kuzniach kuto stal i zelazo, w foluszu greplowano welne, a w karczmach szynkowano od rana miody i piwo. We wsi byly tez liczne zydowskie kramy. Nad strzechami chalup wznosily sie wieze i dzwonnice dwoch cerkwi, kosciola, a takze zdobiony zawijasami dach zydowskiej boznicy. Cerkiew Swietego Dymitra byla zwyczajna, drewniana, nakryta prostym, dwuspadowym dachem - wygladala niemal jak trzy zestawione szopy. Za to od tej drugiej -Swietego Cyryla - wprost nie mozna bylo oderwac oczu. Cerkiew byla obla i okraglutka, z trzema dzwonnicami krytymi gontem i zlota blacha na sygnaturkach, z przytulnymi podsieniami, gankiem i plotkiem, z malutkimi okienkami, w ktorych blyszczaly witraze.

Po drugiej stronie wsi ciemnial omszaly dach kosciola, a jeszcze dalej stala zydowska swiatynia. W Czarnej wszystko bylo urzadzone tak, jak Pan Bog przykazal. Chlopi spotykali sie na targu. Szlachta w karczmie, a Zydzi na ganku w boznicy.

W osadzie bylo rojno i gwarno. Chlopi jechali na targowisko, prowadzili wielkie, tluste krowy porosniete skoltuniona brazowa sierscia. Przekupnie rozkladali stragany. Gintowt i chlopi musieli przebijac sie przez rozwrzeszczany tlum, klac, odpychac kmieci i parobkow.

Zatrzymali sie na rynku, w ormianskiej karczmie Ondraszkiewicza. Zostawili konie na podworzu, a potem siedli w alkierzu. Gintowt kazal zaraz dac mocnego wegrzyna, a wczesniej siwuchy. To poprawilo nastroje chlopkow z Lutowisk. Koltun przestal sie trzasc, Iwaszko nie byl juz blady; jedynie Bialoskorski usmiechal sie zimno.

- Kto to... zrobil? - wykrztusil w koncu Koltun.

- Dytko - warknal Iwaszko.

- Predzej zwierz jaki - mruknal Gintowt. - Jedyna pociecha, ze chyba nie ludzie Bialoskorskiego. Ci by zaraz swego pana uwolnili.

- Co nam wypada czynic?

Gintowt nie odpowiedzial. Siedzial z glowa oparta na rekach, zapatrzony w sciane.

Nie zwracal na nic uwagi. Nawet sie nie poruszyl, gdy na podworzu zalomotaly konskie kopyta, srogi glos okrzyknal pacholkow, a potem kopniete drzwi otwarly sie gwaltownie.

Chlopi drgneli, gdy zobaczyli, kto wkroczyl do karczmy. Kiedy Iwaszko przyjrzal sie uwazniej niespodziewanym gosciom, pozalowal od razu, ze tak beztrosko zgodzil sie jechac z panem Gintowtem do Przemysla. Koltun nic nie pomyslal. Policzyl tylko w duchu odleglosc, jaka dzielila go od najblizszego okna. Okno jednak bylo waskie, a framugi zabite gwozdziami. Wlasnie po to, aby nie wywalano ich w czasie kazdej kolejnej karczemnej zwady. Koltun zatem zerknal pod stol - sprawdzil, czy daloby sie znalezc tam schronienie. Rezonu nie stracil jedynie Bialoskorski - szturchnal lokciem w bok Gintowta i ruchem glowy ukazal mu niespodziewanych gosci.

