwizacje konstrukcji systemu wzmagal jeszcze fakt, ze z powodow oszczednosciowych rury z goraca woda obwieszono uzywanymi, przytrzymywanymi sznurkiem artykulami odziezy. Poniewaz byly to elementy garderoby magow, a chocby czlowiek nie wiem jak sie staral, nigdy nie zdola z nich wyprac wszystkich zaklec, pojawialy sie tez sporadycznie deszcze kolorowych iskier, a niekiedy spadala pileczka pingpongowa.
Mimo wszystko tutaj, miedzy kadziami, Nutt czul sie jak w domu. To bylo niepokojace: w gornej krainie ludzie na ulicach kpili z niego, ze zostal wyprodukowany w kadzi. Co prawda brat Oats tlumaczyl, ze to niemadre, ale delikatne bulgotanie loju przemawialo do niego. I przynosilo uspokojenie.
To on kierowal teraz kadziami. Smeems o tym nie wiedzial, bo rzadko kiedy tu zagladal. Trev oczywiscie wiedzial, ale to, ze Nutt wykonywal za niego prace, oznaczalo, ze wiecej mial czasu na kopanie puszki na jakims placu; byl wiec zadowolony. Opinie pozostalych sciekaczy i nurzaczy nie mialy wiekszego znaczenia; jesli ktos pracowal przy kadziach, to znaczylo, ze nadal przyspieszal, kiedy spadl na samo dno, a teraz wwiercil sie w skale macierzysta. Oznaczalo, ze nie ma odpowiedniej charyzmy, by zostac zebrakiem. Oznaczalo, ze przed czyms ucieka, moze przed samymi bogami albo przed demonami wewnatrz siebie. Oznaczalo, ze jesli osmieli sie uniesc glowe, wysoko nad soba zobaczy mety z dna spolecznego. Lepiej wiec zostac tu, na dole, w cieplym polmroku, gdzie jest dosc jedzenia, nie ma niewygodnych spotkan ani tez — co Nutt dodawal w myslach — nie ma bicia.
Nie, nurzacze nie stanowili problemu. Kiedy tylko mogl, staral sie im pomagac. Samo zycie tak ich juz sponiewieralo, ze nie mieli sil, by poniewierac innymi. Na szczescie dla niego. Bo kiedy ludzie odkrywali, ze ktos jest goblinem, ten ktos nie mogl sie spodziewac niczego dobrego.
Pamietal, co wolali za nim ludzie w wioskach, kiedy byl jeszcze maly; po krzykach nadlatywaly zwykle kamienie.
Goblin… To slowo wloklo za soba ciezkie brzemie. Niewazne, co robil, jak sie zachowywal — to brzemie stale go przygniatalo. Pokazywal im to, co budowal, a kamienie rozbijaly te konstrukcje, wiesniacy wrzeszczeli na niego jak lowne sokoly i wykrzykiwali kolejne slowa.
Skonczylo sie to w dniu, kiedy pastor Oats wjechal powoli do miasteczka — jesli garstke lepianek i jedna ulice z ubitej ziemi mozna nazwac miasteczkiem — i przywiozl… wybaczenie. Ale tamtego dnia nikt nie pragnal wybaczenia.
W ciemnosci zajeczal na swym poslaniu troll Beton. Bral slab, skibe, skrawek i spad, a gdyby Nutt go nie powstrzymywal, wciagalby nawet zelazne opilki.
Nutt zapalil swieza swiece i nakrecil wlasnorecznie zbudowany aparat do sciekania. Przyrzad krecil sie z wesolym turkotem, a plomyk swiecy wyciagal sie poziomo. Dobry sciekacz nigdy nie odwracal swiecy, ktora sciekal — przeciez swiece na swobodzie prawie nigdy nie ciekna w wiecej niz jednym kierunku, czyli od przeciagu. Nic dziwnego, ze magowie lubili te przygotowane przez niego; jest cos niepokojacego w swiecy, ktora wyglada, jakby ciekla we wszystkie strony naraz. Moze calkiem wytracic czlowieka z rownowagi.[5]
Pracowal szybko i odkladal juz do koszyka dziewietnasta dobrze scieknieta swiece, kiedy uslyszal brzek puszki toczonej po kamiennej podlodze korytarza.
