6

Zarowno slub, jak i przyjecie w rodzinnym domu Rosy wypadly nadzwyczajnie. Diana miala watpliwosci, zwlaszcza co do tego drugiego, poniewaz mialo sie ono odbyc w wiejskim dworze, Coniston Hall, pozbawionym wygod i przestrzeni, do ktorych przywykla arystokracja.

Oczywiscie od razu zaproponowala, by urzadzic wesele w Arradale, ale ojciec Rosy, bogaty wlasciciel ziemski, odmowil. Na polnocy mniej liczyl sie blichtr i tytuly, a bardziej charakter i wlasna praca. Jego zdaniem Mallorenowie powinni to zaakceptowac.

Diana musiala przyznac, ze przyjeli to lepiej niz sadzila. Nie starali sie izolowac, ale wtopili sie w roznobarwny weselny tlum, pokazujac, ze naprawde potrafia sie bawic. Zreszta niedostatki wyrafinowanej elegancji rekompensowal zestaw potraw i sposob ich przyrzadzenia, zas z braku sali balowej, urzadzono tance w wielkiej szopie, co chyba odpowiadalo wszystkim.

Hrabina tanczyla z wikarym, rumianym panem Hob-wickiem, szwagrem Rosy, Haroldem Davenporetem i swoim zarzadca. Caly czas rozgladala sie jednak za markizem. Wciaz czula jego obecnosc. Markiz tanczyl z miejscowymi paniami, nie przebierajac, jesli idzie o wiek czy urode, co z pewnoscia zjednalo mu pochlebne opinie.

„Gdybys kiedykolwiek zmienila zdanie…' Diana nie mogla nic poradzic na to, ze te slowa ciagle do niej wracaly.

Po jakims czasie Rothgar zniknal jej z oczu. Odnalazla go we dworze w towarzystwie starszych wlascicieli ziemskich. Juz chciala podejsc i wybawic go z tej, jak jej sie wydawalo, niezbyt dla niego milej sytuacji, kiedy zauwazyla, ze rozmowa jest nadzwyczaj zywa i interesujaca dla obu stron.

Zganila siebie w duchu za to sledzenie markiza i przeszla do pan, ktore pokrzepialy sie wlasnie lemoniada z imbirem. Dzieki kawalkom lodu z piwnic Arradale napoj mial prawdziwie orzezwiajace wlasciwosci. Diana probowala sie wlaczyc do rozmowy, ale dotyczyla ona glownie mezow i dzieci. Znudzona tematem, zerkala co jakis czas w strone Rothgara.

Zauwazyla, ze nie probuje on upodobnic sie do swoich rozmowcow. Byloby to wyjatkowo niemadre posuniecie, poniewaz wszyscy zebrani znali jego pozycje. Na szczescie nie staral sie tez wywyzszac, co podkreslil swoim strojem. Mial on „wiejski', plowozolty kolor i niewiele ozdob. Jedynie elegancki kroj zdradzal, ze pochodzi z najlepszych londynskich salonow krawieckich. Nawet koronkowe wykonczenia rekawow byly mniej obfite niz zwykle, ale za to wykonane z najlepszego materialu.

Miejscowe ziemianstwo mialo na sobie bogatsze i bardziej krzykliwe stroje. Panowie nosili na wygolonych glowach peruki. Bylo to latwiejsze niz hodowanie wlasnych wlosow. Natomiast wszyscy Mallorenowie zdecydowali sie wystapic bez peruk, co podkreslalo mily i nieformalny charakter uroczystosci.

Mieli na szczescie bardzo ladne i bujne wlosy. Zwlaszcza markiz, ktory zwiazal sciagniete do tylu kruczoczarne wlosy aksamitka. Diana pomyslala o tym, jak przyjemnie byloby je czuc pod palcami.

Zarumieniona poprosila o kolejna lemoniade i przylozyla chlodna szklanke do policzka. Ludzila sie nadzieja, ze ostudzi to choc troche jej wyobraznie. Na prozno. Ciagle miala przed oczami wyrazista twarz z jastrzebimi rysami i mocno zarysowanymi kreskami brwi. Niebieskie oczy lsnily dziwnym swiatlem, ktore znamionowalo sile i wladze. Markiz wygladal tak, jakby wciaz balansowal miedzy powaga a ironia. Moze nie teraz, ale zawsze, kiedy z nia rozmawial.

W pewnym momencie Rothgar wstal, zeby nalac sobie kolejnego drinka. Natychmiast popatrzyla w jego strone, jakby laczyla ich niewidzialna smycz. Przekonana, ze bylo to zbyt ostentacyjne, zaczerwienila sie az po korzonki wlosow i rozejrzala dokola, chcac sprawdzic, czy ktos zauwazyl jej spojrzenie.

Niespodziewanie podplynela do niej ubrana na bialo Rosa.

– Jesli bedziesz tak na niego patrzec, ludzie zaczna plotkowac – szepnela jej do ucha przyjaciolka.

– Nie badz glupia! – obruszyla sie Diana.