Ludzie, ktorzy szli ku nim, od razu zwracali uwage postronnych. Na czele kroczyl wysoki, chudy maz w kabacie, kryzie zapietej pod szyja i szockim birecie na glowie. Kabat ongis byl piekny, bogato zdobiony i obszywany srebrnymi nicmi. Widac bylo, ze jego wlasciciel bawil sie w niejednej karczmie, a przede wszystkim - iz z niejednego zamtuza wyrzucano go do rynsztoka. Stroj zdobily czerwonawe plamy po winie albo krwi, brzydkie smugi wosku ze swiec, odbarwienia po blocie, wodzie i - strach pomyslec po czym jeszcze. Niegdys biala kryza, zapieta szczelnie pod szyja mezczyzny, byla postrzepiona i szara z brudu. Nie lepiej prezentowalo sie oblicze meza. Niegdys dumne, arystokratyczne i pelne wigoru, dzis nieco sfatygowane. Mezczyzna mial dlugi, garbaty nos, kaprawe oczka, a postrzepione, rzadkie wasiki zwisaly smetnie nad wargami, pod ktorymi brakowalo co najmniej kilku zebow.

Za owym mezem kroczyli dwaj podobni szlachcice w dostatnich, choc postrzepionych i powyciaganych karmazynowych zupanach. Jeden z nich mial na lbie szyszak turbanowy z dluga kita, drugi wilczy kolpak ozdobiony trzesieniem i pekiem czaplich pior. Przy boku nosili czarne szable, a ich oblicza byly poznaczone bliznami, srogie i wasate. Nietrudno bylo ich rozpoznac. To bracia Fabian i Achacy Rytarowscy spod Lwowa - znani wichrzyciele i swawolnicy. Dlonie trzymali na rekojesciach szabel. Z tylu szedl ich pacholek z dwoma pistoletami.

- Ot, peregrynowalim, peregrynowalim i znalezlim! - ucieszyl sie mezczyzna w cudzoziemskim stroju, widzac rozpartego na lawie Bialoskorskiego. - Mowilem, ze na Przemysl pojada. Tymze wlasnie traktem.

Obrzucil uwaznym spojrzeniem Gintowta i dwoch chlopow.

- No, niech sie zabieraja! - syknal, a mlody szlachcic poczul od niego won gorzalki. - Niech sie wynosza. My miec sprawy do pana Bialoskorskiego. Wazne sprawy, co nie moga czekac. Allez vous!

- A kto ty waszmosc jestes? - zapytal Gintowt przez zacisniete zeby. - Wypadaloby sie przedstawic.

- Jak to? - zdziwil sie chudy. - Phosze tak nie mowic do mnie i nie tytulowac brzydko. Jakze to, nie zna mnie? Ja jestem Zenobi Fabian Eysymont-Ronikier, grabia na Ronislawicach. A wyscie chociaz szlachcic? Ja w to watpie. Ja w to bahdzo watpie. Jakze masz czelnosc nazywac sie szlachetnym, skoro o czynach twych szlachetnych nie slyszalem. Ja nie wierze, abys byl szlachcicem, musialbym wczesniej twe nadanie szlachectwa zobaczyc. A skoro nadania nie masz, tedy musisz przed szlachetniejszym ustapic. Tedy wiedz, chlopcze, ze ja - hrabia Ronikier i urodzeni panowie Rytarowscy mamy sprawe do ichmosci Bialoskorskiego. Wiec zniknij. Odjedz, by nam nie przeszkadzac!

- Te, hrabie, co masz w dupie grabie - zagadal bezceremonialnie starszy Rytarowski, niemajacy widac zadnego poszanowania dla jasnie oswieconego Zenobiego Fabiana Eysymonta-Ronikiera, hrabiego na Ronislawicach, ani dla jego tytulow. - Koncz, wasc, mowe, wstydu oszczedz. Do palasza, co tam bedziem z chacharami gadac! Mus infamisa odbic i nagrode zagarnac.

- Milcz, prostaku! - zachnal sie hrabia. - Przeciez negotionibus.

- Posluchaj - zwrocil sie do Gintowta, ktory wstal i wyszedl zza stolu. - Schwytales Bialoskorskiego, to sie chwali, ale ustap godniejszym, coby nikt nie rzekl, zes parweniusz! My sami zajmiemy sie wywolancem i odprowadzimy do Przemysla. Pro fide, lege et rege.

- Pan Zenobi pro fide to uczyni. A my pro pecunia, bo my nie zadne grabie ani pludraki, ale wywolancy i rokoszanie, a przy tym rycerze godni - zarechotal mlodszy Rytarowski.