— Dzien dobry, panie Trev — rzucil, nie podnoszac glowy.
Po chwili wyladowala przed nim pusta puszka. Stanela pionowo, bez zadnych ceremonii, jakby kawalek ukladanki wskakiwal na miejsce.
— Skad wiedziales, ze to ja, Gobbo?
— To panski leitmotiv, panie Trev. I wolalbym Nutt, jesli mozna.
— A co to taki motyw? — zapytal glos za jego plecami.
— Powtarzajacy sie temat czy akord zwiazany z konkretna osoba czy miejscem, panie Trev. — Nutt starannie ulozyl w koszu jeszcze dwie cieple swiece. — To byla referencja do panskiego zwyczaju kopania puszki. Wydaje sie pan w dobrym nastroju. Jak minal dzien?
— Co to bylo?
— Czy Fortuna sprzyjala wczoraj Przycmionej?
— O czym ty gadasz?
Nutt cofnal sie nieco. Niebezpiecznie jest nie pasowac, nie pomagac, nie starac sie.
— Wygraliscie?
— Nie, znowu byl remis. Strata czasu, prawde mowiac. Ale to tylko towarzyski. Nikt nie zginal. — Trev spojrzal na kosze pelne realistycznie scieknietych swiec. — Alez narobiles tego gowna, maly — stwierdzil z sympatia.
Nutt znowu sie zawahal. A potem odezwal sie bardzo ostroznie:
— Mimo odniesienia skatologicznego, z aprobata wyraza sie pan o duzej choc nieokreslonej precyzyjnie liczbie swiec, ktore scieknalem dla pana?
— Rany, co ty zasuwasz, Gobbo?
Nutt goraczkowo szukal akceptowalnego tlumaczenia.
— Jest dobrze? — sprobowal.
Trev klepnal go w plecy.
— Jasne! Dobra robota! Szacun. Ale musisz sie nauczyc mowic, jak sie nalezy, rozumiesz. Inaczej pieciu minut nie wytrwasz w naszej okolicy. Pewnie szybko bys zarobil polceglowka.
— Takie rzeczy juz mi sie… znaczy, bywalo, ze oberwalem.
— Nutt mowil w skupieniu.
— Nigdy nie moglem zakumac, czemu ludzie robia tyle wrzasku — odparl wielkodusznie Trev. — No byly te wszystkie wielkie bitwy. Co z tego? To bylo dawno i daleko stad, zreszta takie trolle czy krasnoludy bywaly nie lepsze od waszych, nie? Znaczy, od goblinow. O co tyle halasu? Wy tylko podrzynaliscie gardla i kradliscie rozne rzeczy. Na niektorych ulicach tutaj to prawie cywilizacja.
Prawdopodobnie, myslal Nutt. Nikt nie mogl pozostac neutralny, kiedy Czarna Wojna ogarnela Daleki Uberwald. Moze i krylo sie tam prawdziwe zlo, ale — co ciekawe — zawsze po drugiej stronie. Moze bylo zarazliwe. I z niewiadomych powodow we wszystkich metnych opowiesciach, zapisanych czy wyspiewanych, gobliny przedstawiano jako tchorzliwych i zlosliwych malych drani, ktorzy zbierali wlasna woskowine i zawsze brali strone wrogow. Niestety, kiedy nadszedl czas, by spisywac wlasna historie, jego lud nie mial nawet olowka.
„Usmiechaj sie do ludzi. Okazuj sympatie. Badz pomocny. Nabieraj wartosci”… Lubil Treva. W ogole dobrze mu szlo lubienie ludzi. Kiedy sie wyraznie lubi ludzi, maja nieco wieksza sklonnosc, by lubic w zamian. Kazdy drobiazg sie liczy.
Trev jednak zdawal sie calkiem nie przejmowac historia. Przekonal sie takze, ze ktos przy kadziach, kto nie tylko nie probuje wyjadac loju, ale tez wykonuje za niego wiekszosc pracy, w dodatku lepiej, niz samemu by mu sie chcialo, to prawdziwy skarb wart ochrony. Poza tym cierpial na wrodzone lenistwo, z jedynym wyjatkiem