Rosa wziela ja pod reke i odciagnela w jakis ustronny kat. Wygladala pieknie w swoim koronkowym staniku wyszywanym perlami. Bialy welon ocienial jej delikatna twarz.

– Elf pytala mnie juz o to, co laczy cie z jej bratem.

– Z markizem? To przeciez nonsens!

Kuzynka znala ja jednak na tyle dobrze, zeby nie dac sie zwiesc.

– Lord Rothgar jest interesujacym mezczyzna – zauwazyla. – I przystojnym, zwlaszcza jesli kogos fascynuja drapiezniki.

– Do licha, przeciez jest tez gleboko ludzki!

Rosa spojrzala na nia z bezgranicznym zdziwieniem, a hrabina przeklela w mysli swoj szybki jezyk.

– Oczywiscie on mi sie wcale nie podoba. – Diana postanowila wybrnac z niezrecznej sytuacji. – Ale to nie znaczy, ze nie moge widziec jego zalet. Czasami bardzo mi go zal, Roso.

– Zal?! Lorda Rothgara?! – powtorzyla przyjaciolka, jakby chcac sie upewnic, ze mowia o tej samej osobie.

– Jestes taka, jak inni! Widzisz w nim tylko doskonale funkcjonujaca maszyne, a nie zywego czlowieka! Powinnas mu byc wdzieczna. To dzieki niemu stanelas na slubnym kobiercu!

– Jestem, ale…

– Tak, to prawda, ze jest inteligentny, elegancki, a poza tym zajmuje sie sprawami najwiekszej wagi panstwowej -ciagnela Diana ze swiadomoscia, ze wkrotce pozaluje swoich slow. – Ale popatrz, jaki jest samotny! Nie widzisz, ze nawet najblizsza rodzina go nie rozumie?!

– A ty? Ty rozumiesz? – spytala nieufnie Rosa.

Hrabina skinela glowa.

– Naturalnie. Poniewaz ja tez czuwam nad dobrem ro dziny i postanowilam nigdy nie wchodzic w zwiazki malzenskie – powiedziala zdecydowanie. – Oczywiscie, przy zachowaniu odpowiednich proporcji.

– Jesli dobrze pamietam, nie mialas w rodzinie choroby psychicznej – rzucila niewinnie przyjaciolka.

Diana starala sie jej nie sluchac.

– Poza tym, jest czlowiekiem znanym…

– To chyba dobrze – wtracila zaraz Rosa.

Jednak Diana wiedziala, co oznacza popularnosc. Markiz nie mogl pewnie przejsc ulica, nie bedac rozpoznanyn. A wielbiciele potrafia byc natretni. Sama cos o tym wiedziala, chociaz byla tylko jedna ze znanych osob z polnocy Anglii. Ale prawdziwa anonimowosc zapewnialo jej jedynie przebranie. Skorzystala z niego w zeszlym roku udajac pryszczata pokojowke Rosy. To wlasnie wtedy spotkala markiza po raz pierwszy.

– Nie ma tez czasu na prawdziwe przyjaznie – dodala Diana, myslac o swojej sytuacji.

To prawda, ze miala wielu znajomych, ale tylko Rosa byla jej prawdziwa przyjaciolka. A teraz tracila nawet ja.

– Ma przeciez piekna kochanke – stwierdzila Rosa, nie wiedzac, ze tym jednym zdaniem wywola prawdziwa burze w sercu hrabiny.

– Czy… czy nie boi sie, ze splodzi dziecko? – spytala ze scisnietym gardlem.

– Podobno jest bezplodna.

– To… bardzo… wygodne – zauwazyla, czujac, ze kazde slowo kaleczy jej krtan.

Nie, nie powinna sie tak bardzo przejmowac sprawami markiza! Jednoczesnie starala sie przekonac, ze kieruje nia jedynie wspolczucie.

– Jest bardzo piekna – ciagnela Rosa. – W hiszpanskim typie.

Diana spojrzala ze zdziwieniem na przyjaciolke.

– Chcesz powiedziec, ze Mallorenowie przedstawili cie. tej kurtyzanie?! – Nie posiadala sie ze zdumienia.

Rosa w odpowiedzi potrzasnela glowa.

– To nie jest kurtyzana. I nikt tak naprawde nie wie, czy rzeczywiscie jest kochanka lorda. Tak sie tylko mowi. -Rosa ponownie znizyla glos. – To uczona i poetka. W jej domu odbywaja sie przyjecia literackie. Bylismy nawet na jednym z Brandem.

Uczona i poetka! pomyslala smutno Diana. Mimo starannego wyksztalcenia, nie byla ani jednym, ani drugim. Czula, ze cos dlawi ja w gardle, dlatego pociagnela Rose do drzwi, zeby wyjsc na powietrze.

Kiedy znalazly sie na zewnatrz, odetchnela pare razy glebiej, a nastepnie zaproponowala, zeby poszly zobaczyc tance. Tam przynajmniej nie bylo markiza.

– To pewnie ciekawa osobowosc – rzucila Diana, nie mogac sie uwolnic od mysli na temat kochanki markiza.

Вы читаете Diabelska intryga
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×