- Ot, co gadac! - Starszy z braci charknal i splunal. - Ja ci to, kawalerze, wszystko zwyklymi slowami objasnie. Oddawaj ty nam Bialoskorskiego, a jak nie oddasz, to po lbu wezmiesz szabla i kopniaka w rzyc ci takiego doloze, ze z tej karczmy przez komin wyfruniesz. My sie juz panem Bialoskorskim zajmiemy i zadbamy, coby nam po drodze nie skapial.

- Oto prawe i sluszne slowa - potwierdzil Zenobi Fabian Eysymont-Ronikier, hrabia na Ronislawicach. - Nie szukaj z nami burdy, kawalerze, bo zdrowie stracisz. Przy tym zachowaj sie, jak przystalo na twoj mizerny stan.

- Obawiam sie, ze wielce zmartwie jasnie oswieconego pana hrabiego - rzekl spokojnie Gintowt. - Wspolczuje panu grabiemu niezmiernie, gdyz, niestety, nie jestesmy tu we Francyjej czy w habsburskich palacach we Wiedniu. Jestesmy w Rzeczypospolitej, gdzie mieszkaja szlachetkowie tacy jak ja, ktorzy nie znaja dobrych ni pieknych manier. Gdziez im do salonow, gdziez im do Europy! Powiem wiecej - prostacy owi nie dosc, ze nie uznaja hrabiowskich tytulow, to w dodatku maja brzydki i szkaradny zwyczaj, zupelnie niegodny i niespotykany we Francyjej czy w Italiej. Mianowicie okrutnie bijaja po karczmach wszelakich pludrakow, hrabiow, grabiow, kawalerow i inakszych galantow tudziez sodomitow.

- Co ja slysze?!

- Okrutnie mi zal pana hrabiego. Bo za chwile pan hrabia zostanie obity, obrazony i sponiewierany przez takiego parweniusza i prostaka jak ja. Wasza hrabiowska mosc straci zeby, palce i leb bedzie miala rozbity, ze nie wspomne o obitej francowatej gebie waszmosci!

Male oczka Zenobiego Fabiana Eysymonta-Ronikiera staly sie jeszcze mniejsze i bardzo, bardzo zle. Pan hrabia porwal swa koscista reka za rekojesc hrabiowskiego rapiera, chcac w slusznym gniewie ukarac szelme i parweniusza. Niestety, nie zdazyl. Zanim wyciagnal z pochwy dlugie ostrze, Gintowt cial go z zamachu przez leb, czolo, nos i pol hrabiowskiej geby.

- Sacrebleu! - pisnal cienko Zenobi Fabian Eysymont-Ronikier i po hrabiowsku zwalil sie w tyl, na wznak. Potem poszlo juz szybko.

- Bij! Zabij! - huknal starszy Rytarowski. Bracia porwali za szable, skoczyli na mlodzienca, ich pacholek znizyl pistolety i wypalil z obu luf, ale Gintowt znowu byl szybszy. Zanurkowal pod krzywym ostrzem, przeskoczyl nad przewracajaca sie lawa. Kule minely go, swisnely tuz obok Bialoskorskiego. Jedna trafila w ikone Mikolaja Cudotworcy wiszaca na scianie za wywolancem i zapaskudzona przez muchy, a druga... Iwaszko mial mniej szczescia. Zaciekawiony przedluzajaca sie cisza wystawil leb spod stolu i dostal prosto w bark; nawet nie jeknal, osunal sie na posadzke zalany krwia. W karczmie podniosl sie tumult, zabrzmialy krzyki, wrzaski. Chlopi rzucili sie do drzwi, a Ondraszkiewicz, przywykly do zwad i tumultow, przezornie schowal sie pod szynkwas.

Gintowt roztracil Rytarowskich, skoczyl ku pacholkowi, ktory ciagle trzymal dymiace pistolety. Czeladnik rzucil je, porwal za szable, lecz mlody szlachcic przemknal tuz obok niego, w przelocie chlasnal go koncem batorowki w brzuch i po boku. Pacholek wrzasnal i zwalil sie na podloge, wyl i krzyczal, przytrzymujac wyplywajace trzewia, a jego krew pociekla na biale, wyszorowane deski podlogi.

Rytarowscy skoczyli na Gintowta z dwoch stron. Starszy cial plasko, z polobrotu w kisc, mlodszy z zamachu, wrecz, prosto w leb i szyje!

Gintowt sparowal z brzekiem ostrze mlodszego z braci, zawinal sie w miejscu i cudem, niemal czartowska sztuczka, umknal spod szabli starszego. Unikajac ostrza, schylil glowe, jego kolpak przechylil sie i spod podwinietego otoka na ramie mlodzienca wypadl dlugi, ciezki czarny warkocz...

Wyskakujac przed siebie, Gintowt chlasnal w bok batorowka, rozwalil mlodszemu Rytarowskiemu prawe ramie. Szlachcic nawet sie nie skrzywil. Wrzasnal tylko i rzucil sie w pogon za mlodziencem.

Starszy z braci - ciezszy i hodowany na piwie - nie zdazyl wstrzymac szabli. Chybiajac Gintowta, przerabal lancuch drewnianego swiecznika zwieszajacego sie nisko z sufitu. Drewniana decha z ogarkami swiec spadla z loskotem na posadzke, zadudnila na deskach. Bracia puscili sie w pogon za uciekajacym. Mlodzieniec jak blyskawica wskoczyl na lawe, na stol, stracil z niego kufle i miski, A potem, padajac na kolana, aby ujsc przed ciosem mlodszego Rytarowskiego, uderzyl szybko jak zmija. Ostrze batorowki ominelo zwodem blyszczaca, poszczerbiona klinge i rozchlastalo bok Fabiana. Szlachcic potknal sie, wpadl na lawe, zwalil jak sciety dab, jeknal z bolu, powstrzymujac obficie wyplywajaca krew.

Achacy skoczyl ku Gintowtowi, ryczac z wscieklosci przez zacisniete zeby. Starli sie na srodku karczmy, wsrod poprzewracanych law. Rabali szerokimi zamachami szabel. Rytarowski cial na odlew, Gintowt zripostowal w piers, Achacy w kisc, a mlody szlachcic odskoczyl i wyprowadzil podstepne ciecie krzyzem, od prawej w gore. Szable zadrzaly, zabrzeczaly. Karczmarz zza szynkwasu i kilku smialych chlopow wygladajacych zza okien spogladalo na potyczke panow.

Tnac, uskakujac i zastawiajac sie przed cieciami, Gintowt wywiodl Rytarowskiego na srodek izby, a potem przestal zadawac ciosy i zaczal sie bronic. Achacy podwoil wysilki, walil jakoby mlotem w kowadlo, naparl na mlodzienca, a wowczas...

Jednym szybkim ruchem Gintowt kopnal lezaca na ziemi lawe i podsunal ja pod nogi Rytarowskiemu. Szlachcic potknal sie, zamachnal w powietrzu rekoma, a potem, gdy wrog naparl na niego z boku, padl na kolana, przeszorowal po deskach do stolu... Chcial sie jeszcze zerwac, ale bylo juz za pozno. Gintowt cial go z tylu, rozcinajac kolpak, pioro, trzesien i podgolony leb... Rytarowski wrzasnal tylko i padl bez ducha na deski.

Gintowt zatrzymal sie na srodku izby, dyszac ciezko, mokry od potu. Kolpaczek zsunal sie z jego glowy, odslaniajac kruczoczarne wlosy zwiazane w ciezki, dlugi warkocz, opadajacy ponizej pasa. W czasie walki rozplataly sie i pekly guzy zupana, odkrywajac labedzia szyje i dwa gladkie, wznoszace sie stromo pagorki, wczesniej skrepowane i scisniete pod warstwami materii. To wlasnie one sprawily, ze pan Bialoskorski nie uszedl z karczmy, nie probowal przebic sie do drzwi ani rozplatac

Вы читаете Czarna Szabla
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×